["Tawacin" nr 62 (2/2003)]

Marek Nowocień

Góra

 W pięćdziesięciu indiańskich językach jest to miejsce święte, miejsce pokoju, sanktuarium. W języku żyjących tam od pokoleń Szejenów (Tsistsistas) to Noaha-vose, Święta Góra. Amerykańscy geografowie nazwali ją Bear Butte, Niedźwiedzią Skałą.

Tubylczy Amerykanie zawsze modlili się tam, czcili przodków, szukali życiowych wskazówek, odnawiali święte przedmioty i ceremonie, pielgrzymowali tam i składali dary. Wielu robi to i dziś. Tuż obok spacerują, jeżdżą na rowerach i rolkach oraz biwakują turyści, alpiniści wspinają się na skały, rodzice z dziećmi podziwiają i fotografują piękny krajobraz, podpatrują modlących się Indian. Jedni robią to z szacunkiem dla Góry, przyrody i sąsiadów, inni beztrosko, bezmyślnie, czasem zachowując się jak wandale i dzikusy. Ale Góra trwa.

Niedźwiedzia Skała nie jest zwykłą skałą, lecz górą wulkanicznego pochodzenia, która choć dość gwałtownie wyłoniła się na powierzchnię, to nigdy jednak nie wybuchła. Dziś Góra stanowi wschodni kraniec długiego wulkanicznego łańcucha, rozciągającego się na przestrzeni 60 mil, aż po widoczną ze szczytu Devil's Tower (Diabelską Wieżę).

Góra wyrasta niemal pół kilometra ponad otaczające ją wielkie równiny, blisko północnego skraju Czarnych Wzgórz. W 1962 roku władze Dakoty Południowej uznały ją za Park Stanowy. Krzyki krążących nad jej wierzchołkiem orłów i jastrzębi były jeszcze niedawno najgłośniejszym dźwiękiem w okolicy. Teraz w sierpniu każdego roku ponad czterysta tysięcy motocyklistów zjeżdża do pobliskiego miasteczka Sturgis, płosząc i zagłuszając wszystko.

Spokój Świętej Góry może też wkrótce zakłócić nawet 10000 wystrzałów dziennie, jeśli prywatnym inwestorom uda się zalegalizować i ukończyć strzelnicę oraz kompleks sportowy z klubem, motelem i restauracją. Od ponad roku liczący 320 akrów kompleks powstaje u podnóża Góry za cichą zgodą lokalnych władz. Agencja Rozwoju Budownictwa (HUD) przyznała na cen cel 850 tys. dolarów kredytu, z których inwestorzy zdążyli już wydać 250 tys.

Wygląda na to, że jedynymi dotąd niewtajemniczonymi byli związani z Górą duchowi przedstawiciele Indian, ich władze plemienne i tubylczy pielgrzymi. Przedsiębiorcy i politycy nie tylko uznali za zbędne wszelkie wymagane prawem konsultacje, ale nawet nie raczyli poinformować o czymkolwiek członków plemion Szejenów, Lakotów, Arapahów, Mandanów, Hidatsów, Kiowa i Crow, dla których miejsce to od niepamiętnych czasów ma znaczenie religijne, kulturalne, społeczne, ekologiczne i gospodarcze.

Jedyny bodaj zawiadomiony o tym Indianin, Webster Two Hawk, mianowany przez byłego gubernatora Dakoty Pd. Billa Janklowa szef lokalnego Biura do Spraw Indian w Pierre, odłożył informację do akt. Dopiero pracownicy Biura Ochrony Środowiska Siuksów z Cheyenne River odkryli tę sprawę w papierach HUD i wszczęli alarm.

Góra stanowiła centrum religijnej wolności na długo, zanim szukający schronienia przed prześladowaniami religijnymi Europejczycy znaleźli schronienie na indiańskiej ziemi. Historia i stare przekazy z jej okolic przez setki lat nie notowały żadnych wojen ani aktów wrogości. Nie notowały - dopóki pod koniec XIX w. wojsko i indiańska policja nie zaczęły tam szukać i zabijać indiańskich "zbiegów" i "buntowników".

W 1874 roku pułkownik George A. Custer wjechał konno na szczyt Góry - tam gdzie inni zawsze stąpali delikatnie i mówili szeptem. Północny odłam żyjących w okolicy Szejenów dobrze znał pułkownika Custera z opowieści południowych braci, choćby o masakrze pokojowego obozu wodza Czarnego Kotła nad rzeką Washita. Dwa lata później, wspólnie z Lakotami, pamiętającymi Custerowi zapoczątkowanie gorączki złota w Czarnych Wzgórzach, Szejenowie ukarali świętokradztwo Custera w zwycięskiej bitwie nad Little Big Horn.

