kolalogo.jpg (2476 bytes)

prpi.gif (4914 bytes)

12. października był dla mnie zawsze szczególnym dniem. Jeszcze w liceum starałem się, by ten dzień był wyjątkowy – przynajmniej dla mnie. Ubierałem się wtedy na czarno – na znak żałoby i solidarności z Pierwszymi Narodami. Wiedziałem, że od 12. października 1492 roku nastąpił czas wyniszczania Tubylczych Amerykanów.

W 1992 roku, podczas obchodów tak zwanych „Dni Kolumba”, brałem udział w przygotowaniach do wystawy KOLUMB, TY DRANIU! organizowanej w Warszawie przez Polskie Stowarzyszenie Przyjaciół Indian. Kiedy w szkole przedstawiłem wychowawczyni zwolnienie ze szkoły wystawione przez pana Marka Nowocienia z Zarządu Głównego PSPI, poświadczające mój udział w wydarzeniach pod ambasadą amerykańską – ta zrobiła wielkie oczy i puściła mnie na demonstrację. Były to dla 17-sto latka wielkie wydarzenia i pierwsza możliwość udziału w akcjach Ruchu. Patrzyłem z podziwem na Organizatorów. To historia, a ostatnio....

Relacja Ani

Relacja Rambo

Październik 2003

abolishcolumbusdaysm.jpg (33566 bytes) Przygotowania do Dnia Solidarności z Tubylczymi Amerykanami trwały praktycznie od początku miesiąca. Z początku przede wszystkim internetowo – zasypywany byłem informacjami zza Wielkiej Wody, co to Indianie planują w ramach Anti Columbus Day. Okazało się, że wiele i że wato zrobić coś podobnego u nas. Po rozesłaniu wiadomości na sieci, skontaktowaniu się z wieloma osobami – odpowiedziały tylko pojedyncze. Część, że nie dojedzie do Warszawy na 12. ale że popierają akcję i... mogą np. dostarczyć za darmo plakaty i ulotki z... Torunia. Trzeba było rozwiesić te plakaty na mieście, roznieść - nie rzadko w strugach deszczu – ulotki na uczelnie, po mieście. W większości się udało, chociaż zawsze można zrobić to lepiej. Rozesłano również informację o akcji do lokalnych rozgłośni, prasy i telewizji. Trzeba zaznaczyć, że akcja była oficjalnie zgłoszona do Urzędu Miasta, gdzie otrzymano pozwolenie na nią.

11. października

Pracowałem tego dnia do popołudnia, zastępstwo! Co za pech, no, ale trzeba było. Ciekawe, czy ci, co obiecali dojechać, w ogóle dotrą...?

Wieczór. Przytulne mieszkanie na Saskiej Kępie. Zjawiamy się z dziewczynami z Wrocławia u Ani. Jest już tutaj parę osób. Umówiliśmy się na oglądanie filmów – Thunderheart oraz Lakota Woman. Zjawiło się sporo osób, większość dawno się nie widziała. Część oblega kuchnię, część zabiera się za robienie plakatów, cięcie i składanie do końca ulotek. Jakoś nikomu się nie spieszy do zasiądnięcia przez TV. Trzeba nacieszyć się sobą wzajemnie póki można, filmy... obejrzy się jako w międzyczasie...

Yegman zaczyna malować na plakacie FREE LEONARD PELTIER, chyba jej się farbki nie podobają, artystka (!;-)) Grześ z Anią tną ulotki. Ania, Gabi i Magda foliują plakaty. Kruk chce coś robić, ale wszystkie miejsca pracy są zajęte. Ania – nasza Gospodyni - robi wspaniałe jedzenie, które napełnia momentalnie nasze przepastne brzuchy. Ktoś przyniósł ciasto, pączki i – o dziwo – nie dajemy mu rady od razu. Jeszcze parę osób siedzi w kuchni, w pokoju. Rozmowy. O takie właśnie spotkanie chodziło, o rozmowy, o wspólny czas. Spotkania, podczas których rodzą się więzi, ważne pomysły. Są jak najbardziej potrzebne. To, że umawiamy się na film, to często tylko pretekst do spotkania podjęcia ważnych decyzji, wspólnych dla oblicza Ruchu.

