[ “TAWACIN” nr 2 (2/2006) ]


Zwierzenia Cienia


185. Właściwie nie mam nic oryginalnego do napisania. Ale choćby z okazji trzydziestu lat bytności w Polskim Ruchu Przyjaciół Indian i ja mam prawo poświętować. I podsumować swoje dość aktywne w nim uczestniczenie (a nie np. tylko samo “bycie”, czy też okresowe pojawianie się w nim i znikanie). Jako młody człowiek, który wiosną 1976 roku nawiązał pierwszy kontakt z innymi miłośnikami Indian, zostałem świadkiem, a wkrótce i uczestnikiem narodzin zjawiska, które – choć korzeniami sięgało co najmniej połowy lat 70. - to dopiero kilka lat później (na V Zlocie, latem 1981 r.) przybrało istniejącą do dziś nazwę PRPI. Moja “biografia indianisty”, oddając nieźle ewolucję, wzloty i upadki Ruchu, mówi wszak nie tyle o mnie, co o jego żywotności, różnorodności i sile. Zaczynałem jako “wódz okręgowy” - w epoce bez internetu, kserografu, komputerów, skanerów, drukarek, komórek i samochodów “koordynując” kontakty i wymianę informacji między zaprzyjaźnionymi zwykle (tak, tak – to ważna uwaga) i niezwykle idealistycznymi (co nie mniej ważne) dolnośląskimi miłośnikami Indian. Dzięki tłumaczonym z “Akwesasne Notes” i wymienianym niestrudzenie z innymi tekstom nie tylko uczyłem się angielskiego, ale i odkrywałem nieznany i niedoceniany często świat współczesnych Indian. Obserwowałem, jak wraz ze zmianami w kraju i świecie – i wraz z naszym własnym dojrzewaniem - zmienia się i dojrzewa nasz Ruch, a także jak czasem błądzi i grzeszy - niedojrzałością, niezdecydowaniem, egocentryzmem i małostkową swarliwością, typowymi dla małych środowisk i subkultur.


186. Jako nieformalny “delegat” Ruchu już w latach 80. wyjeżdżałem za “żelazną kurtynę” na pra-europejskie spotkania grup poparcia Indian (tzw. Euromeetingi), poznając tam pierwszych “swoich” Indian i ich obrońców. Będąc jednym z koordynatorów indiańskich biegów w Polsce, a także jednym z niespełnionych liderów ś.p. Polskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Indian, pomagałem organizować pierwsze przyjazdy ich – do nas. I choć sam nie odwiedziłem dotąd Kraju Indian, to jednak niejednemu indianiście pomogłem spełnić to własnie marzenie (lub wyzbyć się krajowych stereotypów i złudzeń). Dzięki PRPI poznałem ludzi, o kórych dotąd tylko słyszałem, odwiedziłem ważne miejsca, do których inaczej bym nie dotarł i przeżyłem wydarzenia, o których warto pamiętać.


187. Dziś mam za sobą czynne zaangażowanie w 28 letnich zlotów, dekadę zimowych spotkań w Srebrnej Górze i parę potlaczy ząbkowickiej Fiesty, udział w dawnych i niedawnych sesjach Ruchu, większości krajowych pow-wow i wielu imprezach lokalnych. Modliłem się i pociłem w niejednym szałasie, niosłem staff paru Świętych Biegów, opiekowałem się zlotowym Ogniskiem i Zawiniątkiem PRPI. Przełożyłem dziesiątki indiańskich wierszy i podpisałem setki petycji w obronie Indian. Mam na koncie własne teksty i przekłady we wszystkich 74. “Tawacinach”, zredagowanie 38. “Biuletynów Informacyjnych PSPI”, współudział w powstaniu kilku książek, miesiące przeżyte pod tipi, doświadczenia kilku indiańskich skansenów, przyzwoite artykuły o sprawach Indian w prasie, wywiady w radiu i TV, administrowanie popularną stroną w sieci, zaangażowanie w radio, Forum i Wikipedię. Mam wreszcie gromadzoną latami indiańską bibliotekę książek, których nie nadążam czytać i godziny nagrań z tubylczą muzyką, których nie mam kiedy w spokoju wysłuchać.


188. Mam budzące niesłabnące wciąż emocje wspomnienia trzech dziesięcioleci ciągłego bycia w ruchu i “życia życiem” Ruchu, których nie zamieniłbym na żadne inne doświadczenia. Mam też świadomość paru spraw ważniejszych - choć dla innych może banalnych, lub nie tak istotnych. Wiem, że dzięki Polskiemu Ruchowi Przyjaciół Indian mam spore grono przyjaciół i licznych znajomych, którzy właśnie przez Ruch stali mi się bliscy. Ja współtworzyłem Go, a On – mnie. Nie byłbym tym, kim jestem, gdyby nie On. I gdyby nie Ci, przez których i – jak nadal wierzę – DLA których od trzech dziesięcioleci PRPI istnieje – czyli Indianie. Można opuścić jakieś spotkanie, zignorować czasem maila czy telefon, można nawet odpuścić sobie jeden czy drugi Zlot, ale Ruch szkoda byłoby zmarnować, zdradzić czy choćby porzucić. Bo Nasz Ruch z pewnością warto wspierać i rozwijać. Takiemu Ruchowi warto być wiernym także, gdy czasem zawodzi. I niezależnie od tego jak (nie)udany okaże się jeden czy drugi jubileusz.


Marek Nowocień