Muzeum, jakiego nie było

Ostatnie dni lata 2004 roku, ostatnie dźwięki wiertarek i pociągnięcia pędzla. Do gabloty trafia licząca 4000 lat gliniana figurka z ruin Majów w Hondurasie i współczesna rzeźba z brązu autorstwa apackiego artysty Allana Housera. To tylko dwa z ośmiu tysięcy dzieł indiańskiej kultury, które od wtorku 21 września 2004 roku udostępnia zwiedzającym Narodowe Muzeum Indian Amerykańskich (NMAI) w centrum Waszyngtonu. Tydzień wcześniej sale nowego muzeum udostępniono dziennikarzom.

Stanowiące rodzaj od dawna należnego hołdu pierwszych mieszkańcom obu Ameryk, NMAI prezentuje nie tylko historię i kulturę, ale także współczesne życie i problemy milionów tubylców zamieszkujących Zachodnią Półkulę od Ziemi Ognistej po Alaskę. Pojęcie "Indianie amerykańscy" Muzeum rozumie szeroko - stosując je tak do Inuitów z kanadyjskiej Arktyki, potomków meksykańskich Majów i peruwiańskich Inków, jak i do zamieszkujących USA Apaczów czy Irokezów. Jego twórcy szacują, iż na spotkanie z tym nowym światem Indian zdecyduje się od 4 do 6 milionów ludzi rocznie.

Zbudowany na ostatnim trawiastym fragmencie tzw. National Mall między Kapitolem a Pomnikiem Lincolna, przypominający z zewnątrz skałę rzeźbioną przez siły przyrody budynek NMAI jest osiemnastą placówką Instytutu Smithsona i największym indiańskim muzeum na świecie. Blisko jedna dziesiąta środków potrzebnych na zbudowanie wartego 220 mln dolarów pięciopiętrowego gmachu pochodzi od dwóch plemion ze stanu Connecticut - Mashantucket Pequot i Mohegan. Jednak o obu plemionach mówi się tylko marginesowo - przy okazji plemiennych kasyn, które zapewniły środki nie tylko na tę prestiżową budowlę, ale i na zaspokojenie wielu innych ważnych potrzeb członków obu tubylczych społeczności Wschodniego Wybrzeża.

Budynek NMAI zaprojektowali indiańscy projektanci i architekci - Kanadyjczyk Douglas Cardinal, Blackfoot z firmy GBQC i Johnpaul Jones, Indianin Cherokee/Choctaw z USA. Pomagali im konsultanci Ramona Sakiestewa (Hopi) i Donna House (Navaho/Oneida). Jedna z głównych firm budowlanych ma siedzibę w Ranczerii Table Mountain w Kalifornii.

Richard West, dyrektor Muzeum, absolwent Wydziału Prawa Uniwersytetu Stanforda należący do plemion Szejenów i Arapahów z Oklahomy, zachęca zwiedzających, by nie koncentrowali się na detalach i poszczególnych przedmiotach - choć większość z nich to dzieła najwybitniejsze w swoim rodzaju - lecz próbowali za ich pośrednictwem wczuć się w życie i sposób myślenia społeczności, z których pochodzą. Nadrzędnym celem Muzeum jest bowiem głębsze zrozumienie Świata Pierwszych Amerykanów - dla wielu z nas wciąż Świata nowego i nieznanego.

West jest dyrektorem NMAI od 14 lat - odkąd w 1989 roku Kongres postanowił o powstaniu Muzeum i przekazaniu mu tzw. kolekcji George'a Gustava Heye'a (1874-1957), bogatego nowojorskiego inżyniera i finansisty, który przed ponad stu laty zapoczątkował liczącą dziś blisko milion eksponatów kolekcję indiańskiej sztuki i rzemiosła z obu Ameryk.

