Przed drugin pow-wow, miałem okazje spotkać się z Darkiem "Bluewindem" i Kasią "Yegman". Zwierzyłem sie im wtedy, że nęci mnie spotkanie z Jamesem: byłem ciekawy tego, kim jest człowiek, o którym wybuchła taka dyskusja... i obiecałem wpaść na spotkanie...
Wczoraj nareszcie miałem obietnice spełnić, i spełniłem.
Mały psztyczek w nos Bluewinda, TO BYŁA DEZINFORMACJA!!!!!! ...no ale za to miałem spacerek alejami Niepodległości... i nieumyślnie spóźniłem się (nie 13.30 ale 13.00)...
Wykład Jamesa był interesujący, nawet jeżeli tylko brać pod uwagę dzielenie sie ze słuchającymi jego osobistymi doświadczeniami. Był dla mnie, w każdym razie, cennym dodatkiem do tego co już zdążyłem znaleźć. Ale mnie nie chodziło, chiałem go poznać...
Po wykładzie skrycie podszedłem do Kasi: martwiła się że przegapiłem wykład... całe szczęście było to tak na prawdę 19 minut...
W końcu, kiedy James już miał chwilę, ten mój wewnętrzny głosik powiedział "no rusz się do niego". Ruszyłem...
-I am pleased to finally meet you...
-I'm happy to meet you too, what's your name...
I tak się zaczęło... Po krótce mój mówiony angielski nabrał nawet pewnej płynności, opowiedziałem mu o sobie trochę- oczywiście nie obyło się bez debaty na temat definicji "hakera"... a jakże...
Po krótkiej chwili byliśmy już na ławce z przyjaciółmi (których imion jak zwykle zapomniałem...ARRR! Biję sie w piersi).
James zapytał mnie, jak zaczęło się moje zainteresowanie Indianami. I tu popełniłem WIELKI BŁĄD, którego żałowałem przez następne 4 godziny. Nie powiedziałem mu... Potem miałem przez to niesamowite wyrzuty sumienia... do czasu jednak (ufff)... jednak nie uprzedzajmy faktów...
James zaproponował spacer do parku na "polską kiełbasę", jednak skończyło się na tym, że wybraliśmy się z powrotem do domu Kasi. W drodze pożartowaliśmy jeszcze sobie z nią i jej przyjacielem na temat "zdolności intelektualnych" tutaj obecnych. Zapytałem przezornie Jamesa czy nie przeszkadza mu, że tak między sobą rozmawiamy po Polsku. Uśmiechnal sie lekko i zaprzeczył...
O szóstej mieliśmy iść do "alternatywy". U Kasi szybko potwierdziłem, gdzie to jest, i wybrałem sie do pracy po swoje rzeczy... Przyszedłem... pierwszy :)
W "Alternatywie" dołączyły do nas 4 osoby, z których tylko Arka Kilanowskiego imię i nazwisko pamiętam (wybaczcie, to nie umyślnie- z resztą, już wiele razy dawałem tutaj do zrozumienia, że mylą ludzi)... James dużo opowiadał, zwłaszcza o Tańcu Słońca. Ja walczyłem wtedy z myślami: on z tylu rzeczy się nam zwierza, a ja zachowałem się jak głupek, on mnie zrozumie... Mogę mu powiedzieć jak się wszystko dla mnie zaczęło... Wtedy zwierzyła nam sie Kasia ze swoich przeżyc w czasie ceremonii. czułem niezwykły szacunek dla niej za szczerość i otwartość. Rozmawialiśmy potem o książkach Szklarskich, James oglądał je a my staraliśmy sie wytłumaczyc co w nich jest. Udało mi się nawet pochwalić (czkawkowatą angielszczyzną) znajomością "rodowodu" imienia wojownika "Deszcz w twarz" (Rain in the Face)... Rozmawialiśmy potem o niedawnej inscenizacji "Bitwy Wazów" (chyba :) ), i 4 lipca 1610 roku (nigdy nie byłem dobry z historii Polski- bitwie pod Kłuszynem)...
James wspomniał też o niedawnym apelu starszyzny Lakotów i Czejenów o "zachowanie ceremonii" (a faktycznie o zakazie uczestnictwa w nich białych ludzi), wyjaśnił, że tylko nieliczni podzielają takie zdanie (dziwnie zabrzmiało dla mnie to "real indians", ale trudno). Podniosło mnie to trochę na duch, gdyż ten sam apel wystosował Bernard Red Cherries z Północnych Czejenów, generalizując bardzo mocno zarzuty do białych- co mnie bardzo zabolało (po gwinta moje próby pomocy przyjaciołom, skoro i tak inni mają to w "głębokim szacunku"... W nawiązaniu do Kapkazów, Sat-Okh został wspomniany. James spytany czy go spotkał- niezrozumiawszy spytał czy to jest "jeden z tych ludzi którzy wcielili się ("play") w Indian, aż w końcu sami w to uwierzyli"- szybko to skorygowaliśmy.
Potem przyszedł czas na wspólne zdjęcia. Mam nadzieję, że też dostanę kopie :).
Zaczęliśmy się w zbierać, Kasia była bardzo wyraźnie zmęczona. Ja, jeszcze podczas jazdy autobusem w kierunku jej domu zbierałem siły by opowiedzieć Jimowi o sobie... Udało mi się, jednak Kasia dała mi wyraźnie do zrozumienia, że chce odpocząć (przepraszam...). Jim jeszcze próbował mi doradzać, ale w końcu staneło na tym, że napiszę mu e-maila o tym co przeżyłem... I chcę to zrobić...
Słowa na koniec? W towarzystwie Jamesa było mi dobrze. Mogę z całą świadomością powiedzieć, że cokolwiek bym o nim złego usłyszał, raczej nie dam już temu tak łatwo wiary. Ten człowiek chce czegoś dla nas, czegoś dobrego- i chwała mu za to. Ja nie żałuje tej znajomości, możecie mi wierzyć.
Rambo