[ "Tawacin" nr 62 (2/2003) ]

 

Opowieść o Wielkim Problemie Wchodzenia do Tipi

 

W pewnym plemieniu Czterech Wielkich Wodzów spierało się kiedyś o to, co tradycje ich przodków mówią na temat tego, jak sygnalizować chęć wejścia do czyjegoś tipi.

Pierwszy Wódz twierdził, że tradycje przodków nakazują przy wchodzeniu do tipi zapukać cztery razy w jedną z tyczek.

- Cztery to Święta Liczba - odwoływał się do duchowych wartości Pierwszy Wódz - a wchodzenie do tipi powinno opierać się na pukaniu w tyczkę, tak jak całe tipi opiera się na tyczkach, które - stojąc na Matce Ziemi - wznoszą się jednocześnie ku Ojcu Słońce. - Wszystko, nawet zwykłe pukanie, musi się opierać na czymś solidnym - jak tyczki - i mieć solidne duchowe podstawy. A żadna ze Świętych Liczb nie jest świętsza od Magicznej Liczby Cztery - dodawał natchnionym głosem Pierwszy (i w duchu myślał, że wołaby nazywać się Czwarty).

Drugi Wódz przekonywał, że zgodnie z obyczajami przodków przed wejściem do cudzego tipi wystarczy zaskrobać trzy razy w zasłonę.

- Przy wchodzeniu do tipi ważne są nie tyczki, tylko zasłona na wejściu - tłumaczył rozsądnie Drugi Wódz, słuchając z pobłażaniem nawiedzonej mowy Pierwszego. - I to w nią należy podrapać trzy razy, bo konstrukcja całego tipi tak naprawdę opiera się na trzech pierwszych tyczkach. To proste jak konstrukcja tipi, żadna tam magia - dorzucał Drugi, nie patrząc na wszelki wypadek na Pierwszego (i myśląc sobie, że byłoby prościej, gdyby nazywał się Trzeci).

Trzeci Wódz udowadniał z kolei, że stare dobre tradycje nakazują stanąć przed tipi i zawołać głośno dwa razy imię gospodarza.

- Wypada zawiadomić go od razu, kto przyszedł - uzasadniał logicznie Trzeci Wódz - a zawołanie dwa razy powinno każdemu normalnemu człowiekowi w zupełności wystarczyć. - Co innego tacy Odwrotni - dodawał przy tym zwykle Trzeci, patrząc przy tym wymownie na Drugiego - ci to mogą sobie drapać w co chcą. Albo Biali - to oni ponoć pukają, i w ogóle zachowują się jak stuknięci... - tu rzucał podejrzliwe spojrzenie na Pierwszego.

Czwarty Wódz nic zwykle nie mówił, tylko chrząkał, jak sądził - znacząco - przed wejściem do Tipi Rady, a spierająca się głośno w środku i głucha na wszelkie odgłosy z zewnątrz trójka Wielkich Wodzów ignorowała wyjątkowo solidarnie jego chrząknięcia. No, chyba że Czwarty Wódz przychodził do Tipi Rady pierwszy, wtedy złośliwie nie wpuszczał do środka żadnego z pozostałych trzech Wielkich Wodzów, jeśli nie chrząknęli przed wejściem porozumiewawczo lub - zniecierpliwieni - nie władowali się do Tipi Rady bez zapowiedzi.

