Marek Nowocień

 

Polski Ruch Przyjaciół Indian wczoraj, dziś i jutro

 

Referat na sesję popularnonaukową "Indianie i Indianiści",

wygłoszony (ze skrótami) 19.01.2003 w Muzeum Etnograficznym w Warszawie

 

Część I

 

Stara indiańska mądrość głosi, że "Nic nie trwa wiecznie, tylko Ziemia i góry". Wielu - zwłaszcza młodszych - miłośników Indian w Polsce za niemal równie wieczny i trwały uważać może Polski Ruch Przyjaciół Indian - specyficzne środowisko, niewielką odrębną subkulturę, która od ponad ćwierć wieku istnieje i rozwija się w naszym kraju. Choć starszy niż Monar, ZHR, Solidarność czy większość organizacji ekologicznych, PRPI ma podobne do nich korzenie i powstawał podobnie - z inicjatywy ludzi o zbieżnych zainteresowaniach i potrzebach, jako nieformalna struktura o ogólnokrajowym, alternatywnym i - zasadniczo - młodzieżowym charakterze, bez sztywnych zasad i formalnego przywództwa. W porównaniu z większością innych subkultur stosunkowo mało kontrowersyjny, nieliczny, a jednocześnie bogatszy wewnętrznie i bardziej otwarty na zmiany - PRPI oparł się wpływom zewnętrznym i upływowi czasu. Pomimo licznych i znaczących przemian w samym Ruchu i wokół niego - przetrwał w swej zasadniczej postaci do dziś i ma spore szanse dalszego trwałego istnienia.

Polski Ruch Przyjaciół Indian nie wziął się z nikąd. Indianie obu Ameryk są obecni w świadomości Europejczyków i Polaków już od pięciu stuleci. Z jednej strony obraz żądnego krwi dzikusa zawsze i wszędzie, także na ziemiach polskich, budził tanią sensację i niezdrową ciekawość, z drugiej strony - polskiemu sercu od pokoleń bliski był wyidealizowany obraz romantycznego i szlachetnego wojownika, walczącego z najeźdźcami o słuszną, ale zwykle z góry przegraną sprawę (dość przypomnieć indiańskich bohaterów Henryka Sienkiewicza). Przeciwstawne stereotypy Indianina kształtowały się w świadomości Polaków już w okresie zaborów i obecne były w Polsce międzywojennej za sprawą przekładów powieści takich tyleż "klasycznych", co krytykowanych dziś autorów, jak James F. Cooper czy Karol May, dzięki podobnie wypaczającym prawdę, ale nie mniej silnie działającym na wyobraźnię ówczesnym filmom fabularnym, a także dzięki wspomnieniom i artykułom licznych polskich podróżników i badaczy. Historia kontaktów Polaków z Indianami oraz relacje z nich doczekały się zresztą sporej już bibliografii, m.in. za sprawą wydawanych przez "Ossolineum" w latach 70. prac prof. Marii Paradowskiej, książek prof. Janusza Tazbira, czy cyklu artykułów opublikowanych na łamach "Tawacinu" przez dr Janusza Jaskulskiego.

Po drugiej wojnie światowej obraz tubylczych Amerykanów kształtowały początkowo podróżniczo-przyrodnicze książki nieco dziś już zapomnianych - Arkadego Fiedlera i Gray Owla oraz wznowienia przekładanych głównie powieści i opowiadań z amerykańskiego Zachodu i kanadyjskiej Północy (J.F. Cooper, K. May, J. London, O. Corwood, A. i C. Centkiewiczowie). Dopiero z upływem czasu, już w latach 60. i 70., zaczęły się także pojawiać popularne i wznawiane nierzadko do dziś młodzieżowe powieści "indiańskie" krajowych autorów (Sat-Okh, Alfred Szklarski, Wiesław Wernic, Nora Szczepańska, Adam Bahdaj, Longin Jan Okoń, Konrad Osterloff).

