Ostatni dzień kwietnia - Utrecht - Dzień Królowej.

Oberwanie chmury .Oczyszczenie. Rozpasane ulice, Holandia się bawi, Holandia szaleje.

Jeszcze nie dawno byliśmy z Leonem ze Sztumu w Ameryce (wieś koło Eindchoven) u Tomka i Kasi, jeszcze niedawno byliśmy w Londynie na lotnisku i tu nie będę wymieniał nazwy i tego samego dnia wróciliśmy do Amsterdamu. Leon do domu, ja się zawziąłem. Haarlem, Utrecht, Zeist no i w końcu u przyjaciół w Austerlitz. Trzy miesiące najgorszego pożywienia na świecie i nagle SMS od mojej pani “Wracaj natychmiast-przyjeżdża James”. Moja odpowiedź była natychmiastowa - “Tak Kochanie rano wracam”. Zostawiłem wszystkich przyjaciół w mokasynach, w każdym domu jest łapacz snów i wszyscy jakimś to panie cudem wybierają się na Kunst Festiwal do jedynego pseudo “rezerwatu” w... ale o tym na zlocie. Podróż makabryczna. Ukoronowaniem mojej antypatii jest bezczelnie wżarty kleszcz spopod Norymberskich lasów w moim Bogu ducha winnemu brzuszku, który nota bene schudł sam z siebie dziesięć kilogramów. No cóż dotarłem!

Zamiast odpocząć jedziemy Włóczęgą Północy do Koszalina, do Lubiatowa. Kuszetki miały załatwić sprawę. Spałem pół godziny , a Kamilka półtorej. Przynajmniej nas nie okradli. Dojechaliśmy późnym wieczorem. Pojutrze ma być James. Jarecki pomógł mi naciąć trzciny na legowisko. Najcudowniejszą sprawą było to, że domek rozbity w naszym miejscu z poprzedniego zlotu. Nad strumykiem, przy ścianie lasu i rodzinka. Wszyscy z szeroko pojętego określenia Gdynia. Niektórzy z naszych już ponad dwadzieścia lat uczestniczą w imprezie zwanej PRPI. Młodsi około dwudziestu lat. Muszę Wam powiedzieć, że jest to okropne. Wyobraźcie sobie samych ( i tu pozwolę sobie na niepopularne, ale jakże trafne i zabawne określenie VIP-ów) i wyślij tu panie kogoś po drewno! Ha, Ha! No ale wróćmy do meritum. Przywitanie, radość i oczekiwanie.

Piotr dwa dni pości i jeszcze ma dwa dni przed sobą. W odosobnieniu. W Innipi. Przygotowuje się do ceremonii. Dobrze, że przywiozłem płótno na tee-pee. Nie dogadali się jakoś z Koniem i spędził by noc pod gołym niebem. Kamila i Piotr poszli spać a my z Jareckim zaczęliśmy czarować, czyt. modlić się . Całą noc modliliśmy się i czekaliśmy na ten moment. Nad ranem owiał nas fiolet i zaczęło się zaćmienie księżyca. Ptaki wybuchły histerycznym śpiewem, rozszalała się kukułka, a tarcza zaczęła się bronić przed zasnuwającym ją cieniem ( nie o Tobie tu Marku). Budzimy ich, zadecydowałem. Kamilka i Piotr wstali. Razem z nami chłonęli jakże rzadkie zjawisko. Piotr nawet gonił na górę za posuwającym się zaćmieniem. Idźcie spać - powiedzieliśmy - i poszli. Modliliśmy się za szczęśliwe dotarcie Jamesa i naszych na miejsce. To były jedne z największych magicznych chwil jakie przeżyliśmy. Jaras powiedział, że idzie się kąpać. Od tego momentu zaczął się ...szron. Poszedłem do swojej Pani. Zmęczenie podróżą, dwa dni nieprzespane i wydatek energetyczny- zwaliły mnie dokładnie. Jedynie o istnieniu przypominały mi bliskość strumienia, wilgotność i moja kochana stara rana Kolana. Moje prywatne Woundead Knne. Na drugi dzień powtórka szron i ból.