Przez całe dziesięciolecia XIX i XX wielu Instytut Smithsona, podobnie jak inne tego typu placówki, interesował się Indianami głównie po ich śmierci. Traktując je jak swego rodzaju ciekawostki, badacze i urzędnicy słali do centrali skrzynki zawierające indiańskie szczątki oraz kupione okazyjnie lub - równie często - skradzione elementy tubylczej kultury materialnej, łącznie z zakrwawionymi ubraniami Indian zmasakrowanych nad Wounded Knee w 1890 roku.

Rasistowskie teorie antropologiczne nakazywały badać kształt i wielkość indiańskich czaszek, porównywać je z innymi czaszkami i na tej podstawie ustalać rasowe hierarchie. Tylko w szufladach Narodowego Muzeum Historii Naturalnej badacze z Instytutu Smithsona zgromadzili 17000 indiańskich szkieletów - w tym "okazy" z cmentarzy, gdzie stosunkowo niedawno pochowano Indian o wciąż pamiętanych jeszcze imionach i nazwiskach.

Dopiero w 1989 roku Kongres USA uchwalił ustawę przedstawioną przez jedynego indiańskiego członka Izby Reprezentantów, obecnego senatora Bena Nighthorse Campbella, o powołaniu Narodowego Muzeum Indian Amerykańskich (NMAI) i repatriacji indiańskich szczątków i innych artefaktów do plemion, które o to wystąpią. W ciągu kolejnych 15 lat indiańskie społeczności pochowały z szacunkiem i w zgodzie z własnym ceremoniałem setki indiańskich szkieletów zalegających dotąd muzealne archiwa i odzyskały tysiące ważnych dla siebie przedmiotów o znaczeniu kulturowym lub religijnym, w tym ubrania z Wounded Knee. Choć, jak wskazuje głośny spór o szczątki tzw. "Człowieka z Kennewick", nie zawsze jest to proste, to Indianie zyskują także możliwość współdecydowania o sposobach prowadzenia wykopalisk, badań naukowych nad swoimi przodkami i działalności indiańskich muzeów.

Początki NMAI nie były łatwe. Rozbudowana waszyngtońska biurokracja oraz utarte schematy myślenia i działania wielu muzealników nie ułatwiały prac nad nowatorską w założeniach koncepcją indiańskiego "Muzeum XXI wieku". Kierownictwu powstającego Muzeum, w którym jedynym początkowo - obok Westa - Indianinem był znany pisarz N. Scott Momaday, brak było często nie tylko specjalistycznej wiedzy i wypracowanych metod porozumiewania się z przedstawicielami tubylczych społeczności, ale także - wrażliwości związanej ze specyfiką indiańskiego sposobu postrzegania i prezentowania własnego świata.

W ostatniej dekadzie XX wieku Indianie w całych Stanach Zjednoczonych często występowali do muzeów i galerii z żądaniami zwrotu bezprawnie ich zdaniem zagrabionych lub przechowywanych i eksponowanych bez należnego szacunku ważnych cząstek tubylczej kultury materialnej i duchowej. W tej sytuacji wszelkie konsultacje na temat nowej placówki muzealnej, mającej burzyć schematy, obalać stereotypy i dowodzić przetrwania tubylczych ludów Zachodniej Półkuli wbrew wszelkim - nierzadko nadal istniejącym - przeciwnościom, nie należały do łatwych.

Jeszcze dziesięć lat temu tubylczy działacze i publicyści krytykowali władze Muzeum za powielanie mitów i kłamstw, które - jako eksperci - powinni raczej zwalczać i prostować. Wypominali im na przykład to, że w broszurach zachęcających do sponsorowania powstającej placówki upowszechniają stereotyp głupich Indian "sprzedających" Manhattan za 24 dolary w paciorkach - podczas gdy dla nieznających pojęcia własności ziemi tubylców Nowej Anglii były to jedynie prezenty Białych w zamian za prawo do wspólnego korzystania z jej bogactw. Zarzucali też Westowi i jego niedoinformowanym białym współpracownikom, że powielają przestarzałą teorię mówiącą, iż przodkowie Indian przekroczyli Cieśninę Beringa 12000 lat temu - podczas gdy nowsze badania archeologiczne cofają te datę o ponad 20000 lat, a ponadto każde tubylcze plemię ma własną, wartą przytaczania, opowieść o Stworzeniu.