Pod koniec lat 50. i w latach 60. zaczęły się ukazywać pierwsze, popularne zwykle, opracowania na temat historii i kultury obu Ameryk. Do najstarszych należą: przekłady prac historycznych Paula Herrmanna z przełomu lat 50. i 60., "Historia Meksyku" H. B. Parkesa (1957), "Zdobycie Meksyku" Azteka Anonima (1959), "Księga Indian" Ewy Lips (1960), "Ameryka przed Kolumbem" Elizabeth Ch. Baity (1962), "Pamiętnik żołnierza Korteza" Bernala Diaz del Castillo (1962), "Śladami Inków" F. W. Fawcetta (1964), "Zielone piekło" Raymonda Maufraisa (1964), "Wódz Słońca" D.C. Talayesvy (1964), "Aztekowie z Meksyku" George'a C. Vaillanta (1965), "Prawdziwe życie Skórzanej Pończochy" Friedricha von Gagern (1966), "Konkwistadorzy" Jacquesa Lafaye (1966), "Zmierzch Azteków" Miguela Leon Portilla (1967), "Państwo Inków" Siegfrieda Hubera (1968), "Inkowie" Alfreda Metraux (1968), "Majowie" Charlesa Gallenkampa (1968) i "Podbój Peru" Williama H. Prescotta (1969).

Wsród najstarszych po II wojnie światowej popularnonaukowych i naukowych dzieł polskich autorów wymienić należy książki: "Dzieje, kultura i upadek Inków" (1958) i "Kobieta w życiu Indian Ameryki Południowej" (1964) Rudolfa H. Noconia, "Królestwo Złotych Łez" (1960) i "Gdy słońce było bogiem" (1962) Zenona Kosidowskiego, "Tomahawki i muszkiety" Stanisława Grzybowskiego (1965), "Inny świat" Mirosława Azembskiego (1966), "Podstawy gospodarki wiejskiej w Peru Inków" Marii Frankowskiej (1967), "Indiańska przygoda Henryka Sienkiewicza" Samuela Sandlera (1967), "Czciciele kojota i kruka" Ireny Przewłockiej (1968), "Aztekowie - naród wybrany przez Słońce" Bogdana Bero i Eugeniusza Bojanowskiego (1968) oraz "Shipibo" Anny Kowalskiej-Lewickiej (1969). Stopniowo, już w latach 70., pojawiały się także coraz liczniejsze reportaże polskich dziennikarzy i podróżników (Władysław Kulicki, Jan Józef Szczepański, Olgierd Budrewicz, Przemysław Burhard, Elżbieta Dzikowska, Tony Halik, Jolanta Klimowicz, Maciej Kuczyński, Jacek Machowski) oraz kolejne polskie prace naukowe (Maria Frankowska, Janusz Jaskólski, Mariusz Kairski, Anna Kowalska-Lewicka, Andrzej i Roma Krzanowscy, Borys Malkin, Andrzej Myrcha, Rudolf Nocoń, Ewa Nowicka, Maria Paradowska, Aleksander i Mirosława Posern-Zielińscy, Izabella Rusinowa, Maria Sten, Magdalena Śniadecka-Kotarska, Ryszard Tomicki, Jan Trzeciakowski, Teresa Walendziak, Andrzej Wierciński, Mariusz Ziółkowski). Interesujące opisy i kolekcje etnograficzne zgromadziły też placówki misyjne wielu zakonów i zgromadzeń w Polsce (m.in. Pieniężno, Czerwińsk).

Nieliczne i wydawane w stosunkowo niewielkich nakładach, książki były niełatwo dostępnymi, ale w tamtym okresie nierzadko pierwszymi i jedynymi źródłami rzetelnej wiedzy o Indianach. Istotną rolę w kształtowaniu wizerunku Indianina odgrywały też popularne westerny - zarówno te amerykańskie (w których Indianie rzadko mówili, czasem coś pokrzykiwali, a często i szybko ginęli), jak i dość liczne obrazy produkcji wschodnioniemieckiej i jugosłowiańskiej (w których Winnetou i jego bracia wyrastali na ludowych bohaterów i pozytywne wzorce osobowe dla całej socjalistycznej młodzieży). Sporą wartość poznawczą i liczny odbiór (m.in. między telewizyjnemu "Klubowi Sześciu Kontynentów") miały filmy dokumentalne kręcone przez takich polskich filmowców i podróżników, jak Zygmunt Adamski, Edmund Bielawski, Tadeusz Bortnowski, Stanisław Szwarc-Bronikowski czy Toni Halik. Nie wolno też zapominać o ważnej edukacyjnej roli placówek muzealnych w rodzaju warszawskiego Muzeum Etnograficznego, z ich wystawami stałymi i czasowymi, oraz organizowanych sporadycznie okazjonalnych wystaw indiańskich eksponatów lub fotografii ze zbiorów zagranicznych, placówek misyjnych i kolekcji prywatnych (sporządzenie listy najważniejszych z nich byłoby zresztą ciekawym i ważnym przyczynkiem w budowaniu pełniejszego obrazu źródeł wiedzy powojennych pokoleń Polaków o Indianach).

