Leonard Peltier - młode lata

Leonard Peltier, 53-letni działacz indiański spędził w federalnym zakładzie karnym w Leavenworth, w stanie Kansas, już 21 lat. Od 6 lutego 1976 roku odsiaduje podwójne dożywocie za zabójstwo dwóch agentów FBI. Jeżeli prezydent USA nie zgodzi się na jego ułaskawienie, zostanie zwolniony najwcześniej w 2041 roku.

Leonard urodził się 12 września 1944 roku w Grand Forks, w Dakocie Północnej. Jego rodzice, Leo Peltier i Alvina Robideau, rozwiedli się, gdy miał cztery lata. Razem z młodszą siostrą Betty Ann i kuzynką Pauline Leonard wychowywał się więc u dziadków, Alexa i Mary Dubois-Peltier koło Belcourt, w rezerwacie Turtle Muntain. Pomimo swoich odżibwejsko-lakockich korzeni (babcia ze strony matki była pełnej krwi Lakotką, ojciec był w 3/4 Odżibwejem i w 1/4 Francuzem) nigdy nie zarejestrował się w Biurze do Spraw Indian. "Nie chcę się rejestrować, bo czuję się bardziej Indianinem, niż oni chcieliby przyznać" - mówi.

Dzieciństwo Leonard spędził w trudnych warunkach - w małej drewnianej chatce, bez bieżącej wody i elektryczności. Po wodę chodził do źródła odległego o 5 mil, czasem do studni odległej o 2 mile. Jako dziecko nauczył się u dziadków mówić płynnie w języku odżibwe, a także po francusku, dakocku i w języku kri. Pmięta, że kiedy wrócił do rezerwatu po długiej nieobecności, nie potrafił zrozumieć swego ojca. "Ale pół godziny później przyszła moja babcia i rozumiałem ją doskonale!"

Około 1950 roku dziadek zdecydował się sprzedać wszystko i wyjechać z rodziną do Montany. Mężczyźni pracowali tam przy wyrębie lasu lub w kopalni miedzi. Z powodu ciągłych konfliktów z białymi sąsiadami niemal cała rodzina wróciła jednak wkrótce do Dakoty Północnej, a dziadek kupił 30 akrów ziemi w najwyżej położonym rejonie rezerwatu Turtle Mountain. To wtedy Leonard bardzo zbliżył się do dziadka, który wiele mu opowiadał o indiańskich tradycjach i życiu w dawnych czasach.

Od śmierci dziadka w 1952 roku babcia Leonarda żyła w ubóstwie i nie dawała sobie rady z wychowaniem trójki dzieci. Zwróciła się więc o pomoc do Biura do Spraw Indian, które jesienią 1953 roku zabrało dzieci do internatu w Wahpeton w Dakocie Północnej.

"W szkole ustawiono nas, chłopców po wojskowemu i zaprowadzono do internatu. Kazano nam stanąć w kolejce i czekać. Po wywołaniu nazwiska zabierano nas do fryzjera i obcinano krótko włosy. Później rozbierano nas i posypywano proszkiem DDT, a następnie prowadzono do łaźni. Jeśli po wyjściu spod prysznica zostawało choć trochę brudu, zawracano nas, wymierzano kilka razów linijką w siedzenie i polecano umyć się ponownie. Uderzenia linijki i krzyki chłopców przypominają mi się zawsze, gdy widzę, jak ktoś bije dziecko."

Leonard nie wspomina dobrze tego okresu. "Było bardzo surowo i ciężko. Kiedy opowiadam o tych latach ludziom znającym zakłady poprawcze, to mówią: człowieku, to przypomina poprawczak". W szkole zmuszano dzieci do mówienia po angielsku. Łamały oczywiście ten zakaz i po kryjomu rozmawiały w swoim ojczystym języku. Leonard śmieje się, gdy wspomina, jak jedna z nauczycielek usiłowała uczyć ich o Indianach - "Panna Horne uczyła nas, co oznaczają barwy wojenne i jaka wielka była Pocahontas".

Nieco później, kiedy był u mamy w Grand Forks, Peltier miał swój pierwszy konflikt z prawem. Podczas ciężkiej zimy kradł razem z sąsiadem paliwo do ogrzania domu z wojskowych magazynów i został aresztowany. "Siedziałem tam ze dwa tygodnie. Kiedy w końcu pozwolono mojej mamie zabrać mnie do domu, zapytała mnie w obecności kuratora, dlaczego to zrobiłem. Z wyrazu jej twarzy było jednak widać, że wiedziała dlaczego. Krótko potem przyjechał ojciec i zabrał mnie do Turtle Mountain."

Z tego okresu zapamiętał pewne wydarzenie mające miejsce na spotkaniach, które organizował w rezerwacie jego ojciec. Bywał na nich z innymi chłopcami, tam bowiem w trudnych czasach mogli się najeść. Na jednym ze spotkań rozżalona starsza kobieta spytała, gdzie są wojownicy, dlaczego nie wstaną i nie walczą za głodnych ludzi. Wtedy czternastoletni Leonard obiecał sobie: "zostanę wojownikiem i będę pomagał mojemu ludowi".

