Wprowadzenie

W tygodniu od 3 do 9 listopada 1972 r. blisko tysiąc amerykańskich Indian z karawany znanej jako Szlak Złamanych Traktatów przybyło do stolicy USA, by zaprezentować "20 Punktów" opracowane w celu częściowego rozwiązania rosnących problemów indiańskiej społeczności. Wydarzenia tamtego dramatycznego tygodnia przyćmiły prawdziwe cele karawany - zawarte w "20 Punktach" i dalszej dyskusji - bowiem uwaga władz i opinii publicznej skupiła się na zniszczeniu przez Indian części rządowych dokumentów i zdemolowaniu zajętej przez nich siedziby Biura do Spraw Indian (BIA).

Podczas negocjacji delegatów Szlaku i przedstawicieli administracji, reprezentanci władz federalnych obiecali Indianom rozważyć "20 Punktów" i odpowiedzieć na nie w ciągu 60 dni. 9 stycznia 1973 r. Biały Dom opublikował swoją odpowiedź, ale tylko w nikłym stopniu odnosiła się ona do kwestii poruszanych w "20 Punktach". Większość z postulatów dotyczyła przywrócenia możliwości zawierania traktatów z indiańskimi ludami, przestrzegania zapisów dawnych traktatów, gwarantujących Indianom pewne prawa, oraz nadania oficjalnym relacjom z "indiańskimi narodami" szczególnego statusu "stosunków traktatowych".

Władze odrzuciły całe "20 Punktów" w oparciu o dość dyskusyjne założenie, że Ustawa o obywatelstwie Indian z 1924 roku zabrania zawierania traktatów z indiańskimi ludami odkąd ich członkowie stali się obywatelami USA. Nie rozpatrywano wartości indiańskich propozycji dla rozwiązania aktualnych wtedy problemów, nie odniesiono ich też do norm współczesnego prawa międzynarodowego.

Krótkowzroczna polityka administracji prezydenta Nixona i odrzucenie postulatów Szlaku Złamanych Traktatów sprawiły, iż USA straciły wówczas jedną z okazji do stania się światowym liderem w dziedzinie traktowania tubylczych mniejszości. Zamiast tego, już w najbliższych miesiącach i latach, począwszy od zajęcia przez AIM Wounded Knee zimą 1973 r. władze musiały stawić czoła wzbierającej fali indiańskich protestów, których bolesne skutki obie strony odczuwają nawet po dziś dzień.

Jedną z aktywnych uczestniczek oraz obserwatorek wydarzeń w Kraju Indian była wówczas - i pozostaje do dziś - Susan Shown Harjo, autorka poniższych wspomnień.

mn

Susan Shown Harjo

 

Szlak Złamanych Traktatów

wspomnie w trzydziestą rocznicę

 

Na tydzień przed wyborami prezydenta w 1972 roku karawany Szlaku Złamanych Traktatów wjechały do Waszyngtonu, by przedstawić federalnym politykom rozwiązania licznych problemów Tubylczej Ameryki. W 24 godziny Szlak Złamanych Traktatów zwrócił uwagę świata, zajmując budynek Biura do Spraw Indian (BIA) i okupując go przez sześć dni.

Wczesniej organizatorzy miesiącami krążyli po kraju, nagłaśniając całą akcję. Nikt jednak nie oczekiwał, ani też nie zaplanował odpowiednio, pobytu 800 ludzi, którzy zjechali z około 25 stanów USA do stolicy.

Gdy Szlak znalazł się w Waszyngtonie, jego organizatorzy oświadczyli, że miejscowe kościoły z nieznanych przyczyn wycofały oferty noclegów i wyżywienia. Część ludzi pozostała na tymczasowej kwaterze, ale dla większości była ona zbyt mała, a szczury - zbyt wielkie.

2 listopada zebrali się oni w budynku BIA, szukając pomocy w rozwiązaniu problemu z zakwaterowaniem. Przywódcy spotkali się z komisarzem BIA Louisem R. Bruce'm (Mohawk i Sioux), podczas gdy pozostali oglądali filmy i sprawdzali dokumenty o swoich lokalnych problemach.

Można powiedzieć, że budynek BIA został bardziej opuszczony, niż przejęty siłą.

Dla waszyngtońskich biurokratów był to koniec pracy i po 16:40 niewielu urzedników BIA pozostało w biurach. Negocjatorzy Szlaku przyjęli rządową propozycję przeniesienia się z biur BIA do Departamentu Pracy, ale nikt nie powiadomił o tym strażników z Zarządu Usług Ogólnych (GSA), którzy otrzymali polecenie opróżnienia budynku do 17:00.

