To już 26 lat naszych sporów…

 

 To już 26 lat, odkąd spotykają się w Polsce tak zwani “przyjaciele Indian”. Nie wiem jak było na początku, słyszałem jedynie opowieści. Wiem natomiast, jak jest od kilkunastu lat. Gdy przegląda się "Tawaciny" i patrzy trochę wstecz, to widać, że wciąż dyskutujemy nad formą naszych spotkań, kontaktów i działań, i właściwie do niczego konkretnego nie dochodzimy.

Bo co roku prawie, ogólnopolski zlot komuś nie odpowiada - bo pada, bo susza, bo daleko. Bo o lokalnych spotkaniach wciąż brak informacji z wyprzedzeniem, bo o pewnych sprawach wie jedynie wąska grupa osób, bo ktoś kogoś nie poinformował, bo ktoś znów czegoś nie dopilnował. Wciąz mamy pretensje do innych. Często, niestety, sami nic nie robiąc by pomóc, nie potrafimy (nie chcemy?) podzielić się swoimi doświadczeniami, uwagami, sugestiami. Narzekanie na wszystko i na wszystkich jest chyba domeną współczesnych indianistów.

Jesteśmy “przyjaciółmi Indian”, interesujemy się Indianami? Ale co to właściwie znaczy? Temat poruszany od dawna. Wybraliśmy własne ścieżki - wielu interesuje się wyrabianiem indiańskiego rzemiosła, inni żyją współczesnymi problemami; można by długo wyliczać. Są jednak i tacy, co - zanim wybiorą - przyglądają się uważnie całej reszcie, dostrzegając w Ruchu głównie konflikty i nieporozumienia, brak uwagi na słowa innych, brak chęci do współpracy i porozumienia.

Zajmujemy się Indianami, czy naszymi sporami? Ważniejsze są konflikty i krytyka innych, czy wspólne działanie? Jeśli zwrócić się publicznie o pomoc, odezwą się nieliczni. Albo naiwni, nie bardzo wiedzący, o co chodzi, albo parę osób, które wierzą jeszcze w takie wartości, jak przyjaźń, szacunek, odpowiedzialność.

Czy interesowanie się Indianami jest li tylko celem samym w sobie? Czy tylko epizodem w życiu? Jest przecież tyle innych, ciekawszych spraw. Interesujemy się czymś dla samego zainteresowania, czy dla poznania dzięki temu samych siebie? Może powinniśmy coś z tych doświadczeń umieć przekazać innym? Starzy Indianie troszczyli się i modlili o siódme pokolenie; o czym my dzisiaj myślimy? Jaką wartość mają nasze waśnie, w emocjach wypowiadane słowa? Gdzie jest siła wojownika i moc słowa, za którym powinny iść czyny?

Tegoroczne spotkanie, zwane “ogólnopolskim zlotem”, pozbawione było dużej części osób związanych z – jak się to ostatnio mawia – tradycyjnymi kręgami. Nie bardzo wiem na czym owa tradycyjność polega, bowiem nie dane jest osobom nie mającym stroju przebywać na "takini" czy innych “tradycyjnych” spotkaniach. Ale też nikt chyba nie ma prawa negować organizowania własnych, zamkniętych imprez. Ważne i dobre jest, że takie się odbywają, okryte częściowo tajemnicą. Czy jednak poprzez tego typu działania - my robimy nasze, wy swoje – nie następuje zdecydowany podział, nie powstaje coraz większa przepaść pomiędzy - właśnie - kim? Wszyscy interesujemy się Indianami? Ale nie sobą nawzajem, przecież.... Mogę być przyjacielem i interesować się Indianami, ale nie muszę wcale odezwać się do człowieka w namiocie obok.

Część osób z "takini" przyjechało na zlot. Bo to NASZ, OGÓLNOPOLSKI Zlot Przyjaciół Indian. Czas i miejsce, gdzie wspólnie, ze wszystkimi, możemy się spotkać i porozmawiać o tym co dobre. Ale również o wszystkim, co boli i Ciebie, i mnie. Porozmawiać i próbować dojść do porozumienia. Z wieloma osobami z tradycyjnych kręgów można przecież dyskutować, wymieniać poglądy, spierać się o formy działania i wygląd Ruchu. Można nie dojść do wspólnych rozwiązań, ale można się komunikować.

Pomimo – wydaje się – pewnego podziału w spotkaniach tegorocznego lata, być może kolejny rok i przyszłość przyniosą jakąś naukę. Wielu zlotowiczom brakowało nieobecnych, nie mam pojęcia jakie odczucia towarzyszyły tym na "takini", czy na innych lokalnych spotkaniach. Choć w tym roku na zlocie nie było właściwie kręgu z tipi, to dla mnie Krąg stanowią ludzie. I kiedy na zakończenie zlotu mówiliśmy sobie “do zobaczenia”, zabrakło mi w utworzonym przez zlotowiczów kręgu twarzy wielu weteranów naszego Ruchu i części osób ze średniego pokolenia, należących do tradycyjnych stowarzyszeń. Zlot jaki był, wiedzą ci, co byli. Można o tym usłyszeć, przeczytać. Ale nie dotknie się wspólnego przebywania – czy też braku jedności – jeżeli się tego nie doświadczy. Podobnie by poznać człowieka, trzeba się człowieka napatrzeć, nasłuchać, przebywać razem. Dopiero wtedy można – ewentualnie - powiedzieć, że się go odrobinę poznało. Czy można swoje opinie opierać na doświadczeniach innych?

Udało się nam w paru sprawach dojść do porozumienia, ustalić plany wspólnych działań. Najbliższe miesiące powinny pokazać, na ile jesteśmy konsekwentni. Na ile wypowiadane słowa mają dla nas wartość i w jaki sposób odnosimy się do naszych przyjaciół. Czy wartości indiańskich kultur są dla nas jedynie pięknym wspomnieniem młodości, czy może udało nam się chociaż część z nich wprowadzić w życie.

To już 26 lat naszych sporów. Na pewno jednak również - bardzo dobrych chwil. Póki jednak są sprawy nierozwiązane, możemy starać się je rozwiązywać, porozumiewać, działać. W najróżniejszych formach, grupach, stowarzyszeniach. Od nas zależy, jaki będzie nasz Ruch, jak będziemy postrzegani z zewnątrz, i - co może najważniejsze - w jaki sposób będą postrzegani Indianie.

Dariusz R. Kachlak

Tekst opublikowany w "Tawacinie" nr 3 (59) z 2002 roku