Boliwia, 04.07.2003

Wiajcie znowu!

Kukurydza wyrosła na półwyspie Copacabana; w tle miasteczko Copacabana.

Ufff... od czego zaczac, na czym skonczyc. Moze od zaleglosci - dostalam list z zapytaniem, dlaczego pierwsze obciecie wlosow dziecka jest takie wazne dla Ajmarow. Wydawalo mi sie, ze to wyjasnilam - od tego czlowiek staje sie padrino/madrina, czyli rodzicem dziecka, ze wszystkimi tego konsekwencjami na cale zycie (o dziecko trzeba dbac...).

 

Z innych tematow. Wiecej przerw w dostawie pradu juz chyba nie bedzie. Przedwczoraj, czyli we srode, byl ogolny strajk wszystkiego w Copacabanie (wszystkiego, czyli zamkniete sklepy, sparalizowana komunikacja, nieczynne urzedy) oraz cos w rodzaju zgromadzenia ludowego jak w starozytnych Atenach (nazywa sie to po hiszpansku cabilde abierto). Taka impreza zostala zorganizowana po raz pierwszy, i organizatorzy zawiedli na calej linii.

 

W zasadzie cel zgromadzenia byl taki, zeby udowodnic, ze obecny burmistrz Copacabany - Gumersindo Paye, pierwszy burmistrz-Indianin - jest wredny i skorumpowany.

 

Czy jest - nie pytajcie mnie. Wiekszosc mieszkancow miasta Copacabany jest przeciwko niemu. Wiekszosc mieszkancow wiosek jest za nim. Jego stronnicy mowia, ze pomaga indianskim wspolnotom, nie dbajac o miasto, jako ze wspolnoty sa biedniejsze i bardziej potrzebuja pomocy. Jego wrogowie twierdza, ze przekupuje liderow indianskich i tylko dlatego wspolnoty go poieraja. Jaka jest prawda, nie mam pojecia.

 

W kazdym razie, zgromadzenie szlo zle od samego poczatku. Najpierw, "hora boliviana": mialo sie zaczac o dziesiatej, ludzie zaczeli sie schodzic dopiero od jedenastej. Wszyscy ci co przyszli wczesnie, to byli miastowi, wymachujacy flaga boliwijska i mowiacy brzydkie rzeczy pod adresem burmistrza. Okolo dwunastej na Plaza de Armas (glowny plac w Copacabanie, przy ktorym miesci sie siedziba burmistrza, tam odbywalo sie zgromadzenie) wkroczyla silna grupa Indian ze wspolnot, z flaga ajmarska, i mowiacy brzydkie rzeczy pod adresem przeciwnikow burmistrza. Przez chwile wydawalo sie, ze dojdzie do walnej bitwy, szczesliwie jakos sie to rozeszlo po kosciach.

 

Potem bylo gadanie, gadanie i czcze gadanie. Paplanina malp. Wyszlo na to, ze wszystkich malwersacji nikt nie jest winien. Ludzie z miasta moze przyzwyczajeni do takiego bezwartosciowego mielenia ozorem, ale Ajmarowie nie.

 

Wieczie czym sie to skonczylo?... Dirigentes, czyli liderzy indianscy, jako oznake swojej wladzy maja takie fantazyjne bicze przewieszone przez plecy. Normalnie, kiedy chca cos osiagnac, wystarczy ze sciagaja bicz z plecow i biora do reki - widzialam jak ludzie momentalnie sie uspakajaja i pokornieja na ten widok. Jednak we srode nie poprzestali na pokazaniu biczy.

 

Wyciagneli na srodek glownego organizatora walnego zgromadzenia i publicznie go sprali!!!!

 

I to bylo chyba jedyne warte odnotowania wydarzenie tego dnia: czlowiek odpowiedzialny za strate czasu wszystkich mieszkancow Copacabany zostal ukarany......

 

Podczas zgromadzenia zostalo obiecane, ze nie bedzie wiecej przerw w dostawie pradu (ale czy to nie byly tez puste slowa...). Oczywiscie nie wiadomo, kto jest odpowiedzialny za zdefraudowanie pieniedzy...

 

To pobicie organizatora walnego zgromadzenia mialo negatywne skutki dla naszego projektu. Nireszczesliwie, ten pan jest stolarzem, u ktorego zamowilismy polke do biblioteki w Kusijata. Nastepnego dnia po zgromadzeniu mial nie tylko obity pyszczek, ale i kaca moralnego, i nie mogl sie zebrac zeby nasza polke wykonczyc ;o)

 

Co do problemu wody, o ktorym pisalam poprzednio, poszlismy do adwokata, ktory stwierdzil, ze zachowanie tamtego pana co sobie zachachmecil zrodlo jest sprzeczne z konstytucja. No zobaczymy, czy prawo ma jakas sile w Boliwii, czy jest jak konstytucja stalinowska: tylko na papierze...

 

We czwartek pojechalismy do Compi, czyli wioski gdzie bedziemy kopac. Spotkalismy sie z gensekiem (nie, nie z szefem lokalnej komorki partyjnej, secretario general to po naszemu soltys...) i ustalilismy dzien spotkania z wszystkimi mieszkancami wioski na 9 lipca. Chodzi o to, ze zalatwienie zgody na wykopaliska od rzadu boliwijskiego to tylko formalnosc biurokratyczna. Prawdziwe schody, to przekonac do idei wykopalisk mieszkancow wioski do ktorej przynalezy miejsce archeologiczne. Chodzi o to, zeby wiedzieli, co oni z tego beda mieli, no i o obalenie roznych stereotypow, jak to ze szukamy zlota. Na wykopaliskach znajdujemy glownie skorupy garnkow, wiele z nich zawiera mike, no i sa ludzie ktorzy wierza, ze to zloto, i ze zbieramy te skorupy i je ptem przetapiamy, zeby to zloto odzyskac...

 

No i tak tu czas leci. Aha, z ciekawostek: niedawno zmarl padrino naszego padrino. Ow pan mial 104 lata, i zmarl nie w lozku, tylkopracujac w polu, niedlugo po tym jak sie wyprawil do La Paz i z powrotem. To chyba swiadczy o zywotnosci Ajmarow. Umiera duzo dzieci, ale jak juz przezyja dziecinstwo to sa nie do zdarcia...

usciski,

Stasia de Chavez