Przyszedł kolejny dzień, ten dzień. Dzisiaj przyjadą. Nie czekałem na spotkanie z kimś obcym. Czekałem na spotkanie z przyjacielem. Czekałem na moją fajkę od Jima i Crow Doga. Czekałem na wieści od rodziny. Czekałem.

Pojechaliśmy z Kamilką do Kosza na zakupy, bo trzeba było kupić dobrego mięska na obiad. Wyglądałem jak siedem nieszczęść. Praktycznie trzy noce nieprzespane, nie licząc podróży. Jeżeli dodamy moje przedziwne smaki po trzech miesiącach tortur holenderskim żarciem- czyt. Śniadanie - śledź w oleju z cebulką, maślanka no i cudowne pierwsze ogórki małosolne - rezultatu nietrudno się domyślić, ale wierzcie mi! MUSIAŁEM!!!!

Tak więc jako pierwsi zobaczyliśmy, że są już na miejscu. Wracając zobaczyliśmy ich wędrujących po głównej ulicy Koszalina. Po powrocie powiedzieliśmy, że już są.

To co się stało później zaskoczyło mnie zupełnie. Przywitaliśmy się i... Szok.

Ból w plecach i czysta forma nienawiści. Co jest? Holenderskie żarcie nie może aż tak zaszkodzić. Przyszedł Błażej. Powiedziałem, że pójdziemy razem po drzewo bo Kamilka przygotowuje potrawy dla Piotra i gości, po ceremonii. Zapytałem czy wie o co chodzi, bo czuję jakąś agresję i ból. Błażej powiedział mi od razu. –Kasia wie, że ci powiem- Ona cię bardzo nie lubi!

- Matko Boska! - Błażej - przecież ja tej pani nie znam!

- Widziałem ją przez parę minut na katowickim Pow-Wow przy dyskusji na temat fajki!

Kto to w ogóle jest?! - Wybacz, ale przez te wszystkie lata jakoś nie obiło mi się o uszy nazwisko tej pani, ani nie przypominam sobie jej twarzy. - Nie wiem, ma jakąś antypatie w stosunku co do ciebie i Piotra. Ktoś ją musiał bardzo skrzywdzić Błażej- powiedziałem i zamknęliśmy ten temat. Niestety niepokoiło mnie coś zupełnie innego. Wiedząc , że jest to bardzo ważna ceremonia, nie tylko dla Piotra - zdecydowałem, że nie będę uczestniczył w Innipi. Każda zła myśl przeciwko innej osobie mogłaby zaszkodzić nie tylko mnie ale i innym. O konsekwencjach nie chcę nawet myśleć.

Naturalną obroną organizmu jest robienie tzw. “lustra”, czy też wrodzonej tarczy o której mówił Jim. Pomodliłem się i stwierdziłem, że tylko i wyłącznie pozytywne myśli i modlitwy puszczam w stronę absolutnie WSZYSTKICH!!!! Tak jest, tak było i tak będzie! Zawsze!!! Dopiero nazajutrz, kiedy z Cieniem pojechaliśmy do miasta i kupiłem po dwa piwa dla każdego z będących na terenie ( pożegnalny poczęstunek), Kasia przyszła do naszego tee-pee.

Zacząłem rozmawiać z Wichapi i z Kasią. – Może zaczęlibyśmy od tego, że się sobie przedstawimy-powiedziałem. Przedstawiliśmy się sobie. Treść naszej rozmowy jest nasza., ale wierzcie mi, że mało jest tak ciepłych i malutkich kobiet na tej planecie. Ale ostrzegam!!! Jeżeli ktoś będzie nieprawdziwy, niech się liczy, nie z nożem pod żebrami, lecz z bezlitosnym obnażeniem głupoty.

Przyszedł czas pożegnania, wyrwałem moją Czarną Vakuke w górę i zawieszoną między Matką Ziemią, a wiatrownicami, przytuliłem do serca. Mnie też rzadko zdarza się tak żegnać. James uśmiechał się leciutko, bo wiedział że jest w domu, Cień uśmiechał się leciutko bo wiedział, że może pokazać jak szybko prowadzi, ptaki śpiewały cichutko, wieczornie, a SZEF?! Do dzisiaj się uśmiecha... leciutko.

W Duchu Szalonego Konia - Człowiek zwany Ha’ye’na