Zapoczątkowany u progu lat 90. dialog z przedstawicielami tubylczych społeczności zaowocował m.in. znaczącym dokumentem "The Way of the People", wykraczającym daleko poza standardowe projekty muzealne. Definiował on intuicyjną naturę budynku - żywego muzeum, tworzonego w bliskości natury, w zgodzie z cyklem słonecznym, kierunkami świata i ze szczególnym uwrażliwieniem na tubylcze sposoby pojmowania siebie i swego otoczenia.

Dziś Indianie dumni są nie tylko ze swojego wkładu w ostateczny projekt, koncepcję, zawartość i organizację wszystkich ekspozycji Muzeum, ale i z faktu, iż 100 mln dolarów - czyli niemal połowa środków niezbędnych do jego powstania - pochodzi od niebogatych w większości indiańskich plemion i indywidualnych sponsorów. Drugą połowę dał Kongres. Według rzecznika NMAI, Thomasa Sweeneya z plemienia Pottawatomi, o tym, iż Muzeum udało się zerwać ze schematem zakurzonych, bezdusznych placówek muzealnych nieczułych na tubylczy sposób myślenia świadczy m.in. fakt, że aż 30% personelu NMAI ma indiańskie pochodzenie.

Dla Richarda Milanovicha, wodza plemienia Aqua Caliente, jednej ze 107 uznanych przez władze federalne tubylczych grup Kalifornii, które na budowę NMAI ofiarowało zarobione na plemiennym kasynie, banku i hotelu 500 tysięcy dolarów, otwarcie Muzeum to "historyczne wydarzenie, które zdarza się tylko raz w życiu". Milanovich, który oprócz indiańskich ma także serbskie korzenie, uważa, iż powstanie Muzeum w tak symbolicznym i honorowym zarazem miejscu podbuduje zwłaszcza dumę tubylczych Amerykanów, którym brakowało dotąd takiego miejsca w politycznym, historycznym i duchowym sercu Ameryki.

Kontrastujący z sąsiadującym kanciastym granitowym gmachem Narodowego Muzeum Lotnictwa i Przestrzeni Kosmicznej, zbudowany z pochodzącego z dolomitów Minnesoty wapienia oraz granitu, miedzi i drewna, pełen naturalnych krzywizn budynek NMAI otoczony jest parkiem z 700 drzew i oczkami wodnymi porośniętymi między innymi dzikim ryżem i liliami wodnymi. Wydaje się, iż w całym Muzeum nie ma jednej linii prostej, a całość odzwierciedla tubylcze idee harmonii z naturą i umiłowania ziemi, obce większości rządów panujących dziś nad Zachodnią Półkulą.

Z całą pewnością NMAI to jedyne muzeum w Waszyngtonie, w którym znalazło się miejsce na ponad 20 pradawnych skał zwanych "dziadkami" oraz na mini ogródek z tytoniem, kukurydzą, fasolą i dynią - roślinami hodowanymi i honorowanymi w wielu kulturach Indian. Odpowiedzialna za zaprojektowanie tego samowystarczalnego ekosystemu Donna House z narodu Nawahów mówi, że chciała przedstawić "krajobraz, od którego zależą tubylcy".

"Naszym głównym celem jest przedstawienie Amerykanom bardziej kompletnego obrazu naszej tubylczej tożsamości" - powiedział Richard West podczas prezentacji placówki, która jego zdaniem "ma umożliwić zrozumienie życia, języków, historii i sztuki tubylczych kultur oraz przekazać poczucie optymizmu co do przyszłości."