Strażnicy z GSA starli się z ludźmi ze Szlaku w hallu w tym samym momencie, w którym lider Ruchu Indian Amerykańskich (AIM) Dennis Banks (Chippewa z Leech Lake) miał przed budynkiem konferencję prasową. W ciągu paru minut ludzie z GSA wycofali się z budynku, a Szlak zabarykadował się w środku.

Policja otoczyła budynek a snajperzy zajęli pozycje na dachu domu po drugiej stronie ulicy. Budynek BIA nie był zwyczajny. Stał ledwie o sześć przecznic od Białego Domu i łączyła go z nim sieć tuneli biegnących pod budynkami federalnymi w tej części miasta.

Tej nocy mój mąż, Frank Ray Harjo (Muscogee Wotko) i ja przyjechaliśmy do stolicy z przyjaciółmi. Byliśmy pracownikami nowojorskiej radiostacji WBAI-FM i weszliśmy do budynku BIA jako prasa. Zatrzymaliśmy się na czwartym piętrze w tzw. "Ambasadzie Irokezów", która była terytorium neutralnym.

Następnego ranka elektyk z plemienia Sac/Fox ogłosił z dumą, że jesteśmy bezpieczni od nieproszonych gości, bo podłączył wyjście awaryjne do prądu o napięciu 40000 V. Kiedy zapytaliśmy go, co się stanie, jeśli będziemy potrzebowali tego wyjścia, szybko rozwiązał problem i sprawnie rozłączył swoją instalację.

Indianie biwakowali w całym budynku, zajmując się umacnianiem bezpieczeństwa i innymi sprawami, ale głównie przeglądając dokumenty. Wszyscy mówli o grubych dywanach, skórzanych kanapach i fotelach, bieżącej wodzie i kanalizacji - wygodniejszych i nowocześniejszych, niż w większości indiańskich domów.

Harjo i ja nadawaliśmy transmisje na żywo i nagrywaliśmy wywiady z dziesiątkami ludzi. Zawołano nas do zatłoczonego pomieszczenia z otwartą piwnicą pełną magnetofonów i kamer, i poproszono o szkolenie z nagrywania i fotografowania.

"Zobaczycie, co się stanie, jak już nas nauczą" - rzucił ktoś rozdający czyste taśmy i rolki filmów. Śmiałam się, widząc w całym budynku Indian robiących ze sobą wywiady i dokumentujących wszystko, co się działo.

Innym zajęciem wielu ludzi w budynku było przygotowywanie broni, głównie pałek konstruowanych z nóg od krzeseł i ostrzy nożyczek. Pięknie rzeźbione i malowane, w większości miały wartość muzealną nie tylko ze względu na formę, ale i funkcjonalność. Jedyna broń palna, którą wówczas widziałam, była w niedalekiej siedzibie YMCA, zajmowanej przez grupę starszych Indianek. Mówiły, że z bronią pod ręką i swoimi pickupami zaparkowanymi tuż przed wejściem czują się bezpieczniej.

Głównym indiańskim negocjatorem w sprawach bezpieczeństwa był Henry L. Adams (Assiniboine-Sioux), autor dalekowzrocznego dokumentu, znanego jako "20 Punktów", który stał się częścią rozmów o opuszczeniu gmachu. Dokument ten, jak i odpowiedź rządu, omówił Vine Deloria, Jr. (Standing Rock Sioux) w książce "Behind the Trail of Broken Treaties".

Adams - szef Stowarzyszenia na rzecz Przetrwania Indian Amerykańskich (SAIA) z osady Franks Landing w stanie Waszyngton - został wybrany przez ludzi ze Szlaku na głównego negocjatora z Białym Domem.

Podczas pierwszej rundy negocjacji z ludźmi z Departamentu Spraw Wewnętrznych Adams odebrał telefon Julii Butler Hansen z Izby Reprezentantów (demokratki ze stanu Waszyngton). "Sam fakt, że dzwoni wzmocnił naszą pozycję i zmusił ich do zwrócenia na nas większej uwagi" - wspominał potem Adams. "Byli pod wrażeniem, bo szefowała podkomisji Izby ds. finansowania spraw wewnętrznych".

Adams pamięta dokładnie słowa Pani Hansen: "Najwyższy czas, by ktoś tam wszedł i zrobił w tym cholernym miejscu porządek".

