Żródło: Gazeta Wyborcza, 05.11.2001

 

Indianie kanadyjscy otrzymają odszkodowania za dyskryminację


Rząd kanadyjski zgodził się na wielomiliardowe odszkodowania za lata prześladowań i złego traktowania Indian. Indianie zabiegali o nie od lat. Mówili o "kulturowym ludobójstwie". System państwowych szkół z internatami dla Indian prowadzonych przez 100 lat przez Kościoły jest niechlubną kartą w historii Kanady.

- Siedziałam w szafie i bezradnie patrzyłam, jak moja najlepsza przyjaciółka jest bita wieszakiem do
ubrań za chodzenie po drzewie. Mam 52 lata i nadal wspomnienie tej sceny mrozi mi krew w żyłach - wspomina Joyce Berr, wychowanka szkoły indiańskiej w stanie Alberta. Metody stosowane w szkołach dla Indian z internatem były często okrutne i poniżające - indiańskim dzieciom kazano jeść mydło za mówienie własnym językiem, a gdy nie rozumiały polecenia po angielsku, musiały godzinami klęczeć na gołej podłodze. Bito je, gdy płakały z tęsknoty za domem. Drakońska, niemal wojskowa dyscyplina przewidywała kary za dość szybko czy niedokładnie pościelone łóżko. W niektórych szkołach dzieci były zmuszane do bicia swoich kolegów. Częstą praktyką była "ścieżka zdrowia" formowana ze szpaleru kolegów z klasy. - Biliśmy kijem lub pasem po gołych nogach, musieliśmy bić mocno, bo jeśli nie, nam samym groziła kara. Po przejściu nogi od opuchlizny były trzy razy grubsze - opowiada Vi Hilbert z plemienia Kamiakin, który w latach 30. chodził do takiej szkoły w stanie Saskatchewan.

Asymilacja i przymusowy internat

W połowie XIX wieku rząd Kanady uznał, że najlepszym sposobem rozwiązania "problemu indiańskiego" będzie nie eksterminacja, lecz asymilacja 200 tys. ludności autochtonicznej. W tym celu w latach 70. XIX wieku wprowadzono system szkół z internatem, które miały zaznajomić autochtonów z europejską kulturą i stylem życia i pomóc w ich integracji. System ten działał przez 100 lat, do lat 70. XX wieku, ostatnia tego typu szkoła została zamknięta dopiero w 1996 r. Szkół było około 100 i przewinęło się przez nie w sumie blisko
10 tys. dzieci.

Początkowo uczęszczanie do szkół nie było obowiązkowe, lecz z czasem wprowadzono przymus oddawania indiańskich dzieci w wieku 7-15 lat do szkół z internatem. Czasem trafiały tam nawet pięcioletnie dzieci. Zdarzało się nawet, że porywano je
z rodzinnych wiosek. Po przybyciu do szkoły, celowo oddalonej od rodzinnych stron, dzieciom odbierano wszystkie osobiste rzeczy, zwłaszcza te związane z ich indiańskim pochodzeniem. Obcinano im włosy, ubierano w mundurki. Mówienie w rodzinnym języku i praktykowanie swoich plemiennych tradycji były surowo zakazane. - Jak nauczyć sześciolatka, który zna jedynie język na-dene, by mówił po angielsku? - pyta retorycznie Anthony Merchant, który dziś reprezentuje w sądach około 4 tys. Indian, którzy skarżą szkoły o nieludzkie traktowanie. - Używano technik gestapowskich, kary były barbarzyńskie, często sadystyczne.

- Szkoły były skutecznym narzędziem asymilacji. Dzieci odcinano całkowicie od ich korzeni. Miały zapomnieć o swojej religii, o swoim rzemiośle, o swo
ich rytualnych tańcach. Obowiązywała je znajomość historii Europy. Uczono je, jak Europejczycy odkryli i skolonizowali ich ziemie - Phil Fontaine, szef Zgromadzenia Pierwszych Narodów, sam był bity, a nawet gwałcony w szkole w Manitoba. Wykorzystywanie seksualne dzieci nie było rzadkie. Dzieci oddzielone od rodziców, którym często zakazywano wizyt w internatach z obawy, że "zainfekują" je na powrót kulturą plemienną, stawały się łatwymi ofiarami.