Już sam układ kostki na placu przed głównym wejściem nie jest przypadkowy - oddaje on układ gwiazd 28 listopada 1989 roku, w dniu uchwalenia ustawy o utworzeniu NMAI - z Gwiazdą Polarną w samym centrum. Plac przy wejściu południowym odwzorowuje zjawiska księżycowe, na drzwiach głównego wejścia wyryto słoneczne symbole różnych kultur, na kopule w górze widoczne są symbole nieba, a podłoga w głównym hallu, z wbudowanym w centrum kamiennym dyskiem symbolizującym Ogień, ukazuje wędrówkę słońca. Jego rozszczepione promienie, wpadające przez pryzmaty w południowej ścianie, mienią się barwami tęczy i codziennie inaczej rozświetlają i ożywiają przestrzeń Potomaku.

Wchodząc do budynku Muzeum - zgodnie z tradycją wielu plemion - od wschodu, trafiamy przez tzw. Hall Potomac - nazwa tej płynącej przez Waszyngton rzeki w języku Indian Piscataway oznacza "skąd napływają towary" - do wielkiej rotundy, która dla oddania wkładu Pequotów w powstanie placówki otrzymać ma nazwę plemienia. Licząca 120 stóp wysokości i tyleż średnicy rotunda stanowi "centrum muzealnego świata" i służy jako miejsce zgromadzeń, występów i przedstawień licznych tubylczych zespołów i artystów. Projektory multimedialne, systemy tłumaczenia i nagłośnienia przypominają, że mamy XXI wiek.

Na wielkim ekranie "powitalnej ściany" na wprost wejścia pod białym sufitem słowa powitania wyświetlane są w ponad 150 tubylczych językach - i wciąż dodaje się nowe. Już od wejścia widać też wszystkie cztery dostępne dla publiczności piętra Muzeum. Główną salę widowiskową na 320 osób zaprojektowano niczym metaforę idealnego miejsca tubylczych gawęd - leśną przecinkę w zimową jasną noc. Symbole Księżyca i Kruka nawiązują do postaci z tubylczych opowieści, pionowe drewniane panele imitują otaczający nas las, szklane kinkiety na tylnej ścianie ukazują fazy księżyca, a ciemny sufit skrzy się od konstelacji.

Z hallu winda wiezie nas na ostatnie piętro, do 120-miejscowego Teatru Lelawi, gdzie można obejrzeć 13-minutową multimedialną prezentację "Kim jesteśmy", poświęconą trosce Indian o własną suwerenność, kulturę, religię i ziemię. Wyświetlane na czterech ekranach na środku sali, na wysokiej na 40 stóp kopule i akrylowej skale-ekranie, przekształcającej się ze strumienia w ognisko gawędziarza, oglądamy symultaniczne sceny z życia różnych zakątków Tubylczego Świata. Otaczają nas związane z wyświetlanymi opowieściami przedmioty z czterech stron świata - wyroby pochodzące z kultur Mikmaków (Wschód), Majów i Ajmarów (Południe), ludów Inupiat i Haida (Północ), Lakotów, Krików i Hopiów (Zachód).

Także na ostatnim piętrze prezentowane są m.in. trzy ceremonialne tańce Indian Hupa z Kalifornii - taniec uzdrawiający, prośba o obfite zbiory i taniec oddalający nieszczęście. Podobnie, jak przy innych ekspozycjach, to samo plemię wybrało kuratorów dla poświęconej mu wystawy, a także sposób objaśnienia głębszego znaczenia rytuałów osobom z zewnątrz.

"Być Anishinabe to rozumieć swoje miejsce w całym Stworzeniu" - napisał kurator Garry Raven w tekście towarzyszącym ekspozycji o tym ludzie - jednej z ośmiu w NMAI prezentacji plemiennych wizji świata. "Jesteśmy duchowymi istotami w ludzkiej podróży. W świecie Anishinabe wszystko żyje. Wszystko ma ducha i wszystko jest ze sobą powiązane."

