GW259403 Gazeta Wyborcza nr 237, wydanie waw z dnia 1997/10/10, dział KULTURA, str. 15

Dario Fo, Wojciech Orliński

Scena ze sztuki Dario Fo

Jan Padańczyk odkrywa Amerykę

Kiedy hiszpańscy konkwistadorzy oddalili się na swój okręt, zwołałem zebranie wszystkich wodzów, kacyków, zastępców kacyków, szamanów, przywódców starszych i kobiet.

Zacząłem do nich przemawiać w te słowa: „Słuchajcie, dobrzy ludzie. Za chwilę spotkamy wielką armię sił chrześcijańskich . Nie możecie wciąż uciekać przed tymi strasznymi ludźmi. Musicie się do nich przyłączyć. Musimy odebrać im jedyny pretekst, którym się będą posługiwać do zniewolenia i zabijania was, a jest nim to, że nie jesteście chrześcijanami. A więc zamienię was w chrześcijan!” „A jak to zrobisz?” „To proste, potrzebujecie tylko kogoś, kto was nauczy katechizmu. I przykro mi, ale jestem tu jedyną osobą z odpowiednimi kwalifikacjami. Siadajcie więc wszyscy i zaczynamy pierwszą lekcję”.

Wszyscy Indianie, mężczyźni i kobiety, zebrali się dokoła mnie. „Zasada numer jeden” - zacząłem - „musicie wiedzieć, że w naszej religii katolickiej kiedy umierasz, to jeszcze nie jest koniec. Ci, którzy byli dobrzy, idą do nieba, a niedobrzy do piekła. „Przepraszamy” - zapytali - „a ci hiszpańscy chrześcijanie, na których dzisiaj wpadliśmy - też pójdą do nieba?”.

„Tak, jeśli odpokutują swoje grzechy przed śmiercią”. „Ach tak, jeśli ci ludzie pójdą do nieba, to my wolimy iść do piekła”. To był dopiero początek! Zacząłem więc opowiadać im o stworzeniu świata, o Adamie i Ewie, o Bogu Ojcu. Opowieść o wielkim niedobrym wężu, który namówił Ewę do zjedzenia jabłka, nie podobała im się, bo nie znali jabłek. Zamieniłem jabłko na mango. Indianom nadal się jednak nie podobało z mango. - „To niesprawiedliwe, że Bóg zabronił jeść mango! To nasz ulubiony owoc!”.

Nie miało sensu opowiadać im o pojęciu skromności, o tym, że dziwną rzeczą dla Adama i Ewy było chodzenie nago. Ubieranie się? Ukrywanie swojego wstydu listkiem figowym? Nigdy nie widzieli listków figowych. Najbliższym odpowiednikiem mogły być kaktusy pełne kolców. Adam miał go sobie założyć właśnie tam? Na swoim bergonzoli? Wątpliwa przyjemność!

Trudno było omawiać z nimi te kwestie. A wyobraźcie sobie, jacy wściekli byli, kiedy opowiedziałem im o boskim aniele, który wygnał Adama i Ewę z ogrodu za pomocą ognistego miecza! „Ten anioł musiał być jednym z tych hiszpańskich drani!” Wtedy zapytali mnie: „Jak wyglądał ten rajski ogród Edenu?”

„No cóż, było to miejsce słodkie i piękne, takie jak to wokół nas”. „A więc Bóg nas nie wygonił z raju, bo nadal mieszkamy w takim samym miejscu”.

Mieli oczywiście rację.

Najtrudniej było wyjaśnić im zagadkę Trójcy. Z ojcem wszystko było OK. Syn był też w porządku, właściwie od razu go polubili. Nie mogli jednak strawić tego, że Duch Święty jest gołębiem. „No bo gołębie są naprawdę obrzydliwe. Mają zły zwyczaj obsrywania wszystkiego w pobliżu! Plask! Plask! Nie, nie, nie wsadzaj nam tu żadnego gołębia do Trójcy Świętej!”.

No dobrze. Zamiast tego umieściłem Dziewicę Marię, i z tym poszło już dużo lepiej. Następną postacią, której nie rozumieli, był święty Józef. Lubili go, ale nie rozumieli, jak mógł być ojcem Jezusa na niby, a nie naprawdę. Nie rozumieli też, dlaczego nie wolno mu było spać z dziewicą Marią i musiał leżeć z wołem i osłem. „Co za stuknięta rodzinka!”. Postacią, która odniosła natychmiastowy sukces, była za to Maria Magdalena. Kiedy opisałem ją jako atrakcyjną kobietę, pociągającą i namiętną, wszyscy zaczęli klaskać.

Nieświadomie wykorzystując ich entuzjazm, trochę rozwinąłem ten temat i zacząłem opisywać Marię Magdalenę półnagą, przywiązaną do słupa i otoczoną przez tłum fanatyków pragnących ją ukamienować. Na szczęście w ostatniej chwili na scenie pojawił się Jezus i zawołał: „Dosyć, przestańcie! Niech ten, który jest bez grzechu, pierwszy rzuci kamieniem! A ty, staruszko, odłóż tę bryłkę, to nie twoja sprawa”. Maria Magdalena w kulminacyjnym momencie mdleje, ale on, Jezus, chwyta ją w ramiona, wskakuje na swojego konia i odjeżdża z nią w siną dal.