Szczególną pozycję wśród autorów polskich książek o Indianach i popularyzatorów indiańskiej kultury zyskał sobie żołnierz AK a następnie marynarz z Gdańska, Stanisław Supłatowicz, znany jako Sat-Okh. Najpierw, pod koniec lat 50., opublikował on dwie - klasyczne już dziś - książki: "Ziemię Słonych Skał" (1958) i "Białego Mustanga" (1959), a następnie - bazując na legendzie swego na poły indiańskiego pochodzenia - stworzył niezmiennie atrakcyjny dla kolejnych pokoleń polskiej młodzieży i odpowiadający stereotypowi "dobrego Indianina" wizerunek "syna wodza Szaunisów", urodzonego i wychowanego w indiańskiej wiosce ukrytej gdzieś w kanadyjskiej puszczy. Od początku lat 60. Sat-Okh podtrzymuje niemal ten sam romantyczny wizerunek "Indianina w pióropuszu", żyjącego w harmonii z przyrodą i zgodnie z tradycjami przodków, prezentując go z powodzeniem w popularnej prasie, programach telewizyjnych i na pogadankach dla dzieci i młodzieży, a także - od samego początku aż do dziś - na spotkaniach z ludźmi z kręgu PRPI. Wątpliwości dotyczące jego rzeczywistego pochodzenia, uproszczeń w kreowanym wizerunku czy wartości literackiej jego kolejnych książek nie zmieniają faktu, iż Sat-Okh pozostaje najbardziej znanym "polskim Indianinem", a jego twórczość i sama osoba wywarły istotny wpływ na kształtowanie się i rozwój indiańskich zainteresowań kilku już pokoleń młodych ludzi, w tym - wielu darzących sympatią "swojego Dziadka" indianistów. [Stanisław Supłatowicz zmarł w Gdańsku 3 lipca 2003 roku - MN]

Zainteresowanie Indianami inspirowane bywało jednak nie tylko popularnymi książkami czy filmami. Zwykle rodziło się ono z młodzieńczych zabaw i fascynacji, z okazjonalnych spotkań z indiańską historią i kulturą w bibliotece, kinie, telewizji czy na jakiejś wystawie, rzadziej - choć czasem pewnie też - z kontaktów z żywymi Indianami, napotkanymi po tej lub tamtej stronie Oceanu. Ale niejednokrotnie zainteresowanie to brać się mogło ze specyficznego indywidualnego poczucia duchowej więzi z mniej lub bardziej stereotypowo pojmowanymi "Indianami", z odczuwania bliskości z nimi, podzielania ich wizji rzeczywistości i dostrzegania atrakcyjności tzw. "indiańskiego" stosunku do świata rozumianego jako swoiste poczucie honoru, uznanie wartości tradycji i historii, poszanowanie przyrody i otwartość na potrzeby innych ludzi.