Z podobnych przyczyn wiele eksponatów w Muzeum to przedmioty jak najbardziej współczesne, w tym dekorowane tradycyjnymi technikami fabryczne ubrania, sprzęty i ozdoby. Jest też replika części Indiańskiego Centrum z Chicago - miasta zamieszkanego przez 30 tysięcy miejskich Indian, przybyłych tam w poszukiwaniu nauki i pracy z całego kraju. "Indianie Chicago są wyjątkowi" - napisał obok kurator Ed Two Rivers z plemienia Ojibwe. "Jesteśmy kimś wyjątkowym w Chicago, bo jesteśmy Indianami. I jesteśmy wyjątkowi w indiańskich społecznościach, bo mamy miejskie doświadczenie."

Jeszcze nie tak dawno naukowcy gromadzili indiańskie szczątki w przekonaniu, iż tubylczy Amerykanie skazani są na wymarcie. Dlatego Lakotka Cecilia Fire Thunder przy ekspozycji poświęconej swemu ludowi napisała: "Chcemy, by inni wiedzieli, że nasz naród wciąż żyje i że mimo ciężkich czasów, przez które przeszliśmy, nie zostaliśmy wybici. Wciąż mamy swój sposób życia, swoją mądrość i swoich starców."

Wykorzystywane przez Muzeum sposoby prezentacji są równie zróżnicowane, jak tubylcze kultury przybliżane zwiedzającym. Dolne dwa poziomy Muzeum obejmują obszerne audytorium, restaurację i urządzone przez indiańskich rzemieślników i dekoratorów sklepy z biżuterią, naczyniami, odzieżą, muzyką, książkami i zabawkami. 20-metrowy słup totemowy, wyrzeźbiony przez artystę Nathana Jacksona z ludu Tlingit, łączy położone na dwóch piętrach sklepy Chesapeake i Roanoke (to tubylcze słowa na określenie muszli służących jako środki płatnicze). Górne piętra przeznaczono na wystawy stałe. Na wszystkich piętrach tzw. "Okna Kolekcji" prezentują liczne eksponaty - od tradycyjnych strojów i sprzętów gospodarstwa domowego, przez biżuterię i broń, instrumenty muzyczne i dzieła sztuki, po fotografie i filmy.

Muzeum ma trzy obszary ekspozycji stałych: "Nasze Wszechświaty" - ukazujący tubylcze sposoby rozumienia świata i nadawania mu znaczenia przez zbiorowe ceremonie, "Nasze Ludy" - gdzie swoją własną historię prezentują wybrane społeczności i "Nasze Życie" - obszar ukazujący, jak niektóre grupy radzą sobie z kwestią tożsamości. W sumie - bogactwo tubylczego świata obu Ameryk prezentują ekspozycje poświęcone 24 społecznościom.

Znajdujący się na czwartym piętrze i prowadzony przez Marty Montano, członkinię narodu Pottawatomi Prerii z Kansas, ośrodek badawczy umożliwia gościom prowadzenie własnych studiów, korzystanie z komputerów z dostępem do sieci i wirtualnych eksponatów, zapewnia dostęp do bogatej biblioteki, a także - podziwianie widoku na Kapitol. Personel Muzeum spodziewa się, iż w ten sposób zainteresuje placówką także najmłodsze pokolenie.

Choć twórcy Muzeum nie unikają odniesień do setek lat konfliktów między Indianami i przybyszami z Europy, to starają się nie prezentować tubylców wyłącznie jako ofiar, lecz ukazują historyczny kontekst dramatycznych przemian w życiu kolejnych pokoleń tubylców.

