[ "Tawacin" nr 61 (1/2003) ]
Zwierzenia Cienia
133. "Indianiści interesują się przede wszystkim sobą i wzajemnymi spotkaniami. Indianie są pretekstem i tłem ckliwych zdjęć ze zlotów. Ruch stał się przede wszystkim zabawą w Indian." Taką, niewątpliwie dość gorzką dla wielu z nas, refleksję zawarł w uwagach po styczniowej sesji popularnonaukowej w Warszawie jej organizator Arek Kilanowski. Zdziwiła mnie ona trochę. Zwłaszcza, gdy na
imprezie robionej ponoć pod kątem niemających wiele wspólnego z Polskim Ruchem Przyjaciół Indian "ludzi z miasta" ja zobaczyłem głównie znajomych z Ruchu. Zaraz też zadałem sobie pytanie, czy faktycznie jesteśmy aż tak zapatrzeni w siebie. A jeśli nawet, to czy rzeczywiście jest to takie naganne?134. W ciągu ostatniego roku uczestniczyłem w niemałej ilości indianistycznych spotkań i imprez. Byłem na wiosennych koncertach Blackfire i na letnim Zlocie PRPI, na jesiennym Pow wow i na zimowej Sesji. Na mających nie tylko regionalne i towarzyskie znaczenie spotkaniach w górach i nad morzem, na lokalnych imprezach indianistów z różnych pokoleń, środowisk i części kraju, na prelekcjach i ceremoniach gości z zagranicy, na zwoływanych specjalnie naradach "działaczy"
i na spontanicznych indianistycznych dyskusjach. Nie były to spotkania towarzyskie, Spraw Indian nie traktowano tam marginesowo. Na większości z tych spotkań widywałem ludzi mało mi znanych, lub po prostu obcych i nowych (co nie znaczy, że niepotrzebnych i przypadkowych). Na wszystkich bywali też moi dobrzy znajomi i przyjaciele. Zwykle świetnie czułem się i dobrze bawiłem się w ich towarzystwie. Nie raz miałem chęć być z nimi nawet wtedy, gdy nie małem ochoty widzieć nikogo innego. Nie raz też to ich przyjazny gest, zaproszenie, czy choćby sama świadomość tego, że bedą, decydowała o tym, że opuszczałem dom wtedy, gdy inne argumenty przemawiały przeciw temu. Czasem przydawałem się gdzieś. I nigdy nie żałowałem. Dobrze było być razem. Gdyby nie oni, już dawno nie byłoby mnie w Ruchu. A Indianie nigdy nie byli dla nas tylko i wyłącznie pretekstem. Nawet w Sylwestra…135. To chyba oczywiste, że większość ludzi, o których tutaj piszę - i większość moich przyjaciół w ogóle - to, wg mnie, także przyjaciele Indian. A w każdym razie - by przez chwilę dać szansę tezie Arka - ludzie identyfikujący się z PRPI, chociaż niekoniecznie mający ku temu moralne prawo. Po cóż więc ja jeździłem na wszystkie te spotkania, co tam robiłem i co robili na nich moi przyjaciele? Czy by
li to jeszcze przyjaciele Indian, czy też tylko kolejne kółka wzajemnej adoracji? Czy nasze przyjaźnie i sympatie nie przysłaniały nam wartości i celów, dla których - teoretycznie przynajmniej - mieliśmy się spotykać? Trudno samemu obiektywnie odpowiadać na to pytanie. Na pewno niejedno nam wyszło, niejedno razem wymyśliliśmy, zorganizowaliśmy, zrobiliśmy. Nie raz też pewnie mogliśmy zrobić więcej, lepiej wykorzystać czas, mądrzej się zorganizować, "coś" zrobić. Mogliśmy bardziej przekonująco udowodnić, że zasługujemy na zobowiązujące miano "przyjaciół Indian".136. Tylko - czy wtedy byłoby nam ze sobą równie dobrze? Czy ciągnęłoby nas do siebie - i do wspólnego działania? Czy bez przyjaciół też chcielibyśmy się udzielać, angażować, poświęcić? Śmiem wątpić, a i wrażenia Arka z indywidualnej w znacznym stopniu - pozbawionej więc zachęty i wsparcia przyjaciół, samotnej - pracy nad Sesją wątpliwość tę potwierdzają. Świadczą o tym i moje własne doświadczenia - choćby jako organizatora srebrnogórskich zimowych spo
tkań przyjaciół Indian. Spotkań bradzo nieformalnych, swobodnych, można by rzec - przyjacielskich właśnie - nie nastawionych na indianistyczne "działanie", ale na wypoczynek, wspólną zabawę i beztroską integrację. I to na takich spotkaniach najwyraźniej bodaj widać chęć uczynienia ich "bardziej indiańskimi", chęć ucieczki od konwecji kolejnej weekendowej imprezy przy ognisku czy piwie, zrobienia czegoś więcej - już nie dla siebie i "dla jaj", lecz dla innych. Wtedy każdy może czuć się potrzebny i doceniany. Może chcieć - i nie bać się - zrobić więcej. Może ofiarować coś innym - przyjaciołom, nieznajomym, Indianom. Czy nie po to - i nie dlatego też - istnieje Ruch? Bądźmy więc sobą. Znajdujmy czas na radość i zabawę. I pielęgnujmy przyjaźnie. Indianie na tym nie stracą.