Z pobudek bliskich wyżej wymienionym wzięło się też zapewne zainteresowanie Indianami Stefanii Antoniewicz (1895-1982), pochodzącej ze szlacheckiej rodziny cichej i skromnej Warszawianki. Z początkiem lat 60. zaczęli się wokół niej gromadzić najpierw najmłodsi członkowie rodziny i ich przyjaciele z sąsiedztwa, przyciągani jej indiańskimi opowieściami, a później także nieco starsi goście z bliższych i dalszych okolic. Za jej wzorem i namową starali się poszerzać swoją wiedzę o Indianach, uczyli się angielskiego i nawiązywali pierwsze kontakty korespondencyjne ze współczesnymi Indianami z Kanady i USA. Pisywali listy za Ocean - do mieszkańców rezerwatów (w tym do mieszkających tam osób pochodzących z Polski) i do redakcji indiańskich czasopism ("Tawow", "Akwesasne Notes"). "Pierwszy przysłany mi numer 'Akwesasne Notes' był z poźnej wiosny 1971 roku. Pamięć tego szczęśliwego dnia żyje wciąż w moim sercu."- czytamy w liście do redakcji czasopisma Mohawków, opublikowanym późną jesienią 1976 roku. "Razem z NOTES odbywam długą podróż przez Amerykę, od Alcatraz po Wounded Knee. To podróż nad tak wieloma grobami, tak wieloma dniami żałoby i więzieniami - podróż łez. Dziekuję z całego serca, ze wszystkich sił duchowych za zaangażowanie w życie i walkę Indian. Oby Wielki Duch Stwórca dał Wam siłę do dalszej nadludzkiej pracy. Zwyciężymy!"

Stefania Antoniewicz i jej młodzi przyjaciele byli też bodaj pierwszymi osobami w Polsce, które po narodzinach Ruchu Indian Amerykańskich (AIM) korespondowały z liderami współczesnych ruchów i organizacji indiańskich (w tym z przywódcami głośnej okupacji Wounded Knee z 1973 roku) i - przede wszystkim - z indiańskimi więźniami (m.in. Darryl Wilson, Michael Lee Big Water i Lance Yellow Hand) - cierpiącymi za kratami, ale i odkrywającymi tam dumę ze swoich tubylczych korzeni, zaskoczonymi zwykle, ale też cieszącymi się i wzruszonymi ciepłymi, osobistymi listami i drobnymi prezentami od starszej pani i jej wnuków z odległej Polski. We wstępie do jednego z kilku, powstałych później w maszynopisie, zbiorów listów do Stefanii Antoniewicz odnaleźć można następującą jej odpowiedź na pytanie, jak poznać Indian: "Odpowiedź jest prosta. Trzeba przestać myśleć kategoriami białego człowieka i przejść na drogę Odrębnej Rzeczywistości. Nie byłam nigdy w Ameryce, ale mam to wielkie szczęście poznania Indian dzięki ich własnej prasie i cudownym listom. Dzięki Indianom poznałam prawdziwe, głębokie i rzeczywiste znaczenie słów takich jak Wiara, Przyjaźń i Miłość."

Wśród rozproszonych po śmierci Stefanii Antoniewicz dokumentów i pamiątek zachowały się m.in. kopie listów z lat 1963-64 (czyli sprzed lat 40!), w których indiańskie (i polskie) dzieci z Ontario w Kanadzie - za pośrednictwem polskiego nauczyciela Ignacego Mażewskiego - dziękują Pani Stefanii i jej wnuczkowi Jankowi za miłe listy, "atrakcyjne słodycze polskie", rysunki i fotografie. "Mieszkamy w lasach północnego Ontario, chodzimy codziennie do szkoły i uczymy się arytmetyki, angielskiego, historii, geografii, przyrody, rysunków, kaligrafii oraz religii rzymsko-katolickiej. Nasi ojcowie to traperzy, którzy w lecie pracują w lasach. Niczego nam tu nie brakuje i jesteśmy szczęśliwi" - czytamy m.in. w jednym z takich listów, podpisanych "w imieniu wszystkich uczniów - Robert Ostrawa".