Sala wystaw czasowych prezentuje na początek współczesną sztukę Czipeweja Georga Morrisona i Apacza Allana Housera. Zatytułowana "Tubylczy Modernizm" wystawa dowodzi - jak mówi dyrektor Richard West - "że Indianie nie są tylko częścią historii. Nadal tutaj jesteśmy i mamy znaczący wkład we współczesną amerykańską kulturę i sztukę."

W muzealnym barze Mitsitam (co w języku Delawarów oznacza "zjedzmy"), który uświadamia nam całe bogactwo tubylczych tradycji kulinarnych, możemy spróbować m.in. indiańskich placków i hamburgera z bizona. W tym miejscu nie trzeba tłumaczyć szczególnej roli pożywienia w świecie tubylczym, a tradycje modlitw o pokarm, dzielenia się jedzeniem z bliźnimi i składania podziękowań za pożywienie stają się tam jakby oczywiste. Mitsitam!

W barze kasjerka Faye Fright, Indianka Klamath i Modoc ze stanu Oregon, mówi, że przeprowadziła się na drugi kraniec Ameryki, byle tylko móc pracować w tak szczególnym miejscu. Przy odrobinie szczęścia i ona może obserwować kończące nasza wizytę w NMAI występy tubylczych artystów w głównym hallu. I z delegacją swojego niewielkiego plemienia weźmie udział w wielkiej indiańskiej paradzie, zaplanowanej na otwarcie Muzeum.

Szczególne znaczenie dla Indian ma fakt, iż Muzeum powstało po wieloletnich konsultacjach z najbardziej zainteresowanymi. Dyskusje umożliwiły wypowiedzenie się przedstawicielom wielu tubylczych społeczności i plemiennych instytucji na temat tego, jak opowiedzieć światu o starożytnej cywilizacji, która niemal zniszczona - przetrwała jednak burzliwe stulecia kontaktów z europejskimi osadnikami i ich amerykańskimi potomkami.

Władze NMAI zapowiedziały już, że będą kontynuowały zapoczątkowaną już politykę otwartości i będą umożliwiać Indianom dostęp do zgromadzonych w Muzeum przedmiotów w celu wykorzystania ich podczas pokazów edukacyjnych i ceremonii religijnych. Pracownicy Muzeum i plemienni kuratorzy poszczególnych ekspozycji zadbali o to, by przedmioty o szczególnym znaczeniu duchowym i obrzędowym eksponowane były np. w odpowiednim otoczeniu lub kierunku świata, by pewnymi przedmiotami zajmowali się tylko mężczyźni lub kobiety, a niektóre inne - nie były w ogóle prezentowane publicznie.

W nowej siedzibie Narodowego Muzeum Indian Amerykańskich wystawiono ledwie 1% z około 800 tysięcy eksponatów ze zbiorów Instytutu Smithsona. Część pozostałych dostępnych jest zwiedzającym raz w tygodniu w niedalekim Ośrodku Zasobów Kulturowych (CRC) w Suitland, w stanie Maryland, a także w kierowanym również przez Richarda Westa mniejszym Muzeum im. Heye'a w Nowym Jorku na dolnym Manhattanie.

Zaplanowane na pierwszy dzień jesieni otwarcie Muzeum poprzedzi największe w historii zgromadzenie tubylców w Waszyngtonie - uliczna parada około dwudziestu tysięcy Indian w tradycyjnych strojach z 200 różnych plemion. Prowadzona przez dyrektora NMAI Richarda Westa i sekretarza Smithsonian Institution Lawrence S. Smalla procesja z siedziby SI do budynku NMAI zatrzyma się czterokrotnie. Każdy postój symbolizować ma jeden z czterech kierunków świata i obejmować krótki występ jednego z czterech zespołów. Podczas pierwszego postoju, dla uhonorowania Zachodu, zagra hawajska grupa Haulau o Kekuhi. Podczas postoju ku czci Południa wystąpi Andes Manta z Ekwadoru, podczas postoju dla Północy koncert da grupa Pamyua z Alaski, a podczas postoju dedykowanego Wschodowi zaprezentuje się zespół Six Nations Women Singers.