Po opuszczeniu szkoły w Wahpeton, Peltier skończył dziewiątą klasę we Flandreau. Interesował się sztuką i dwa razy próbował dostać się do szkoły plastycznej w Santa Fe, ale nie został przyjęty. Wróciwszy do rezerwatu, zatrudnił się na polach ziemniaczanych, gdzie chciał zarobić na ubranie i dalszą naukę. Nie popracował tam jednak długo - szybko przyszła jesień, a z nią mrozy i uprawy zmarniały.

W 1958 roku Leonard oglądał swój pierwszy taniec słońca w Turtle Mountain. Był on nielegalny, więc odbywał się w tajemnicy. "Oczekiwałem dużo krwi i krzyku z powodu bólu i byłem zaskoczony, że tego nie ma - tylko trochę krwi i żadnych krzyków. Zrozumiałem wtedy, że jest w tym jakaś siła duchowa i że pewnego dnia sam zostanę tancerzem słońca."

W tym samym roku rezerwat Turtle Mountain został objęty procedurą likwidacji - jako trzeci rezerwat w kraju. Zgodnie z ówczesnymi planami rządowymi wiele rodzin zostało zmuszonych do przesiedlenia się do indiańskich gett wielkich miast. Także dla Leonarda nie było w Belcourt miejsca. Mieszkał u babci z wujkami, ciotkami i ich dziećmi, musiał sypiać w samochodzie... Przyszła zima, wyjechał więc do matki, która wcześniej przeniosła się do Portland, do rodziny braci - Boba, Steve'a i Jima Robideau. Nie miał jednak wykształcenia ani zawodu i wkrótce musiał wrócić do rezerwatu.

Jako dwudziestolatek wyruszył ponownie na Zachodnie Wybrzeże. "Nie znałem dobrze Leonarda, dopóki nie pojawił się w Oakland u rodziny Boba" - wspomina Steve Robideau. "To ojciec Boba, Bill uczył nas obsługi maszyn i stolarki, a później razem z Leonardem pracowaliśmy jako spawacze w stoczniach w Portland. Leonard zawsze miał dziewczyny i pieniądze w kieszeni, bo był naprawdę dobrym pracownikiem i ludzie go lubili". Leonard chciał wstąpić do Marines i walczyć w Wietnamie, ale z powodu urazu szczęki nie został powołany. Był zawiedziony, ale śmiał się z tego. "Nie chciałem w Marines gryźć ludzi - mówił - tylko do nich strzelać."

W Seattle Peltier został współwłaścicielem warsztatu samochodowego. Piętro budynku służyło za schronienie dla indiańskich alkoholików i byłych więźniów usiłujących znaleźć pracę w mieście. Kiedy Steve i Jim wyszli z więzienia, do którego trafili za napad na supermarket, Leonard zajął się nimi i przemówił im do rozumu.

W tym okresie spotkał ludzi, którzy zajmowali się akcjami w stylu powstałego w 1968 roku w Minneapolis AIM. Było to w 1970 roku, podczas indiańskiej okupacji opuszczonej bazy wojskowej Fort Lawton koło Seattle. "Indianie okupujący wyspę Alcatraz wysłali do nas delegację, by pomóc nam uniknąć ich błędów i wtedy poznałem Richarda Oakesa. Kiedy później go zamordowano, umocniła się w nas wola walki. Wtedy też poznałem Mad Beara Andersona, z którym podróżowałem później po Nowym Meksyku i Arizonie".

Walkę Indian w obronie praw do połowu ryb wspierali też Chicanos. W Fort Lawton Peltier poznał meksykańskiego działacza z Teksasu o nazwisku Roque Duenas, świadka aresztowania i pobicia wówczas przez policję czternastu Indian. Zatrzymany wraz z nimi Peltier odmówił wtedy wyjścia na wolność, póki nie zostana uwolnieni wszyscy pozostali. "Leonard był wówczas cichy i spokojny, ale już wtedy był przywódcą" - wspomina Duenas.

Nawet teraz, będąc więźniem, Leonard potrafi pokryć koszty swego utrzymania i zadbać o rodzinę. Jest to możliwe dzięki jego zdolnościom artystycznym. Pomaga mu w tym ciotka Eva, która organizuje wystawy jego malarstwa.

Peltier ma dziewięcioro dzieci (w tym dwoje adoptowanych), oraz pięcioro wnucząt. Swojej dwuletniej wnuczki nie widział jeszcze na oczy. "Dzieci są wspaniałe... ale wnuczęta są przecudowne" - mówi Leonard.

Jest zadowolony z tego kim jest. "Kocham być Indianinem... Kocham moich ludzi. Miałem dość nadużyć i rasizmu. Przez całe życie widziałem, jak traktuje się ich jak coś najgorszego. Marzeniem mojego dzieciństwa było pomagać moim ludziom."


Winet i Cień
(Polska Grupa Poparcia Leonarda Peltiera)


Powrót na początek strony

Powrót do spisu treści

Powrót do strony głównej