Już około roku 1969 grupa związanych z Babcią studentów, naukowców, literatów, dziennikarzy i nauczycieli (w tym kierujący grupą Włodzimierz Liksza, Teresa Marciniszyn, Nora Szczepańska i Wojciech Lipoński [ten ostatni w 2004 roku powiedział Ewie Stańskiej, iż nie pamięta Indiańskiej Babci i od dawna nie zajmuje się Indianami, ale w latch 70. napisał m.in. wstęp do sztuki "Trzy białe strzały" granej przez teatr w Kaliszu. Nie wiem niestety, jakie są "indiańskie" wspomnienia pozostałych wymienionych tu osób.]) próbowała - nieskutecznie - nadać swojej działalności formę legalnego Klubu Przyjaciół Indian Północnoamerykańskich. W planach inicjatorów KPIPA znalazła się nie tylko wymiana wiedzy i literatury, ale także - jak czytamy we wzorze listu do nowych członków Klubu -"odczyty, prelekcje, pokazy filmowe, imprezy młodzieżowe oraz urządzenie stałej wystawy-muzeum, w której znalazłyby się książki w kilku językach, fotosy, ubiory oryginalne i wykonane przez naszych członków". Klub ten - prawdopodobnie głownie na skutek przeszkód formalnych i skromnych wówczas możliwości rozwoju - nie podjął jednak szerszych działań i dopiero w drugiej połowie lat 70. krajowe i zagraniczne kontakty młodszej części "grupy warszawskiej" stały się stopniowo coraz szersze i trwalsze, przyczyniając się do zawiązania PRPI. Co charakterystyczne, zbliżone cele wiele lat później stawiali sobie zarówno twórcy zarejestrowanego w 1990 r. Polskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Indian, jak i propagatorzy kolejnych niezrealizowanych póki co "centrów indiańskich" - włącznie z ostatnim, planowanym we współpracy z Książnicą Szczecińską i odwiedzającym nasz kraj kilkakrotnie po 2001 r. Siuksem, Jamesem Robideau.

W mieszkaniu Stefanii Antoniewicz systematycznie spotykało się wiele osób, które nie tylko "interesowały się" Indianami, ale także nawiązywały z nimi kontakty, a fragmenty przychodzących od Indian listów, książek i czasopism tłumaczyły, przepisywały i rozsyłały coraz szerzej po kraju. Ambicją Babci, a także rosnącego grona jej prawdziwych i "przyszywanych" wnuczków było nie tylko czerpać od Indian wiedzę, wzorce i ideały, ale także rewanżować się im, wspierać i - na miarę ówczesnych skromnych możliwości - pomagać. Nic dziwnego, że z czasem korespondująca z indiańskimi więźniami, wysyłająca im domowe ciasteczka, polskie znaczki pocztowe i kolorowe pocztówki, zachęcająca do pisania petycji w obronie tubylczych praw, publikująca biografie wielkich wodzów Indian ("Świat Młodych" z 1979 r.), współpracująca z Rozgłośnią Harcerską i opowiadająca o współczesnych tubylczych protestach Stefania Antoniewicz zyskała u swoich indiańskich korespondentów - a także we własnym otoczeniu - zaszczytne miano "Indiańskiej Babci".

To u Babci spotkali się: James Brenner - jeden z pierwszych studiujących w Polsce i znanych wśród uczestników Ruchu północnoamerykańskich Indian oraz jego przyszła żona Małgorzata, a efektem ich znajomości stała się w 1981 r. (tuż przed stanem wojennym) pierwsza bodaj książka wydana przy współpracy i niejako "na zamówienie" ludzi z PRPI, bestseller zmarłego niedawno amerykańskiego historyka Dee Browna pt. "Pochowaj me serce w Wounded Knee". Dekadę wcześniej o tej właśnie książce Indiańska Babcia następująco pisała w liście opublikowanym późną wiosną 1972 roku w "Akwesasne Notes": "Jestem bardzo wdzięczna za Waszą dobroć i przesłanie mi książki 'Pochowaj me serce w Wounded Knee'. To porażająca książka. Czytając ją, przeżywałam wszystkie te tragiczne wydarzenia: byłam głodna, ranna, zmarznięta, bita, więziona. Brałam udział w rozpaczliwie heroicznych bitwach. Odczuwam głęboki smutek, ale nie beznadzieję. To ogromna zasługa książki Dee Browna. Wszyscy biali ludzie powinni ją przeczytać. Powinni uznać swe zbrodnie, poczuć brzemię odpowiedzialności i wstyd, głęboki wstyd."

