Marek Nowocień

 

Polski Ruch Przyjaciół Indian wczoraj, dziś i jutro

 

Referat na sesję popularnonaukową "Indianie i Indianiści",

wygłoszony (ze skrótami) 19.01.2003 w Muzeum Etnograficznym w Warszawie

 

Część II

 

Organizowane obecnie, gromadzące ponad 500 uczestników i blisko 100 rodzinnych tipi, trwające ponad tydzień (zwykle od weekendu do weekendu) zloty PRPI - z biletami wstępu, zapleczem socjalno-bytowym, parkingami, prądem elektrycznym i spożywczą "faktorią" oraz takimi zlotowymi "instytucjami", jak Rada Zlotu, liczne stowarzyszenia i osoby funkcyjne - to zjawisko nowe, kształtujące się stopniowo dopiero od połowy lat 90. Całą, liczącą obecnie 27 lat, zlotową tradycję Ruchu można podzielić - dla uproszczenia - na trzy okresy. Różnią się one ilością i średnim wiekiem uczestników zlotów i rozbijanych na nich tipi, stopniem rozwoju zaplecza technicznego i socjalno-bytowego obozów oraz dominującymi formami wewnętrznej organizacji i obrzędowości. Biorąc te wszystkie kryteria pod uwagę, wyróżnić można:

Pierwsze zloty polskich miłośników i przyjaciół Indian trwały przez jeden sierpniowy (lub - rzadziej - lipcowy) weekend i gromadziły nie więcej niż kilkadziesiąt młodych w większości osób z różnych rejonów kraju. Dominującą grupę stanowili wśród nich studenci i uczniowie obojga płci, wkraczający dopiero w dorosłe życie i przy okazji wakacyjnych wyjazdów na zloty poznający nie tylko Indian i indianistów, ale także wszystkie zalety i wady samodzielności, wakacyjnej swobody i chwil spędzonych wśród rówieśników o zbliżonych - choć nie jednakowych - zainteresowaniach i poglądach. Stosunkowo niewielkie i pozbawione zaplecza socjalno-bytowego letnie obozy indianistów rozbijano co roku w innym rejonie Polski, zazwyczaj gdzieś w lesie, nad wodą i stosunkowo daleko od siedzib ludzkich. Jedynie zloty jubileuszowe (X, XV, XX i XXV) organizowane były zawsze - dla upamiętnienia pierwszego zlotu z 1977 roku (oraz kolejnych w latach 1979 i 1980) w okolicach Chodzieży. W obozach "pierwszego okresu" dominowały zwykłe turystyczne namioty, a większość "oficjalnych" punktów programu i całego życia towarzyskiego koncentrowała się wokół centralnego ogniska lub w nie więcej niż kilku zatłoczonych zwykle "grupowych" tipi. Decyzje w sprawach ogólnych zapadały demokratycznie, a decydujące zdanie należało do organizatorów danego zlotu.

Na pierwszym zlocie atrakcję stanowiło jedyne wówczas tipi, podarowane ponoć Leszkowi Michalikowi przez indianistów z Czechosłowacji, na drugim zlocie w Bieszczadach stanęły już trzy tipi i odtąd niemal co roku ich liczba stopniowo wzrastała, sięgając ostatnimi laty setki. Niewielka początkowo na zlotach liczba i tipi i uczestników sprawiała, iż zarówno od strony wizualnej, jak i organizacyjnej były one skrzyżowaniem turystycznych kempingów, dawnych obozów Indian prerii i hipisowskich komun, w których niemal wszyscy znali się i akceptowali specyficzną, nigdy wówczas nie spisaną, "indianistyczną" etykietę. Obejmowała ona wylewne powitania i pożegnania, bezpośrednie, przyjazne relacje miedzy większością "braci" i "sióstr", grupowe obozowanie, gospodarowanie, przygotowywanie i spożywanie posiłków, swobodę zachowań (w tym brak ciszy nocnej i przesadnej pruderii), dowolność noszonych strojów i ozdób (w tym bardziej lub mniej stylizowanych elementów strojów uważanych wówczas za "indiańskie"), maginalizacje tematów "nieindiańskich" (choć np. na przełomie lat 70.i 80 piosenki Jacka Kaczmarskiego były na zlotach równie popularne, jak nieliczne wówczas znane pieśni indiańskie) oraz spontaniczny generalnie przebieg kolejnych spotkań (mimo podejmowanych zazwyczaj przez organizatorów prób przygotowania ramowego programu zlotów).