Szkoły tworzono w poczuciu rasowej i kulturowej wyższości p
rzybyszów z Europy nad zastaną kulturą autochtoniczną. - Mamy do czynienia z rasą prymitywną - usprawiedliwiał stosowanie kar cielesnych John B. Brewn, nadzorca szkoły w stanie Alberta. Motto "zabij Indianina, ocal człowieka" przyświecało generałowi Richardowi Prattowi, gdy zakładał jedną z pierwszych szkół w 1879 r. Rządowy program asymilacji autochtonów nazywano "robieniem jabłek", czyli zmianą kultury i religii - by stała się biała wewnętrznie, choć z zewnątrz nadal byłaby czerwona. Wychowawcy mogli stosować wszelkie metody. Utrata tożsamości czasem prowadziła Indian do samobójstwa. - Nie wiem już, do którego świata należę - napisał w liście pożegnalnym Glenn Holiday, który jako 20-latek popełnił samobójstwo w 1978 r. w szkole na wyspie Vancouver.

Kościół
przeprasza

Początkowo szkoły prowadzili duchowni z Kościoła anglikańskiego, prezbiteriańskiego, katolickiego i Kanadyjskiego Kościoła Zjednoczonego. Od 1969 r. edukacja w tych placówkach przeszła całkowicie w ręce rządu i osób świeckich. Choć szkoły miały być dla wielu wychowanków jedyną możliwością ucieczki przed biedą czy szansą zdobycia wykształcenia, bilans ich działalności jest ponury. Zapytana, czy przypadkiem ofiary, domagając się od rządu odszkodowań, nie wyolbrzymiają swoich doświadczeń szkolny
ch, Yvonne Maes, była zakonnica, która z poczucia bezsilności zrezygnowała z pracy w jednej ze szkół, stwierdza: "Rzeczywistość była gorsza od tego, co do tej pory na temat szkół powiedziano".

Za krzywdy Indian jako pierwszy przeprosił Kościół anglikańsk
i w 1993 r. Pięć lat później żal wyraził Kanadyjski Kościół Zjednoczony. Rząd Kanady wziął na siebie odpowiedzialność po raz pierwszy dopiero w 1998 r. w "Oświadczeniu pojednawczym". Ustanowił wówczas fundusz 350 mln dol., który ma pomóc ofiarom fizycznej lub psychicznej przemocy. - Tych, co przeżyli tragedię w szkołach z internatem, gorąco przepraszamy. Te nadużycia nie powinny były nigdy się zdarzyć - napisał rząd. Oświadczeniem tym odnosił się do indiańskich rządań wszczęcia śledztwa w sprawie internatów i utworzenia Komisji Prawdy i Pojednania. Dwa lata wcześniej wezwała do tego Królewska Komisja Ludów Autochtonicznych.

Żądamy zadośćuczynienia

Indianie przeszli długą drogę emancypacji politycznej. Dopiero w 1960 r. otrzymali prawa wyborcze. Dopiero jednak w 1985 r. parlament przegłosował prawo, które oficjalnie kładło kres ich dyskryminacji.

Dlatego oferta rządu to było za mało. Wraz z emancypacją polityczną pojawiła się w nich bowiem potrzeba otrzymania osobistego zadośćuczynienia za krzywdy. - Pozb
awili nas naszego języka, naszej wiary, naszego życia rodzinnego i wyznawanych przez nasze plemię wartości. Pozbawili nas naszej kultury - Anna Meninick z plemienia Yakama jest jedną z 7 tys. Indian, którzy od kilku lat domagają się odszkodowań od rządu federalnego i prowadzących szkoły Kościołów. Bój w sądach toczy się o miliardy dolarów. Początkowo rząd odmawiał płacenia i próbował przerzucić odpowiedzialność na Kościoły, twierdząc, że to ich hierarchowie ustalali program zajęć i metody nauczania. Spory o odpowiedzialność trwały ponad trzy lata. Jednak w ubiegły wtorek rząd zmienił stanowisko i jednostronnie zapowiedział, że pokryje 70 proc. sumy, jakiej domagają się Indianie. Pozostałe 30 proc. mają pokryć Kościoły. - Stanęło przed nami widmo bankructwa - stwierdził Jim Boyles, archidiakon Kościoła anglikańskiego, od którego 1,6 tys. osób domaga się w sumie ponad miliarda dolarów.

Marta Kiełczewska (04-11-01 16:20)