To u Babci bywali: białostocki etnograf Jerzy Tołłoczko (jeden z pierwszych tłumaczy w Ruchu, członek Survival International, popularyzator sprawy Leonarda Peltiera i późniejszy współzałożyciel PSPI), olsztyński grafik i artysta-malarz Tadeusz Piotrowski, bieszczadzki samotnik Piotr Spólny oraz znani filmowcy Wojciech Sawa i Marek Gracz (autorzy cyklu dokumentalnego "Rezerwaty bez granic" - przeboju lata 1981 roku). To do Babci zwracali się z prośbami o informacje i kontakty polscy naukowcy (z autorką pierwszej socjologicznej analizy fenomenu PRPI z 1984 roku, prof. Ewą Nowicką) i działacze organizacji humanitarnych (np. Ines Andersen z duńskiego oddziału "Amnesty International"). Lista nazwisk ludzi związanych z Indiańską Babcią, którzy pozostają aktywni w PRPI, jak i tych, którzy prędzej czy później wybrali bardziej samodzielną drogę rozwoju własnych zainteresowań jest zresztą zbyt długa, by ją tu dalej rozwijać.

W tym samym mniej więcej czasie powstało w Polsce niezależnie od siebie kilka ośrodków skupiających osoby interesujące się dawnymi i współczesnymi Indianami Ameryki Północnej, a także - choć w mniejszym stopniu - Indianami Ameryki Środkowej i Południowej. Od początku lat 70. rozwijała się w Sztumie grupa skupiona wokół Leszka Michalika, polonisty i członka kanadyjskiego stowarzyszenia Metysów (znanego dziś autora, kolekcjonera i popularyzatora kultury Indian, szefa lokalnego "Stowarzyszenia Żółwi" - grupy wywodzącej się z PRPI, ale funkcjonującej od lat samodzielnie w oparciu o nauki indiańskiego nauczyciela Sun Beara i jego następców). W tym też czasie w Chodzieży rodził się złożony z młodych harcerzy i miłośników Indian "Klub Dakotów" z Jackiem Przybylakiem, Janem Łażewskim i Markiem Kabatem na czele, który pierwsze kontakty z Leszkiem Michalikiem nawiązał juz w roku 1973. W połowie lat 70. swoją niedługą (lecz opisaną m.in. wiosną 1976 r. przez "Świat Młodych") działalność rozpoczął dziewczęcy "Szczep Meskalerek" z Liceum Ogólnokształcącego w Pucku, a także skupiający wiele późniejszych roczników uczniów Technikum Leśnego w Rzepinie Klub "Catawba" (zwany następnie "Ottawa" i "Candu") - z aktywnym do dziś Krzysztofem Zawojskim (obecnie szefem wałbrzyskiego SWTA "Kondor") oraz nieco młodszymi od niego: Markiem Długoszem (późniejszym prezesem PSPI), Dariuszem Jakubiakiem, Krzysztofem Janiakiem i Andrzejem Sausiem. Pod koniec lat 70. liczące po kilka osób - i nawiązujące ze sobą pierwsze kontakty korespondencyjne i osobiste - grupy miłośników Indian powstawały też m.in. w Białymstoku, Koszalinie, Krakowie, Łodzi, Poznaniu, Szczytnie, Wrocławiu, Toruniu i Trójmieście (większość z tych grup miała charakter dość luźny, towarzyski i niezbyt trwały, dziś do najtrwalszych należą kontakty nawiązane wówczas przez indianistów z Białegostoku, Gdyni i Sztumu).

Członkowie wszystkich tych grup nie tylko bawili się i uczyli we własnym gronie, ale także szukali kontaktów z innymi rozproszonymi po całym kraju miłośnikami Indian, np. za pośrednictwem popularnej prasy (m.in. "Kontynenty", "Płomyczek", "Płomyk","Świat Młodych", "Przekrój") i cyklicznych programów TVP ("Teleranek", "Ekran z bratkiem"). Spotykali się też okazjonalnie m.in. w warszawskim mieszkaniu Indiańskiej Babci, gdańskim domu Sat-Okha, sztumskim mieszkaniu Leszka Michalika, rzepińskim klubie przyszłych leśników, czy Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykówku. Latem 1975 r. kontakty te zaowocowały ideą zorganizowania ogólnopolskiego zlotu klubów i kół zainteresowań kulturą Indian. Jak wspominał potem na łamach pisma "Tawacin" (nr 34/1996) Jacek Przybylak: "Pojechaliśmy do Sztumu w ramach rowerowego obozu wędrownego i tam wówczas uzgodniliśmy, że Lechu zajmie się stroną merytoryczną - w tym programem i zaproszeniem gości z zagranicy (z Frankfurtu, Magdeburga, Liberca i Koszyc), a chodzieżacy przejmą kwestie techniczne - zezwolenia, teren obozowiska, wyzywienie, zakwaterowanie, no i zaproszenie gości z całej Polski." Ideę tę - po, związanym głównie z brakiem przychylności władz dla tak "podejrzanej" idei, falstarcie w setną rocznicę bitwy nad Little Big Horn (25 czerwca 1876) - udało się zrealizować w dniach 23-25 sierpnia 1977 roku w lesie nad Jeziorem Strzeleckim koło Chodzieży. To tam, m.in. dzięki współpracy Sat-Okha, Leszka Michalika i chodzieskich "Dakotów", narodziła się trwająca po dziś dzień tradycja dorocznych ogólnopolskich letnich zlotów miłośników i przyjaciół Indian.