Zorganizowany latem 1986 roku koło Chodzieży (na tzw. "Papierni") przez tamtejszych "Dakotów" pod wodzą Marka Kabata X Zlot PRPI uznać można za pierwsze ze spotkań drugiej fazy rozwoju Ruchu, nazwanej tutaj "okresem transformacji i rozwoju". To wówczas po raz pierwszy z roku na rok dwukrotnie wzrosła ilość uczestników zlotu (ok. 150) i postawionych na nim tipi (19 sztuk) a uczestnicy zlotu otrzymali wcześniej nie tylko indywidualne zaproszenia, ale i mapy z informacją jak trafić do obozu. Kolejne podwojenie liczby uczestników (do blisko 400) i tipi (do 35) nastąpiło dopiero latem 1994 r. podczas zamykającego ten środkowy okres w historii PRPI XVIII Zlotu nad białostocką rzeką Supraśl.

W 1986 r. pierwszy raz zlot był nie tylko "letnim wypoczynkiem po całorocznej pracy" (jak głosiła wówczas dominująca w Ruchu koncepcja), ale także okazją do przedstawienia własnej prawdy o Indianach i nas samych na zewnątrz Ruchu (zaproszenie na zlot dziennikarzy, pojawienie się "Tawacinu" i innych późniejszych pisemek "do użytku wewnętrznego", impreza "dla miasta" w chodzieskim amfiteatrze). Grupa "Młodych Wilków" z Chodzieży przygotowała przed zlotem - obowiązkowe w następnych latach i stopniowo udoskonalane - obozowe zaplecze (latryny, śmietniki, umywalnię), a zlotowicze rozegrali pierwsze z wielu późniejszych meczy w "bizonie jądra". Na X zlot przyjechał - i co kilka lat powracał - traktowany z dużym szacunkiem za swoje dokonania (choć czasem i z pewnym pobłażaniem) "Dziadek" Ruchu Sat-Okh (a także obecny na zlotach X i XX Leszek Michalik). Tam też - co mało kto dziś w Ruchu pewnie pamięta - pojawił się jeden z pierwszych, do dziś niezbyt licznych, zagranicznych gości zlotów PRPI (Bruno Vermeeren z belgijskiej grupy BANAI, która parę lat wcześniej gościła u siebie Tadeusza Piotrowskiego z Olsztyna).

To na spotkaniach tego okresu pojawiły się liczniej - kontynuowane niezbyt owocnie do dziś - dyskusje na temat sensu i możliwości organizowania zlotów w stałych miejscach - zakupionych lub wydzierżawionych na potrzeby Ruchu (np. w cenionych przez wielu indianistów Bieszczadach lub na którymś z Pojezierzy) - czy budowy jakiegoś innego "centrum" Ruchu z bazą danych, biblioteką, muzeum, itp. (np. w okolicach Tucholi lub Koszalina). Choć dyskusje na te tematy nie zaowocowały póki co uwieńczonymi sukcesem działaniami zbiorowymi, to szereg indywidualnych osób z Ruchu zrealizowało (lub jest w trakcie realizacji) mniejszych projektów związanych z zakupem ziemi i obiektów, na których realizują - często wraz ze swoimi przyjaciółmi z Ruchu - rozmaite przedsięwzięcia artystyczne, edukacyjne, ekologiczne, czy gospodarcze, związane z ich zainteresowaniami (m.in. Marek Długosz, Konrad Konarzewski, Jacek Konieczny, Mariusz Kosmalski, Leszek Michalik, Dariusz Morsztyn, Piotr Spólny, Maciej Stranz).

