Po spotkaniu z Jamesem....

 

(***)

Ciep³y u¶miech oczu sponad fajki

Rêce pachn±ce tytoniem i pe³ne szelestu piór

G³os historii

Piêkny g³os

G³os serca

... A tak¿e g³os mówi±cy “³y¿ka”, jakby wyraz ten pochodzi³ z jego rodzimego jêzyka, opowiadaj±cy o wycinaniu numerów bia³ym diab³om i czerwonym znajomym. Rêce b³±dz±ce po eksponatach muzeum w Bolkowie, pisz±ce co¶ bez ustanku w ma³ym notesiku. £okieæ wystawiony przez okno Wilkowego malucha, który to pojazd James upodoba³ sobie bez reszty od chwili, gdy go tylko zobaczy³, mimo ¿e maluch musia³ daæ mu siê we znaki podczas szalonej jazdy przez las (PIÊKNIE!!!). Oczy zamkniête ju¿ ze zmêczenia, podczas gdy usta wci±¿ jeszcze odpowiada³y na pytania...

I choæ po¿egnaæ Jamesa mia³am w poniedzia³ek oko³o po³udnia, to ju¿ w niedzielê zaczê³am têskniæ i my¶leæ, ¿e dobrze by³oby spotkaæ go jeszcze kiedy¶. Oczywi¶cie mogê siê myliæ, ale s±dzê, ¿e nie tylko ja tak czu³am. Wydawa³o mi siê, ¿e oczy kilkorga z nas ¶wieci³y nieco bardziej niebiesko....

A teraz od pocz±tku.

Spotkania z Jamesem Robideau, o przebiegu których informowa³o mnie od czasu do czasu Moje Ulubione ¬róde³ko, trwa³y ju¿ prawie tydzieñ, ale mnie dane by³o zobaczyæ i us³yszeæ Go dopiero w sobotê w Poznaniu. Poznañskie Muzeum Etnograficzne przywita³o nas zieleni± przymuzealnego parku i grupk± oczekuj±cych na wyk³ad. Ale ... nie by³o NAS tak du¿o jak my¶la³am, ¿e bêdzie, jak byæ powinno (?!) w miejscu, gdzie mieli¶my mo¿liwo¶æ namacalnie wrêcz bliskiego spotkania, z tym co dla nas Indianistów tak wa¿ne, z cz³owiekiem, którego korzenie, którego ¿ycie nieroz³±cznie zwi±zane s± z kultur± stanowi±c± - w pewnym stopniu – kim jeste¶my. Na spotkaniu pojawi³o siê tak¿e kilka osób nie zwi±zanych z Ruchem (jedna z pañ spyta³a mnie nawet czy jeste¶my jak±¶ zorganizowan± grup±, bo weszli¶my tam razem). My¶lê ¿e dla nich spotkanie to by³o równie interesuj±ce, choæ James uprzedzony o tym, ¿e bêdziemy tu grup± dominuj±c±, nie bawi³ siê w t³umaczenie np. kim jest Leonard Peltier, a opisuj±c wydarzenia maj±ce miejsce w latach 70-tych, u¿ywa³ czêsto stwierdzeñ “wiecie, co by³o dalej”. Nie chcê pisaæ jakie by³o poznañskie spotkanie, jaka by³a reszta spotkañ, takich rzeczy nie siê da oceniæ, a poza tym: co komu po skrajnie subiektywnej ocenie.

Sobotni wieczór spêdzili¶my w domu Jacka. Ognisko. Kie³baski. Rozmowy. Pytania zadawane do pó¼nej nocy, a w³a¶ciwie do majacz±cego nie¶mia³o, daleko na wschodzie, bladego ¶witu. Niezwykle wygl±da³a grupa zapaleñców, którzy mimo zamkniêtych oczu i r±k podpieraj±cych opadaj±ce g³owy, w i±¿ zadawa³a nowe pytania. I James nie próbowa³ swoich oczu otwieraæ, ale mówi³, wci±¿ mówi³. Lecz gdy dotar³ ju¿ do pokoju, gdzie mia³ nocowaæ, zasn±³ nim go dogonili¶my, choæ dzieli³a nas tylko odleg³o¶æ schodów.

Ranek. Leniwy, upalny. Ranek, który ukaza³ nam ca³e piêkno tego wy¶nionego zak±tka, piêknego tak, ¿e chyba uwiód³ tak¿e Jamesa! Pó¼niej przeja¿d¿ka do ¦win i Bolkowa. Ruiny. Nieustaj±ca sesja zdjêciowa. Wyja¶niona tajemnica indiañskiego powitania. Rozmowy w barze. James u¶miechaj±cy siê podczas, gdy opowiadamy o tym, co robimy, gdy pokazujemy zdjêcia z naszych spotkañ. Po obiedzie jedziemy na poszukiwania tego, co znajdzie siê w Zawini±tku. ¦wiêtym Zawini±tku. Naszym ¦wiêtym Zawini±tku. Jedziemy do Chatki nad strumieniem - miejsca kolejnego noclegu. Tu James przygotowuje Zawini±tko. Du¿o mówi, t³umaczy, odpowiada na pytania, prosi by¶my zapamiêtali. Jest spokojny, skupiony, czasem lekko siê u¶miecha. Pojawia siê Fajka. Wszyscy nerwowo szperaj± po torbach i kieszeniach. Jedno za drugim Indiani¶ci stoj±cy w krêg wy³±czaj± komórki.

...

Ju¿ po wszystkim. Siedzimy przy ognisku, jemy szybk± kolacje. Pierwszy smutny moment – dwoje z Nas wyje¿d¿a wcze¶niej. James nie nale¿y do osób bardzo wylewnych, ale gdy ¿egna siê po raz drugi lub trzeci, widzimy, ¿e fragment niektórych z nas zabierze ze sob±.

I tu zacz±³ siê koniec. W³a¶ciwie zacz±³ siê dzieñ wcze¶niej, ale dopiero po wyje¼dzie Darka i Beaty, mimo ¿e przed nami ca³y wieczór i przedpo³udnie, ¿e tak wiele rozmów, ¿artów i u¶miechów, ju¿ odmierzamy czas.

I wreszcie poniedzia³ek, oko³o godziny 12:00. Tych kilka s³ów po¿egnania, które niespecjalnie chc± u³o¿yæ siê w jak±¶ logiczn± ca³o¶æ, szczególnie, gdy trzeba podeprzeæ siê nie najlepsz± znajomo¶ci± angielskiego i ... ju¿.

 

Magda.

Poznañ, Lubawka, 12.-14. maj 2001

Reporta¿

Strona g³ówna

Tekst zamieszczony za zgod± Autorki. Kopiowanie bez akceptacji jest kradzie¿±.