Nie mogłem jednak odpowiedzieć na wszystkie zadane mi pytania. „Przepraszamy, panie misjonarzu, czy Maria Magdalena była kochanką Jezusa?” „Nie jestem pewien”. „Jak to, nie jesteś pewien? Spali razem, tak?” „Być może”. „A więc kochali się?” „Tego nie wiem”. „Jak to, nie wiesz? Maria Magdalena spała z mnóstwem facetów. Musiała lubić te rzeczy, nie pozwoliła więc chyba, żeby Syn Boży marzł samotnie na posłaniu? Kochali się, prawda?” „No, niewykluczone, że łączyła ich miłość”. „I może zaszła w ciążę? Ciekawe, ile razy”. „Nie sądzę”. „Jak to, nie sądzisz? Nie miała żadnych dzieci?” „No coż, może miała, ale ewangelie o tym milczą”. „Na pewno wycięli te sceny!”

A co z apostołami? Sami mężczyźni, żadnej kobiety? To by wymagało wyjaśnienia. Trochę musiałem więc podrasować tę historię - sześciu zostawiłem mężczyznami, z reszty zrobiłem żeńskie apostołki: Janinę, Paulinę i Mateję. Wtedy musiało wyjść na to, że dwanaścioro apostołów chodziło parami i wszyscy nawzajem się kochali. Tylko Judasz nie miał partnerki i dlatego zdradził. Indianie oszaleli na punkcie przypowieści o cudach, więc trochę ich dodałem. Na przykład wesele w Kanie Galilejskiej. Nie mogło być zamiany wody w wino - Indianie nie znają wina, mają tylko piwo z palmy i kaktusów. Nie piją też wody na przyjęciu, tylko kozie mleko. Po linijce „Panie, zabrakło nam piwa” nie mogłem więc powiedzieć „przynieście dwanaście dzbanów z wodą”, tylko „przyprowadźcie mi dwanaście kóz z dobrymi wymionami”. Pojawiają się kozy, Syn Boży podnosi trzy palce, błogosławi wymiona i mówi: „Teraz dójcie!”. I oto cud! Z kozich wymion tryska najlepszej jakości piwo z kaktusów, wspaniałe, chłodne i pieniste!”.

Kiedy przeszedłem do Judasza, zdrady Jezusa, aresztowania i procesu, słuchali bez jednego piśnięcia. Jeszcze gorzej było, gdy opowiadałem im o krzyżu, o wbijaniu gwoździ w ciało, o matce stojącej u stóp krzyża, w niewyobrażalnej rozpaczy patrzącej na śmierć syna. Zaczęli płakać tak rozpaczliwie, jakby to ich własne dzieci umierały!

„Uspokójcie się, to było dawno temu”. Nie mogłem ich uspokoić w ten sposób. „Co za okrutny i złośliwy Bóg!” - płakali. - „Kiedy własny syn cię prosi: ojcze, pomóż mi, nie wolno ci w najlepsze grać na lirze z aniołami. Zostawił go jak psa, żeby umierał w samotności!”. Rozwścieczeni zaczęli rzucać kamieniami w niebo, chcąc ukarać Boga! Na szczęście przypomniałem sobie o Zmartwychwstaniu. „Uspokójcie się i słuchajcie: po trzech dniach w grobie Jezus przemyślał sprawę i wrócił zmartwychwstać”.

Ta historia zrobiła na nich prawdziwe wrażenie. „A więc to prawda, że Jezus wrócił do żywych! Hip hip, hura!”. Zaczęli to celebrować na swój sposób. Tańczyli, krzyczeli, śmiali się jak szaleńcy. Ściskali się, kochali i pili do upadłego. Za pomocą małej rurki wdychali do nozdrzy biały proszek, który nazywali boracero.

„Słuchajcie, rozumiem waszą radość w związku ze zmartwychwstaniem, ale to nie jest właściwy sposób celebrowania chrześcijańskiej Wielkiej Nocy! Wstydźcie się! Narkotyki, alkohol - to nie po chrześcijańsku. No i słuchajcie, nie wolno kochać się w trakcie modlitwy. Skończcie też z tym tańcem”. „Chcesz powiedzieć, że chrześcijanie nie tańczą?” - zapytali zdumieni.

„Nie, kiedy się modlą, są zawsze poważni”.

„I nie kochają się w trakcie modlitwy?”.

„Nie, przenigdy!”.

„I nie piją?”.

„Tylko kapłan pije, reszta patrzy”. „Ci ludzie nie piją, nie tańczą, są zawsze poważni, nawet nie zażywają do nosa boracero... i nie kochają się w trakcie modlitwy! Co to musi być za koszmarna religia!”.

Po tym nie chcieli już słyszeć ani słowa o katechizmie.

Na podstawie angielskiego przekładu opracował Wojciech Orliński.