Od tamtych też czasów datują się też występujące w PRPI po dziś dzień wewnętrzne podziały: na "aktywistów", nakłaniających indianistów do większego udziału w rozmaitych jednorazowych bądź długofalowych akcjach i projektach oraz zadowoloną z możliwości spędzania tanich i barwnych wakacji grupę "indianistów sezonowych"; na tzw. "działaczy", preferujących organizowane "po białemu" działania typu edukacyjnego i wspierającego oraz zwolenników poznawania, odtwarzania i popularyzowania "tradycyjnej" kultury Indian (zawężanej zwykle do wybranych elementów kultur XIX-wiecznych Indian prerii); wreszcie - na osoby pragnące stałego rozwoju i ulepszania Ruchu oraz zwolenników powrotu do "starych dobrych czasów" (coraz trudniejszych jednak do precyzyjnego zdefiniowania). Podziały te - choć skutkowały licznymi dyskusjami i sporami w łonie Ruchu, tworzeniem (i rozpadem) grup o zróżnicowanym profilu i formach działania, czy też deklaracjami o zaprzestaniu utożsamiania się z PRPI - to nie były i nie są na tyle trwałe i istotne, by w dłuższym okresie uniemożliwiać wspólne działania większości uczestników Ruchu, a tym bardziej - doprowadzić do jego trwałego rozbicia. Co więcej, spora część dojrzalszych (choć niekoniecznie starszych) uczestników PRPI, uznających jego trwałość i jedność za pewną wartość nadrzędną, dąży w swych deklaracjach i działaniach do umniejszania występujących różnic i łagodzenia wewnętrznych konfliktów (przykładem tego nurtu mogą być pierwsze polskie Pow wow).

W okresie transformacji po X zlocie zatraciły stopniowo swą pierwotną funkcję "decyzyjną" (na rzecz różnych form doraźnie zwoływanej Rady Zlotu) ogólne spotkania zlotowiczów i dyskusje przy centralnym ognisku, stopniowej stabilizacji uległy też niepisane zasady obozowego współżycia, nadzorowane przez kolejne formy "obozowej policji" - w tym Stowarzyszenie Kościanego Gwizdka (atrybutu zlotowych "policjantów"), czy Stowarzyszenie Kangi Yuha (posiadaczy wronich czap). Coraz bogatsza oferta osób przywożących na zloty książki, kasety, płyty, surowce do produkcji różnych przedmiotów oraz gotowe pamiątki i wyroby indiańskiego (a raczej indianistycznego) rzemiosła na sprzedaż i wymianę przybrała stopniowo postać "ulicy handlowej" złożonej z licznych stoisk i straganów. Po raz ostatni ważnym (choć już nie dla wszystkich) punktem X zlotu była, częsta w latach poprzednich, kilkugodzinna praca społeczna na rzecz gospodarza terenu zlotu (w tym przypadku - na rzecz miejscowego nadleśnictwa).

Wśród nowych zjawisk tego okresu wspomnieć należy także pojawienie się funkcji zlotowego obwoływacza (a wraz ze wzrostem wielkości obozu - stworzonego przez Pawła "Wilka" Wolaka całego Stowarzyszenia Obwoływaczy), organizowanie spotkań informacyjnych dla nowych indianistów oraz rozmaitych imprez, gier i zabaw dla liczniejszego z roku na rok grona małych dzieci (będącego po części efektem pierwszych zawieranych wewnątrz Ruchu związków). Wraz ze wzrostem liczby jeżdżących na zloty małżeństw i dojrzałych kobiet pojawiły się też dyskusje na temat możliwości i sposobów zwiększenia ich roli i zaangażowania w życie zlotów i Ruchu, a także próby nadania ich aktywności form zorganizowanych i obrzędowych (spotkania kobiece, inicjatywy powołania Rady Kobiet). Coraz liczniejsze stały się też przykłady dziewcząt i kobiet, które samodzielnie - lub wspólnie ze swoimi partnerami - zyskały pewien autorytet i uznanie (Joanna Bartuszek, Mira Biegus, Kamila Bienia, Anna Danyluk, Jolanta Gawrońska, Krystyna Gieroń, Maria Giżycka, Ilona Goryńska, Anna Kabat, Agnieszka Karnabal, Magda Krysińska-Kałużna, Joanna Lewicka, Anna Lipecka, Elke Michalik, Anna Peichert, Maria Przybylak, Ewa Stańska, Anna Tomala, Barbara Wilewska, Urszula Wszołek, Józefina Zalewska i inne).

