[ "Tawacin" nr 60 (4/2002) ]

Zwierzenia Cienia

129. "Dokąd zmierzasz, Polski Ruchu Przyjaciół Indian?" - zapytał na niedawnej konferencji amerykanistów w Poznaniu mój przyjaciel i redakcyjny kolega, Marek Maciołek. I dla nikogo z obecnych nie było chyba zaskoczeniem, iż pochylając się z pewnym smutkiem, nad obecną kondycją PRPI, mój imiennik podtrzymał swoją krytyczną opinię, którą już przed blisko pięcioma laty wyraził następująco: "Z niepokojem patrzę na kierunek rozwoju naszego ruchu indianistycznego, gdyż zaczyna w nim dominować zabawa i naśladowanie Indian. To dlatego nasze zloty cieszą się ostatnio takim powodzeniem, bo mamy coraz wiecej tipi i strojów, a od wielu już lat nie zorganizowano żadnej sesji naukowej, co zaburzyło dawne proporcje w poznawaniu kultur indiańskich." ("Tawacin" nr 1(41)/1998)

130. Z referatu mojego imiennika zapamiętałem przede wszystkim tezę o dominującym coraz bardziej w naszym Ruchu "ludycznym" nurcie zinteresowań Indianami. Odniosłem też wrażenie, iż w jego ustach przymiotnik ten nabrał dość negatywnego zabarwienia. Nie dosyć, że nastąpiło zachwianie równowagi różnych form zainteresowań Indianami, symbolizowanych z jednej strony letnimi, wypoczynkowymi zlotami PRPI, a z drugiej - naszymi zimowymi sesjami popularno-naukowymi - wydaje się twierdzić wydawca "Tawacinu" - to jeszcze zbytnią popularność zdobywają zabawowe - widowiskowe może, lecz jakże często mało ambitne - formy interesowania się Indianami, utożsamianymi w dodatku wąsko ze stereotypem wojownika Wielkich Równin. W tej jakże prostej i zwięzłej diagnozie jest zapewne sporo racji. Ale można się też zastanawiać, czy nie jest ona zbyt daleko idącym uproszczeniem. Czy faktycznie odnosi się do całego, bardzo zróżnicowanego przecież, środowiska polskich indianistów, czy też, pomijając mniej dostrzegalne, lecz przecież istotne w całej palecie barw PRPI odcienie, zwraca uwagę na istotną zapewne, ale tylko jedną z wielu cech charakterystycznych dla Ruchu, zbyt płytko, jednostronnie i subiektywnie zarazem go oceniając.

131. Jak ktoś słusznie zauważył, już samo istnienie "Tawacinu" - oraz wydawnictwa "TIPI" - świadczy o tym, iż ten drugi "nie-ludyczny" nurt w działaniach polskich indianistów nie jest wcale aż tak mało widoczny. Od wielu lat ma on bowiem zarówno związanych z Ruchem twórców, jak i odbiorców (a warto przypomnieć, iż "legendarne" już sesje PRPI odbywały się jedynie w niedługim okresie drugiej połowy lat 80-tych). Co więcej, jeszcze kilka lat temu do rzadkości należeli ludzie wyrośli z PRPI (i nie bagatelizujący tego faktu), robiący na badaniach Indian kariery naukowe, piszący o nich dobre książki, podróżujący po tubylczym świecie i zyskujący w nim uznanie. Jeszcze nie tak dawno nie istniały - bądź dopiero powstawały - prywatne kolekcje indiańskiego rzemiosła, sztuki, czy literatury, krajowe zespoły prezentujące tubylczą muzykę, śpiew i taniec, "indiańskie" wioski i obozy łączące udanie aspekty edukacyjne, rozrywkowe i komercyjne, harcerskie drużyny o profilu "indiańskim", hodowle psów pociągowych, warsztaty rzemiosła artystycznego i dziesiątki innych przedsięwzięć, dla których indiańskie zainteresowania ich twórców miały - i często nadal mają - niebagatelne znaczenie. Coraz częściej też obok siebie pojawiają się i wspierają organizatorzy masowych imprez, popularyzatorzy wiedzy i liderzy działań wspierających tubylcze ludy obu Ameryk.

132. Zapewne zgodzimy się z Markiem, iż "zabawa" to synonim czasu niekoniecznie zmarnowanego. Że "widowiskowy" - nie musi oznaczać "powierzchowny", a "popularny" - to nie to samo co "prymitywny". Jeśli o tym samym pamiętać będą także nasi znajomi i przyjaciele, kształtujący przyszłe oblicze PRPI, to może nie mamy się o co obawiać. Wierzę, iż tak własnie jest, i że wielu dzisiejszych animatorów naszego Ruchu uważa za cenne i charakterystyczne dla niego - i decydujące o jego przetrwaniu w przyszłości - zachowanie w swoich działaniach i postawach równowagi między tym co ludyczne, medialne i komercyjne oraz tego co wartościowe, autentyczne i spontaniczne. "Nil desperandum", Marku! (z łaciny - "Nie należy rozpaczać"). Przecież powtarzano nam, że i tak "Mitakuye Oyasin" (z lakockiego - "Wszystko jest ze sobą połączone").