Sama nazwa PRPI zaczęła funkcjonować po V zlocie miłośników Indian latem 1981 roku, kiedy to uczestnicy kolejnego ogólnopolskiego spotkania, zorganizowanego przez Piotra Cebulę i Andrzeja Romanowskiego w Borach Stobrawskich na Opolszczyźnie, uzgodnili i przegłosowali taką właśnie jednolitą i - jak się wydawało - uniwersalną nazwę swojego ruchu. Miała ona podkreślać dominujący - i wówczas i obecnie - nieformalny charakter większości działań, spotkań i kontaktów polskich "indianistów" (to określenie pojawiło się jeszcze później), charakterystyczną dla Ruchu różnorodność podmiotów, tematów i form indiańskich zainteresowań, a także istotną dla wielu uczestników Ruchu wartość bycia aktywnym "przyjacielem" Indian, a nie tylko biernym hobbystą, miłośnikiem i obserwatorem. Ani wtedy, ani później nie zyskały szerszego poparcia w PRPI pomysły sformalizowania całości Ruchu (jako stowarzyszenia lub ogólnopolskiego klubu), jego rozwoju np. w kierunku naukowym (utopijny pomysł stworzenia "czegoś" przy Polskiej Akademii Nauk), społeczno-politycznym (idea "polskiego oddziału AIM"), ewolucji w stronę tzw. Ruchu Ludzi Natury (czyli indianistycznej odmiany głębokiej ekologii), tzw. "Rodziny Rainbow", czy ruchu para-religijnego, łączącego elementy rozmaitych indiańskich tradycji, religii neosłowiańskich i praktyk z kręgu New Age. Podobne tendencje pojawiają się co prawda w PRPI od czasu do czasu, ich autorzy pozostają jednak niezmiennie na marginesie głównych nurtów Ruchu.

Ustalenie powszechnie znanej, akceptowanej i stosowanej nazwy dla kształtującego się wszak dopiero Ruchu było konsekwencją zacieśniających się więzi między jego uczestnikami, rosnącej samoidentyfikacji uczestników Ruchu oraz akceptacji dla jego podstawowych zasad i celów. Spisana przez Marka Nowocienia w 1982 roku "Odrębna Rzeczywistość" - rymowana kronika pierwszych zlotów i działań Ruchu przed wprowadzeniem stanu wojennego (13.12.1981) - tak (już wtedy z pewnym dystansem) opisywała główne cele Ruchu, nakreślone latem 1980 roku podczas IV zlotu w Chodzieży:

"Ścisłe kontakty przez rok cały
miano ze sobą utrzymywać
i wspólnie pomoc nieść Indianom,
gdy będą tej pomocy wzywać.
Nad sobą mieli też pracować,
ciało i ducha doskonalić,
szukać przyjaciół w różnych kręgach,
ochronę środowiska chwalić.
Zebrany w pięciu punktach program
został obecnym odczytany
i koniec - nigdy bowiem nie był
powszechnie realizowany..."

 

Początek części I * Pokaż część II * Pokaż część III * Pokaż część IV

...wszelkie uwagi, komentarze i uzupełnienia mile widzianie...

Text Co. Marek Nowocień (Cień) 2003