Z roku na rok bardziej rozbudowany zakres produktów i usług zaczęły świadczyć, począwszy od XVIII Zlotu w 1994 roku, zlotowe "faktorie", które z przenośnych stoisk z podstawowymi produktami spożywczymi przekształciły się w spore sklepy z coraz bogatszym zaopatrzeniem, bary serwujące ciepłe posiłki i napoje oraz ośrodki życia kulturalnego i towarzyskiego. Niezależnie od rozmaitych wewnętrznych regulacji (zwykle przybierających postać mniej lub bardziej rygorystycznie przestrzeganego zakazu otwartego spożywania napojów alkoholowych na terenie obozu, a zwłaszcza w kręgu tipi), ważnym produktem przyciągającym klientów (i zapewniającym opłacalność) położonych zwykle nieco na uboczu faktorii pozostaje - niezbędne dla jednych, a krytykowane przez innych indianistów - piwo.

O ile picie alkoholu na zlotach "od zawsze" pozostaje zjawiskiem tyleż kontrowersyjnym, co tolerowanym, to ze znacznie mniejszą tolerancją spotykają się incydentalne przypadki zażywania lub prób dystrybuowania tzw. twardych narkotyków oraz innej działalności przestępczej (złapani "na gorącym uczynku" bywają usuwani natychmiast z terenu obozowiska, lub nawet oddawani są w ręce policji). Sprawia to, iż w dość powszechnym przekonaniu letnie obozy polskich indianistów uznawane są od lat za stosunkowo bezpieczne - a zarazem zapewniające dzieciom i młodzieży sporą swobodę - miejsca wakacyjnego wypoczynku. Sprzyjają temu bliskie wciąż "w zlotowych podgrupach" relacje interpersonalne, precyzowane stopniowo - choć spisane dopiero niedawno - wewnętrzne zasady obozowego współżycia, jak i - coraz liczniejsze - zewnętrzne wizyty i kontrole przedstawicieli lokalnych władz, policji, straży leśnej, czy inspektorów Sanepidu.

Ze względu na stosunkowo niewielką wówczas wiedzę większości indianistów, ograniczony dostęp do źródeł, materiałów i surowców oraz nieliczne kontakty zagraniczne (ale też ograniczone możliwości transportowe i krótki czas trwania zlotów) zdecydowana większość indianistów ubierała się na pierwszych zlotach turystycznie i "po cywilnemu", nosząc co najwyżej pewne elementy "indiańskich" strojów (samodzielnie zwykle wykonywane i zdobione koralikami lub pojedynczymi piórami: mokasyny, pasy, przepaski, kamizelki, naszyjniki, itp.). Pełne stroje, pióropusze i inne indiańskie wyroby należały wówczas do rzadkości i używane były przez ówczesnych liderów Ruchu tylko podczas niektórych, co bardziej uroczystych, ceremonii (np. otwarcia zlotu) lub na specjalnych sesjach fotograficznych. Pomimo ostrych od początku dyskusji na temat prawa i sensu "przebierania się" (nie tylko na zlotach, ale czasem i na co dzień) w indiańskie stroje, ich liczba stopniowo zwiększała się (począwszy od drugiego okresu zlotów), ich wygląd coraz bardziej zbliżał się do indiańskich oryginałów i urozmaicał (głównie na stroje "preryjne" i "leśne"), zaś ich zastosowanie - coraz wyraźniej się różnicowało (w ostatnim okresie pojawiły się np. stroje codzienne, ceremonialne, taneczne, czy "sportowe").