Przez dziesiątki lat tradycyjne praktyki religijne były zakazane przez amerykańskie prawo, a zmierzający ku świętym miejscom Indianie narażali się na surowe kary. Większość odebranych tubylczym plemionom świętych miejsc stała się najpierw własnością publiczną, a następnie trafiła w ręce rozmaitych agencji rządowych, władz stanowych, przedsiębiorców i osadników. Także Góra trafiła w prywatne, nie-indiańskie ręce. Według jej obecnych właścicieli budowany cztery mile od szczytu zespół strzelnic i obiektów sportowych nie będzie miał istotnego wpływu na otoczenie.

Plany zakładają przeprowadzenie prób i testów, ale nie określają szczegółowo ani kalibru, ani głośności dopuszczalnej do użytku broni. Nie przeprowadzono też żadnych badań oddziaływania strzelnicy na środowisko, choć można się domyślać, iż jej istnienie nie może pozostać bez wpływu na modlących się w dolinach ludzi, na gniazdujące wśród skał ptaki drapieżne i pasące się u podnóża Góry bizony.

Zwiększone w związku z zaczętymi już inwestycjami zużycie i zanieczyszczenie wody wpływa niekorzystnie na stan gleby i stosunki wodne w okolicach Góry. Pożar z 1996 roku zniszczył drzewa i krzewy na jednym ze zboczy. I choć młoda roślinność odrasta, to nie jest w stanie powstrzymać postępującej erozji.

Zdaniem części białych historyków i dziennikarzy, zaniepokojonych protestami tubylczych Amerykanów przeciwko niszczeniu Góry - na przykład Boba Lee ze Sturgis - "współcześni działacze indiańscy zgłaszają pretensje, których nie mieli ich przodkowie". Powołują się przy tym na poligon istniejący przez 66 lat przy Fort Meade koło Sturgis "nawet bliżej Bear Butte bez skarg" ze strony Indian. Zapominają tylko przy tym dodać, że była to założona w 1878 roku placówka 7 pułku kawalerii i że to właśnie Indianie byli głównym "celem" jej pierwszego dowódcy, pułkownika Custera.

Zwolennicy rozwoju okolic Bear Butte przypominają też o 55 indiańskich policjantach z rezerwatu Cheyenne River, którzy stacjonowali niegdyś w Fort Meade i "korzystali z poligonu bez skarg na sąsiedztwo Bear Butte". Lakocki historyk, prawnik i pisarz z rezerwatu Standing Rock, Vine Deloria Jr. odpowiada na to, że "trudno uznać za duchowych przywódców narodu ludzi służących w obcej armii".

Oczywistą nieprawdą są twierdzenia, jakoby przedstawiciele okolicznych tubylczych plemion nie interesowali się Górą dopóki władze stanowe nie stworzyły tam parku i nie zaproponowały planów rozwoju turystyki i rekreacji. Sporym uproszczeniem jest też twierdzenie, jakoby religia Szejenów narodziła się stosunkowo niedawno w Bear Butte. Lud ten miał bowiem swoją własną religię na wiele wieków zanim prorok Sweet Medicine (Słodki Lek) otrzymał na Świętej Górze wizje, leki i wskazówki, które znacząco zmieniły życie społeczne i ceremonialne ludu Tsistsistas.

Mijają się z prawdą Ci wszyscy, którzy podważają historyczne i kulturowe prawo tubylczych Amerykanów do współdecydowania o przyszłości Góry. Ci którzy twierdzą, że Indianie nie protestowali dotąd przeciwko budowie strzelnicy w pobliżu Góry, kłamią lub nie znają faktów. Porównywanie komercyjnej strzelnicy z historycznymi doniesieniami o tym, jak obozujący w Bear Butte Szejenowie "strzelali w powietrze, by odstraszyć złe duchy, które ich zdaniem pożerały słońce" podczas zaćmienia w sierpniu 1878 roku świadczy o kompletnym braku zrozumienia i szacunku dla tubylczej religii. Trudno też uwierzyć, by strzelanie obok świątyni nie naruszało wolności religijnej modlących się.

Góra stoi od ponad 500 milionów lat. Od tysięcy lat była traktowana z szacunkiem przez gości z wielu tubylczych plemion. Ale wystarczyło zaledwie sto lat działalności białego człowieka, by jej zagrozić. Od 50 lat rozmaite władze bezskutecznie usiłują pomniejszać jej religijne znaczenie i trzymać od niej Indian z daleka. Teraz urzędnicy i przedsiębiorcy próbują odebrać ją Indianom do końca. Ale Górę niełatwo pokonać.