Żaden z czterech Wielkich Wodzów nie pamiętał jednak dokładnie, co nakazują w tej sprawie plemienne tradycje i obyczaje, ani nie był w stanie przekonać do swoich racji pozostałych trzech Wielkich Wodzów. Niejasne (jak zwykle) i wzajemnie sprzeczne odpowiedzi pytanych o radę Wioskowych Starców nie tylko nic im nie wyjaśniały, ale jeszcze bardziej utrudniały ustalenie czegokolwiek. Co gorsza, członkowie poszczególnych klanów coraz goręcej kłócili się o coś, co zaczęto już nazywać Wielkim Problemem Wchodzenia do Tipi i coraz częściej dochodziło między nimi do rękoczynów. Wioskowa Młodzież zaś - równie kiepska z matematyki, co z plemiennego savoir-vivre'u - coraz powszechniej ignorowała niejasne nauki i nakazy plemiennej starszyzny, i wchodziła do wioskowych tipi nie skrobiąc ani nie pukając ani razu, nie myśląc o jakimkolwiek chrząkaniu, a co dopiero o nawoływaniu gospodarzy (niemile często zaskakiwanych, a przez to jeszcze bardziej nerwowych i skłonnych do waśni).

Widząc grożącą plemieniu wojnę domową, czterej Wielcy Wodzowie postanowili udać się po radę do najstarszego i najbardziej szanowanego w wiosce Wielkiego Szamana, według powszechnej opinii - najlepszego znawcy plemiennych tradycji. Jak postanowili, tak też, odczekawszy stosowny Indian Time, zrobili - oczywiście po serii oczyszczających rozgniewane serca szałasów potu, po studzących rozgorączkowane głowy kapielach pod pobliskim wodospadem i po wielodniowych postach - tym łatwiejszych, że i tak nie nie mieli czasu na polowania, nie bardzo juz wiedzieli, jak właściwie wchodzić do swoich własnych namiotów, a ich żony - także spierające się o Wielki Problem Wchodzenia do Tipi - i tak nie miały najmniejszej ochoty na zajmowanie sie kuchnią ani - co gorsza - na jakiekolwiek inne małżeńskie obowiązki.

Ubrani i wymalowani odświętnie, czterej Wielcy Wodzowie przygotowali w końcu odpowiednie do wagi Problemu podarunki i udali się pod stojące w centrum wioski Święte Tipi Wielkiego Szamana. Tam stanęli i przez dłuższą chwilę zastanawiali się raz jeszcze, jak właściwie obwieścić swoje przybycie, by nie obrazić Wielkiego Szamana swoim niestosownym zachowaniem.

Pierwszy Wódz jak zwykle uważał bowiem, że zgodnie z plemienną tradycją należy zapukać cztery razy w jedną z tyczek. Drugi twierdził, że powinno się raczej zaskrobać trzy razy w zasłonę. Trzeci - że powinni dwa razy zawołać Wielkiego Szamana, a Czwarty tylko chrząkał - jak mu się wydawało - znacząco (i - oczywiście - bez rezultatu). Dyskutowali zawzięcie, a że coraz bardziej chciało im się palić, to kłócili się przy tym tak głośno, aż Wielki Szaman uchylił w końcu zasłonę na wejściu do Świętego Tipi i - rozgniewany - polecił im uciszyć się wreszcie i wejść do środka.

Czterech Wielkich Wodzów wkroczyło niepewnie do Świętego Tipi Wielkiego Szamana i usiadło na wskazanych im przez niego honorowych (jak naiwnie sądzili) miejscach przy Świętym Ognisku. Wręczyli gospodarzowi przyniesione ze sobą cenne podarunki, zapalili (wreszcie!) podaną im na zgodę Świętą Fajkę i zamilkli, jak nakazywały dobre obyczaje i plemienne tradycje. Dopiero, gdy Wielki Szaman zaczął się wiercić na swoim posłaniu i jakby nieco niecierpliwić, odważyli się wyłuszczyć mu zwięźle cały Wielki Problem Wchodzenia do Tipi.

- Powiedz nam, o Wielki Szamanie - poprosił Pierwszy Wódz - czy to prawda, że pradawną tradycją naszego plemienia jest, by zanim wejdzie się do czyjegoś tipi zapukać cztery razy w jedną z tyczek?

- Nie, to nie jest nasza tradycja - odrzekł po namyśle (i obejrzeniu prezentów) Wielki Szaman.

- Czy w takim razie tradycją naszego plemienia jest zaskrobać trzy razy w zasłonę, zanim wejdzie się do tipi? - zapytał Drugi Wódz.