Podobną ewolucję, co stroje i ozdoby, przechodziły też, wzorowane na indiańskich, zlotowe ceremonie i obrzędy. Przez wszystkie lata w PRPI w różnej formie funkcjonowały i funkcjonują nadal spotkania w kręgu (zazwyczaj przy centralnym ognisku, ale także w tipi, przy ogniskach grupowych i poza obozem). Podczas spotkań w kręgu otwiera się i zamyka zloty (niezależnie od tego, czy jest to złożony ceremoniał, czy też nie). W kręgu odbywa się też większość spotkań o charakterze informacyjno-organizacyjnym, spotkań grup tematycznych i regionalnych oraz wiele z punktów oficjalnego programu zlotów. Po dyskusjach i niejednoznacznych doświadczeniach kilku pierwszych lat odstąpiono w zasadzie od organizowania na zlotach ogólnej ceremonii palenia fajki (zwanej czasem nieprecyzyjnie "Fajką Pokoju"). Zastąpiono ją takimi - bardziej rodzimymi, indianistycznymi, niż indiańskimi - elementami zlotowego ceremoniału, jak symboliczny poczęstunek, uroczyste rozpalenie głównego ogniska (kiedyś przez Strażnika Ognia, a obecnie przez członków specjalnego stowarzyszenia), "święcenie" nowych tipi, czy give-away (rozdawanie darów). Do mniej ceremonialnych, choć równie częstych zajęć zlotowych należą m.in.: publiczne prezentacje grup i stowarzyszeń, prelekcje i pogadanki, praktyczne warsztaty rzemiosła, zawody w rzucie tomahawkiem i strzelaniu z łuku, wyścigi kanu, biegi przełajowe, mecze w "bizonie jądra", pokazy śpiewów i tańców, parateatralne happeningi, wystawy plenerowe, gry i zabawy dla dorosłych i dla dzieci oraz liczne spotkania i imprezy czysto towarzyskie (zarówno o charakterze otwartym, środowiskowym, jak i prywatnym).

Kilkanaście lat temu narodziła się w PRPI istniejąca do dziś tradycja przekazywania tzw. Zlotowego Wampumu, symbolizującego ciągłość zlotowej tradycji Ruchu. Wykonany z koralików specjalny wampum przekazywany jest podczas ceremonii zamknięcia zlotu przedstawicielowi organizatorów kolejnego spotkania. Prawo organizowania kolejnych zlotów przyznaje - i niektóre inne ważne dla wszystkich decyzje podejmuje - po wysłuchaniu zainteresowanych, dyskusji i głosowaniu tzw. Rada Zlotu, zbierająca się niezbyt często lecz systematycznie od XIX zlotu w Prostyni w 1995 roku (a złożona z części starszych działaczy Ruchu oraz liderów głównych grup i stowarzyszeń). Podczas zamknięcia ostatniego - póki co - XXVI Zlotu w podkoszalińskim Lubiatowie latem 2002 roku kojarzący się zlotowiczom głównie z szałasami pary (i komputerami) Marek Kabat przypomniał też znaną m.in. z indiańskich biegów specyficzną ceremonię wzajemnego pożegnania (a także powitania) wszystkich zebranych w Kręgu.

W ostatnich latach ceremonie z użyciem fajki odbywają się sporadycznie podczas niektórych świąt i uroczystości zlotowych (zazwyczaj gdzieś na uboczu, lub w tipi, ale czasem także - jak np. podczas X i XX Zlotu w Chodzieży - w centralnym kręgu). Fajki "indiańskie" - czyli wykonane wg wzorów Indian (lub wręcz od nich otrzymane) i używane wg stosownych opisów i nauk - pali się podczas niektórych mniejszych spotkań grup lokalnych lub tematycznych o bardziej sprecyzowanych tradycjach obrzędowych, podczas niektórych narad liderów Ruchu i zamkniętych spotkań członków tzw. stowarzyszeń tradycyjnych. Zdarza się też oczywiście, iż fajka (lub fajki) palone są uroczyście podczas spotkań z akceptującymi taką formę wspólnego obrzędu Indianami goszczącymi w Polsce (co najmniej od czasu ceremonii wypalenia czterech fajek w Oświęcimiu-Brzezince podczas "Świętego Biegu - Europa '90"), choć - o czym w Ruchu wiadomo - nie wszyscy Indianie to akceptują i praktykują, a warunki lub wręcz prawo nie-Indian do uczestniczenia w indiańskich obrzędach religijnych - to jeden z najgoręcej dyskutowanych problemów i wśród Indian, i wśród samych indianistów.