W budynku napięcie rosło z każdym nowym terminem rządowego ultimatum i każdą groźbą użycia siły. W pewnym momencie Harjo i ja rozmawialiśmy w "Ambasadzie Irokezów" z wodzem Onondagów Billem Lazore i Strażni-kiem Wiary Orenem Lyonsem, gdy dobiegł nas głos wołający przez tubę: "Podpalmy budynek!"

Rzuciliśmy się w dół po schodach, usiłując nie potrącić butelek różnej wielkości i kształtu, stojących pod ścianą klatki schodowej. Były wypełnione płynem łatwopalnym i zatkane korkami ze szmat i kartonu. Zapach benzyny na piętrze był wyraźny.

Na parterze, obok schodów do piwnicy, stał lider AIM Russell Means (Lakota Oglala) i wygłaszał płomienną mowę z widocznymi z daleka przesadnymi gestami - częściowo mową znaków w stylu Indian z Hollywood, a po części gestami instruktora tańca szkoły Arthura Murraya (jednego z zajęć Meansa przed przyłączeniem się do AIM).

Teatralnym gestem Means zapalił długi lont do koktaili Mołotowa i zawołał: "To dobry dzień, by umrzeć!". Chór głosów odpowiedział: "Pieprzenie". Harjo, Lazore i Lyons skakali po płonącym loncie tak długo, aż nie tylko zgasł, ale i rozleciał się na strzępy.

"Nie możesz tego zrobić" - powiedział do Meansa surowo Lyons. "Nie możesz zabijać ludzi i niszczyć tych wszystkich dokumentów. To tylko bitwa, nie wojna."

Tego dnia wielu Indian mogło stracić życie w budynku BIA. Mógł się nie urodzić Duke Ray Harjo II (Muscogee Hodulgee i Cheyenne), który w to Boże Narodzenie skończy 30 lat. Winien podziękować Harjo, Lazore'mu i Lyonsowi za uratowanie mu życia tamtego dnia, i Adamsowi - za ocalenie nas przez cały tydzień.

Mogliśmy zostać pozbawieni przywódców i twórczych ostatnich lat Phillipa Deere'a (Muscogee), Marthy Grass (Ponca), Reubena A. Snake'a Jr. (Winnebago i Sioux) i Josetty Wahwasuck (Prairie Band Potawatomi).

Mogliśmy stracić Allison Bridges i Suzette Mills, siostry z plemion Nisqually i Puyallup, które zainicjowały Indiańską Szkołę WaHeLut i wiele programów we Frank's Landing; a także Ramonę Bennet (Puyallup), która prowadziła oddolnę kampanię na rzecz Ustawy o pomocy społecznej dla indiańskich dzieci (ICWA) i dziś prowadzi program opieki zastępczej wśród Indian Puyallup.

Anita Collins (Payute) nie miałaby szansy zostać przewodniczącą Plemienia Paiute Walker River, zaś Myrna Doney (Assiniboine-Sioux) nie zostałaby znaną obrończynią dzieci i ofiar ani założycielką Walks Far Society.

Sid Mills (Yakima i Cherokee), John Trudell (Sioux Santee) i inni weterani, którzy przeżyli Wietnam, mogli zginąć w Waszyng-tonie. Moglibyśmy nigdy nie poznać twórczej strony Trudella, który nie rozpoczął jeszcze wówczas przemiany z lidera AIM w poetę.

Moglibyśmy stracić dumną walkę o sprawiedliwość dla Indian, prowadzoną przez Frances Wise (Waco i Caddo), administratorkę Wichita and Affiliated Tribes. "Przybyliśmy z indiańskich społeczności" - powiedziała. "Kiedy zgasły fajerwerki, większość z nas wróciła do domu, by pomóc umacniać swoje wspólnoty."

Po latach rozmawiałam z Johnem Erlichmanem, który odsiedział wyrok za swój udział w aferze Watergate. Był czołowym doradcą do spraw wewnętrznych prezydenta Nixona, a ja zapytałam go o jego ówczesne dyskusje z szefem na temat polityki wobec Indian. Odparł, że żadnych dyskusji nie było. Pamiętał tylko jedną wypowiedź Nixona podczas okupacji budynku BIA: "Pozbądźcie się tych cholernych Indian z miasta."

Tłum. Marek Nowocień

Suzan Shown Harjo (Cheyenne i Muscogee Hodulgee) jest przewodniczącą Morning Star Institute w Waszyngtonie oraz felietonistką tygodnika "Indian Country Today". Tekst ukazał się w "ICT" z 1 listopada 2002 roku. Przekład i druk w Pismie Przyjaciół Indian "Tawacin" nr 4(60)/2002 za uprzejmą zgodą Autorki.