- Nie, to też nie jest nasza tradycja - odparł znowu Wieki Szaman.

- Czy tradycją naszych przodków jest może zawołać dwa razy gospodarza, zanim wejdzie się do tipi? - zapytał wtedy Trzeci Wódz.

- Nie, to wcale nie jest nasza tradycja - odpowiedział kolejny raz znudzony już nieco pytaniami Wielkich Wodzów Wieki Szaman.

- To może wypada przed wejściem do tipi chrząknąć znacząco - chciał jeszcze zapytać Czwarty Wódz, ale tylko spojrzał niepewnie na zniecierpliwionego już wyraźnie Wielkiego Szamana i chrząknął znacząco. Wiedział już, co usłyszałby w odpowiedzi.

Wielki Szaman spojrzał tymczasem pytająco na czterech Wielkich Wodzów, dając im zarazem do zrozumienia, że jego Święte Tipi gości ich już zbyt długo, jego Święty Ogień dogasa, jego Święta Fajka dopala się, a jego Święta Cierpliwość wyczerpuje...

- To co mamy robić - zmartwili się naraz i poruszyli niepewnie wszyscy czterej Wielcy Wodzowie - skoro od dawna nie możemy dojść w tej sprawie do porozumienia? Wioskowi Starcy udzielają nam sprzecznych i wymijających odpowiedzi, a członkowie naszych klanów kłócą się i zwalczają wzajemnie. Zaś Wioskowa Młodzież w ogóle ani nie puka, ani nie skrobie przed wejściem do tipi, nie nawołuje gospodarzy, nie chrząka nawet, tylko coraz częściej ignoruje wszelkie stare zasady, w nosie ma liczenie czegokolwiek i nie liczy się z nikim. Mamy już dość całego tego Wielkiego Problemu Wchodzenia do Tipi, przez który głupiejemy i kłócimy się z byle powodu…

Wtedy Wielki Szaman uniósł się lekko, zawołał coś głośno (ale niezbyt wyraźnie) do Wielkiego Ducha, stuknął się dwa razy fajką w czoło i poskrobał trzykrotnie palcem wskazującym za lewym uchem, a cztery razy kciukiem za prawym (lub może odwrotnie, bowiem w tipi panował półmrok, a i tak żaden z Wielkich Wodzów nie odważyłby się patrzeć wprost na Wielkiego Szamana). Następnie chrząknął kilka razy znacząco (a zarazem tajemniczo), spojrzał z góry niewidzącym wzrokiem na coraz bardziej zaniepokojonych i wystraszonych czterech Wielkich Wodzów i powiedział powoli i dobitnie, jakby pouczał samego Wielkiego Ducha - Głupiejecie i kłócicie się z byle powodu? I to jest właśnie nasza tradycja...

I Wielki Szaman, znużony wciąż tymi samymi głupimi pytaniami Wielkich Wodzów, opadł - nie gasząc nawet swojej starej fajki - na stare posłanie w swoim starym tipi. Mruknął jeszcze tylko coś niezbyt zrozumiale (jak to Wielcy Szamani) - coś jakby "Idźcie w cholerę" - splunął w dogasający ogień, dorzucił nowe prezenty do stosu innych, leżących już w nieładzie na ołtarzyku, odwrócił się plecami do wejścia (i swoich Wielkich Gości), pierdnął beztrosko (był w końcu u siebie w tipi) i zasnął. Zasypiając, miał tylko cichą nadzieję, że nikt już dziś nie przyjdzie z inną równie idiotyczną sprawą i nie przeszkodzi mu żadnym pukaniem, skrobaniem, wołaniem czy chrząkaniem. Wielki Szaman nie cierpiał gości.

A czterech Wielkich Wodzów spojrzało po sobie niepewnie, chrząknęło znacząco i wyjątkowo porozumiewawczo, podniosło się cicho i poszło w cholerę. To jest - każdy do swojego tipi.

Cien