Z podobnych zapewne względów, a także z uwagi na złożoność i dość długi czas trwania, nie przyjęła się szerzej zorganizowana po raz pierwszy w lipcu 1993 roku (i powtórzona później co najmniej raz pod Białymstokiem), wzorowana na lakockim rytuale "zbratania", tzw. ceremonia "Hunka". Zorganizowali ją dla blisko 50 przyjaciół w - należącym do Konrada Konarzewskiego i będącym w tamtym okresie miejscem wielu spotkań Ruchu podkoszalińskim Lubiatowie - główni uczestnicy ceremonii i znani miłośnicy dawnych lakockich tradycji, późniejsi współinicjatorzy - wraz z Wiktorem Zdanowiczem - tzw. spotkań "Takini", Wiesław Karnabal i Dariusz Pohl.

W połowie lat 80. w środowisku polskich indianistów pojawiły się (za sprawą kilku indiańskich nauczycieli) - początkowo na mniejszych spotkaniach, a następnie także podczas dorocznych zlotów - tzw. szałasy potu wzorowane na indiańskich tradycjach. Te popularne wśród współczesnych Indian (choć nie tylko) ceremonie odprawiane są w Polsce coraz częściej i według różnych wzorców (Lakotów, Czarnych Stóp, Odżibuejów, itp.). Niejednokrotnie ceremonie szałasu potu prowadzone były w Polsce przez odwiedzających uczestników Ruchu Indian, lub przez indianistów uczestniczących wcześniej w podobnych ceremoniach w rezerwatach. W zależności od okoliczności i uczestników szałasy mają charakter rekreacyjno-relaksacyjny, oczyszczająco-leczniczy, duchowo-religijny, lub integrująco-edukacyjny (choć sami Indianie nie zawsze stosują i akceptują tego rodzaju podziały). Szałasom towarzyszą często: post, okadzanie, palenie fajki, uczta i inne zachowania ceremonialne. Należy tu podkreślić, iż cześć uczestników Ruchu nie akceptuje, lub po prostu nie praktykuje z różnych względów (zdrowotnych, religijnych, światopoglądowych), udziału w obrzędach szałasu potu, palenia fajki i niektórych innych "indianistycznych" ceremoniach i uroczystościach, ewentualnie ogranicza swój udział do obrzędów prowadzonych wyłącznie przez indiańskich przywódców i nauczycieli.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, że - mimo deklarowanego przez większość indianistów zainteresowania tubylczą tradycją i duchowością - w środowisku ludzi związanych z PRPI nie zakorzeniły się nigdy na dobre charakterystyczne dla niektórych kręgów New Age praktyki i obrzędy w rodzaju "tańca ducha", czy "tańca słońca" (choć nazywane tak ceremonie bywają organizowane w Polsce przez inne, nie związane z PRPI grupy, w tym także takie, które odwołują się do własnych indiańskich nauczycieli). Wśród uczestników Ruchu zdarzają się natomiast okazjonalne indywidualne bądź grupowe eksperymenty związane np. z chodzeniem po rozżarzonych węglach, tańcami transowymi, poszukiwaniem wizji, kręgami mocy czy roślinami halucynogennymi (w tym pejotlem). Nie budzi natomiast w PRPI większych kontrowersji (a nawet określany bywa żartobliwie jako "wszędobylski") powszechny od początku lat 90., a przejęty od odwiedzających nas Indian, popularny obrzęd okadzania ludzi, przedmiotów i miejsc spotkań dymem z szałwi, słodkiej trawy lub tytoniu.