W końcu, bardzo późno zasiadamy do oglądania filmów. Niektórzy wychodzą przed zakończeniem, muszą zdążyć na ostatni pociąg autobus – ale stawią się jutro rano.

W końcu wszyscy wychodzimy – część na nocne autobusy, część na nocne zwiedzanie miasta ;) i jego uroków. Po powrocie do domu, tylko zdrowy rozsądek każe iść spać. Wciąż za mało czasu na rozmowy o tylu ważnych sprawach.

12. października

Ranek. Pada. We mnie lekkie podenerwowanie. To już dzisiaj? Jakby dawało się to odczuć na zewnątrz – mam nadzieję, że nie byłem niemiły. Zdziwienie kiedy zapalam papierosa – To ty palisz? Nauczyłem się, że kiedy się modlisz, możesz zapalić nawet papierosa a tytoń ofiarować Czterem Stronom, Niebu i Matce Ziemi. Szybkie śniadanie, właściwie dla mnie tylko herbata, jakoś nie chciało mi się jeść. Wrocławianki chcą obejrzeć Stare Miasto. Jedziemy tam. Traktem Królewskim, spacerkiem, docieramy w okolice ambasady amerykańskiej w Alejach Ujazdowskich.

Pierwsze co rzuca mi się w oczy, to radiowozy. O rety, chyba nikt nie spodziewał się takiej obstawy. Grzecznie mówię Dzień dobry panom policjantom pod ambasadą. Przechodzimy na drugą stronę jezdni – tutaj możemy urządzać nasz happening. Są nas z początku aż 4 osoby! Przerażenie mnie ogarnia na myśl, że reszta może zaspała i nie dojedzie. Na szczęście po chwili dojeżdża cała grupa z plakatami, ulotkami. Wieszamy z Krukiem plakat na drzewie, taśma klejąca jakoś trzyma. Ania bierze plakat FREE PELTIER w swoje ręce i staje z nim na murku. Yegmanowi ręce się palą do zapalenia szałwi. Grześ z Krukiem stawiają stolik. Układamy na nim prowizoryczny ołtarzyk. Dziewczyny biorą ulotki i zaczynają rozdawać przechodniom. Rambo dostarczył kamerę, będą zdjęcia i film.

Tuż przed 12 podeszło do nas trzech panów...

Pan Dariusz Kachlak...?

... jestem z Urzędu Miejskiego...

... panowie policjanci będą pilnować całego wydarzenia...

...  jest pan odpowiedzialny za spokojny przebieg happeningu...

... życzymy udanej akcji...

 Naprawdę bardzo miła rozmowa. Podziękowania za współpracę.

Przestało padać. Stajemy w Kręgu. Szałwia oczyszcza zebranych. Wszystko co dzieje się w życiu, dzieje się w kręgu.   Robili i robią tak ONI. Staramy się być ICH przyjaciółmi, dzielić się wiedzą o NICH. Nie bać się wyrażać swojego poparcia dla spraw ważnych dla NICH. Panowie z ambasady amerykańskiej z zaciekawieniem obserwują co dzieje się po drugiej stronie ulicy.

Pada znów. Parę słów o tym, po co się tu zebraliśmy. O dotarciu Kolumba do Ameryki i o tym co działo się później. O konkwistach, zabijaniu w imię jakiego Boga, o masakrach XIX wieku. O tym co działo się w XX wieku i o dzisiejszych problemach Tubylczych Amerykanów. Ktoś podaje mi megafon, mam problemy ze skupieniem się i mówieniem przez to urządzenie. Dziewczyna z Federacji Anarchistycznej opowiada o współczesności.

Coraz mocniej pada.

Niewielu przechodniów. Ci, którzy się zatrzymują, oblegani są przez osoby z ulotkami. Pytają o co chodzi. Podpisują petycję w sprawie Leonarda Peltiera.