Z drugiej strony, kontakty z wykorzystującymi w specyficzny (choć czasem zbliżony w swych nazwach i czysto zewnętrznych formach do niektórych praktyk obecnych w PRPI) sposób indiańską duchowość kręgami "neopogańskimi", czy "szamańskimi", skupionymi wokół takich - nie identyfikowanych raczej z PRPI - a znanych postaci, jak Wojciech Jóźwiak, Jerzy Niczyporuk, czy Danuta Kroskowska, należą do sporadycznych i nie wpływają znacząco na charakter całego Ruchu. Można przypuszczać, iż dzieje się tak zarówno z uwagi na znane w Ruchu krytyczne stanowisko części Indian wobec działalności tzw. "plastikowych szamanów" i komercjalizacji indiańskiej duchowości, jak i z powodu ostrożnego podejścia większości uczestników Ruchu do działań i "nawiedzonych" postaw kojarzonych w Polsce z sektami. Stosunkowo niewielką popularnością cieszą się też w Ruchu (a nawet bywają krytykowane za przedmiotowe traktowanie Indian) różne osoby i środowiska miewające kontakty z Indianami przy okazji uprawiania działalności eksplorerskiej i podróżniczej (np. Jacek Pałkiewicz, Edi Pyrek), a także rozmaici amatorzy sportów ekstremalnych i poszukiwacze przygód na ziemiach Indian.

W ograniczonych ramach niniejszego opracowania nie ma niestety miejsca na szerszy opis zasad i zwyczajów panujących na obecnych zlotach i innych typowych spotkaniach PRPI. Zainteresowani mogą je natomiast odnaleźć na internetowej stronie www.indianie.eco.pl, gdzie w roku 2002 podjęto pierwszą bodaj w Ruchu próbę zbiorowego spisania i uporządkowania podstawowych zasad "Zlotowej Etykiety". Niewielką broszurę z "Etykietą", obejmującą takie rozdziały jak: "Matka Ziemia", "Dzieci, kobiety i mężczyźni", "W tipi", "Krąg", "Spotkania", "Filmowanie i fotografowanie", "Stowarzyszenia", "Ogień", "Alkohol i inne używki", "Indian time" oraz "Wziąć - nie wziąć", wręczano po raz pierwszy wszystkim przybyłym latem 2002 roku przy wejściu na teren XXVI Zlotu w Lubiatowie pod Koszalinem. Tam też znaleźć można pełną listę dotychczasowych zlotów PRPI, wybór archiwalnych fotografii oraz relacje i wspomnienia uczestników.

Doroczne ogólnopolskie letnie Zloty PRPI są niewątpliwie głośnym, największym, najbardziej widowiskowym, najstarszym i najtrwalszym przejawem istnienia Ruchu indianistycznego w Polsce. Jak to ujął w wywiadzie dla "Echa Turku" z 1992 roku organizator dwóch zlotów w Uniejowie, a zarazem aktywny przez cały rok propagator kultury Indian, Zdzisław Wszołek: "Można powiedzieć, ze żyjemy od zlotu do zlotu. Jest to nasza forma relaksu, sposób na spędzanie czasu, sposób na życie. Czasami myślę, że dzięki temu łatwiej znosi się niektóre uciążliwości życia codziennego. Brak pieniędzy, mieszkania, troska o wychowanie dzieci, obawa przed bezrobociem - wszystko to znika, gdy spotykamy się gdzieś pod Białymstokiem lub Olsztynem z fanami Indian". Choć od wypowiedzi tej minęło już ponad 10 lat i znacznie poszerzyły się możliwości rozwijania indiańskich zainteresowań, to nadal bywają indianiści, którzy mówią o sobie, że żyją "od zlotu do zlotu", którzy byli na większości z nich i z pewną nostalgią wspominają zwłaszcza dawne spotkania PRPI.

Jednak dla bardzo wielu miłośników Indian uczestnictwo w letnich zlotach nigdy nie było - lub z czasem przestało być - jedyną, czy choćby najważniejszą, formą "bycia" w Ruchu. Prawdą jest też, że wielu starszych "stażem" indianistów na zloty nie przyjeżdża ostatnio w ogóle, albo zagląda na nie na krótko i okazjonalnie. Część aktywnych kiedyś indianistów traktuje dziś zloty czysto rekreacyjnie - jako wakacyjną przygodę, miejsce odpoczynku i spotkania ze starymi przyjaciółmi - lub merkantylnie - jako dobre miejsce do robienia różnych "indiańskich" interesów, przypomnienia o swoim istnieniu i zareklamowania innej własnej działalności. Choć co roku znaczną część obecnych stanowią osoby będące na "indiańskim zlocie" po raz pierwszy (i często ostatni) - i rodzi to określone problemy organizacyjne i ideologiczne - to wystarczająco liczne i liczące się na zlotach są takie osoby i grupy, które zachodzące zmiany obserwują z dłuższej perspektywy, starając się łagodzić nieuchronne "konflikty pokoleń", tonować antagonizmy między "elitą" z kręgu tipi i mniej doświadczonymi zwykle mieszkańcami namiotów oraz pokonywać takie czy inne różnice ideowe i programowe między indianistami.

Choć wiele osób w Polsce traktuje swoje indiańskie hobby jako młodzieńczą, czy wręcz wakacyjną, przygodę i znika ze środowiska po jednym lub kilku sezonach, to dla sporej grupy osób zainteresowanie Indianami w różnych formach staje się trwałą życiową pasją, kultywowaną i rozwijaną przez długie lata. Zdaniem wielu osób z PRPI, istnienie Ruchu oraz nawiązane dzięki niemu kontakty, znajomości i przyjaźnie (a także indianistyczne małżeństwa, nierzadko pojawiające się na zlotach z dziećmi) sprzyjają podtrzymywaniu indiańskich zainteresowań, mają wpływ na decyzje o wyborze szkoły czy zawodu i wpływają na światopogląd, krąg przyjaciół i życie rodzinne. Mimo, że od pierwszych zlotów upłynęło już ponad ćwierć wieku, pamięć o nich jest w PRPI wciąż żywa, a w środowisku polskich indianistów funkcjonuje mniej lub bardziej aktywnie około 20 osób pamiętających początki Ruchu (zbliżona liczba uczestników I zlotu pojawiła się na zlotach X i XX). Co więcej, choć czas weryfikuje część mitów o wyjątkowości środowiska, niektóre dawniejsze wydarzenia (i postaci) z historii zlotów i Ruchu są na tyle żywe w zbiorowej świadomości indianistów, że opowieści o nich przekazywane są kolejnym pokoleniom przez osoby z dłuższym "stażem", które co prawda nie brały w nich osobiście udziału, lecz mimo to traktują je jako ważną część wspólnej tradycji i legendy PRPI.

Znany w Ruchu jako "Wilk", Henryk Wróbel z Rumii jest w tej chwili jedyną osobą, która była na wszystkich 26. (od 2006 roku - na 30.) dotychczasowych zlotach PRPI. Wśród uczestników pierwszego zlotu w 1977 roku, którzy do dziś bywają na zlotach i innych imprezach PRPI są (obok Sat-Okha i Leszka Michalika) m.in.: Marek Cichomski z Kalisza, Mariola Czerwińska z Warszawy, Krystyna Gieroń z Wrocławia, Witold Jacórzyński z Warszawy (obecnie z Meksyku), Beata Jasiecka z Bydgoszczy, Anna i Marek Kabatowie z Chodzieży, Wiesław Karnabal z Piły, Jan Łażewski z Chodzieży, Zofia Osika z Krakowa, Mariola i Zbyszko Patykowie z Częstochowy, Jacek Przybylak z Chodzieży, Aleksandra Ratajczak z Poznania, Piotr Spólny z Bieszczad i Krzysztof Zawojski z Wałbrzycha, a drugi zlot nad Zalewem Solińskim w Bieszczadach latem 1978 r. pamiętają też Roman Bala z Poznania, Piotr Cebula z Zabrza, Marek Hyjek z Białegostoku, Jerzy Patryk Lewandowski z Hamburga, Jacek Mazurkiewicz z Warszawy, Dariusz Wołowski z Warszawy i Marek Nowocień z Ząbkowic Śląskich. Znaczący zlotowy "staż" pozostaje, obok innych zasług, osiągnięć i umiejętności, jedną z wartościowych cech indianisty.

 

Pokaz część I * Początek części II * Pokaż część III * Pokaż część IV

...wszelkie uwagi, komentarze i uzupełnienia mile widzianie...

Text Co. Marek Nowocień (Cień) 2003