Kruk przywiózł bęben. Stare Cztery Kruki. Intonuje pieśń. Część osób włącza się w śpiew. Honor Song. Dla wszystkich, którzy oddali życie w obronie ziemi, po której chodzą Ludzie. Dla wszystkich, co nie bali się mówić prawdy i żyć swoim życiem. Dla tych wszystkich, dzięki którym istnieje nasz Ruch. Parę słów O Indiańskiej Babci i o Sat Okh'u.

Coraz mocniej pada. Niektórym zrzedły miny. Zimno... Jesteśmy wojownikami, czy nie?! Na powrót głośno wybucha pieśń. Nawet złamana pałka do bębna nie przeszkadza w dalszym śpiewaniu – zaraz pojawia się nowa. Na chwile przestaje padać. Znów parę słów do megafonu. Zdjęcia. Dołączyło się parę osób, o których nie sądziłem że się pojawią. Super!

Znów pada. Zbliża się 13. Jeszcze jedna pieśń, jedna z tych, które powstały w Ruchu w oparciu o tradycyjne pieśni. Gdynia Song ;) Yegman i Kruk zaczynają tańczyć. Na Twarzach uśmiech, zadowolenie, radość. Nie przeszkadza deszcz, zimno... Dziewczyny muszą już wracać do Wrocławia...

Zmoknięci i zziębnięci postanawiamy spotkać się znów na herbacie u Ani. Część osób jedzie samochodem, reszta ma dotrzeć – jakoś... Przestało padać - postanawiamy udać się jeszcze na Starówkę i rozdać pozostałe ulotki. Ludzie pytają o co chodzi, są zaskoczeni istnieniem Ruchu, wyrażają zdziwienie, że... Kolumb nie odkrył Ameryki... i dziękują za informacje. Pod Kolumną Zygmunta jak zwykle sporo osób. Dziewczyny poszły w tłum – rozdają ulotki. Kruk z flagą, ja z plakatem – stoimy w widocznym miejscu. Pytania, odpowiedzi, jesteśmy widoczni i mówimy o akcji. Rambo robi zdjęcia.

Wracamy do Ani. Nie ma to jak domowa atmosfera i gorąca herbata. Przyjaciele. Znów niekończące się rozmowy. Część osób ogląda filmy, reszta w kuchni. Kruk pomaga Ani robić wykresy na zajęcia... Już wyjeżdżają?! Już jest późny wieczór? Muszą jeszcze dziś dotrzeć na Śląsk. W indiańskim języku nie ma słowa żegnaj – mówimy sobie – bywaj! Do następnego razu! Pojechali. Nagle pojawiają się jeszcze dwie osoby. Spóźniony ciąg dalszy seansu filmowego. W międzyczasie wyczyściliśmy chyba lodówkę Ani. Zdarza się ;-)

Późny wieczór. Wszyscy się już rozeszli. Jesteśmy totalnie zmęczeni. Dwa ostatnie dni na najwyższych obrotach. Spać.

Ktoś policzył, że pod ambasadą było nas 22 osoby. Rozdaliśmy paręset ulotek. Rozmawialiśmy o Kolumbie, Indianach, Ruchu. Pokazaliśmy, że jesteśmy. W ten szczególny dzień.

Dla nas była to możliwość spotkania, ważnych rozmów, pomysłów. Kiedyś ruch był chyba bardziej ruchawy. Bardzo ważne jest to, żeby się spotykać, rozmawiać, wymieniać poglądy. Nie zastąpią tego żadne telefony, maile, internet. To bardzo ważne, żeby się spotykać. Żeby nie bać się dzielić swoja wiedzą, poparciem, pomysłami. W ten czy inny sposób, ale zrobić coś pożytecznego, wyjść z domu.

Chcę w tym miejscu podziękować wszystkim, którzy byli z nami tamtego dnia – zarówno osbiście jak i myślami.

Szczególnie chcę podziękować Ani Qiangwei  za jej zaangażowanie we wszystkie sprawy, których dotyka. Ania może służyć jako przykład – dopiero co pojawiła się w Ruchu, jest pełna bezinteresownego zaangażowania i miejmy nadzieję – nie zabraknie jej tego oraz że pociągnie za sobą więcej takich osób.