W południe, podczas ceremonii poświęcenia Muzeum, po obu szefach prowadzących paradę głos zabiorą senatorowie Ben Nighthorse Campbell (republikanin) i David Inouye (demokrata), którzy najbardziej przyczynili się do realizacji idei powstania Muzeum. Nie przewiduje się udziału prezydenta George'a Busha, ale wśród gości obecny będzie m.in. pierwszy indiański prezydent Peru, Alejandro Toledo. Na godziny wieczorne planowany jest wielki koncert prowadzony przez indiańskiego komika Charlie Hilla, w którym wystąpią takie tubylcze gwiazdy, jak: Buffy Sainte Marie, Lila Downs, Rita Coolidge, czy grupa Indigenous.

Wszystko to zapoczątkuje dopiero zaplanowany na sześć dni Festiwal Pierwszych Amerykanów w Waszyngtonie, w którym weźmie udział kilkuset tubylczych artystów z obu Ameryk. Na terenach National Mall wokół NMAI wystąpią zarówno plemienni gawędziarze, ludowi artyści i tradycyjne zespoły, jak i współcześni wykonawcy indiańskiego bluesa, rocka, reggae czy jazzu.

Otwarcie NMAI dla wielu tubylczych i plemiennych organizacji będzie doskonałą okazją do zaprezentowania swojej działalności i zwrócenia uwagi publicznej na rozliczne problemy współczesnych tubylczych Amerykanów, rdzennych Hawajczyków i tubylców Alaski. Publiczne spotkania i konferencje poświęcone tubylczej suwerenności, prawom traktatowym, hazardowi, rozwojowi ekonomicznemu, tubylczej oświacie czy służbie zdrowia trwać będą przez cały tydzień. Ich celem, jak mówi reprezentująca Krajowy Kongres Indian Amerykańskich (NCAI) Jackie Johnson - Indianka Tlingit z Alaski - jest pokazanie, że 500 lat kontaktów z Europą przetrwały nie tylko tubylcze kultury, ale także suwerenne tubylcze społeczności i ich autonomiczne władze.

Wśród uroczystości pierwszego dnia nie zabraknie imprez organizowanych przez największe indiańskie organizacje, w tym przez Krajowy Kongres Indian Amerykańskich i Towarzystwo Indian Amerykańskich z Waszyngtonu. Reprezentujące ponad 160 plemion Krajowe Stowarzyszenie Indiańskiego Hazardu (NIGA) chce zaprezentować przynoszący 16 mld dolarów rocznie biznes hazardowy jako indiańską drogę do sukcesu, zaś Federalna Rada Adwokacka - zorganizować konferencję na temat ustawodawstwa indiańskiego.

W pierwszym tygodniu po otwarciu Muzeum uaktywnią się też agencje federalne, na przykład Indiańska Służba Zdrowia (HIS) zorganizuje dwudniowy szczyt poświęcony możliwościom redukcji szczególnych zagrożeń zdrowotnych w Kraju Indian. Oficjalna ceremonia uhonoruje Lori Piestewa, pierwszą Indiankę Hopi zabitą podczas wojny w Iraku. Senacka Komisja do Spraw Indian, kierowana przez Campbella i Inouye, planuje na wtorek specjalne posiedzenie w celu uhonorowania wkładu nawajskich szyfrantów w zwycięstwa armii amerykańskiej, zwłaszcza podczas II wojny światowej.

Obaj zasłużeni nie tylko dla powstania Muzeum, ale i dla całej tubylczej społeczności senatorowie żałują natomiast, że Kongres nie zdążył uchwalić specjalnej rezolucji, w której Stany Zjednoczone miały przeprosić Indian za "oficjalną grabież i źle pojętą politykę" wobec tubylczych Amerykanów. Uchwała, która u progu lata bez większych problemów wkroczyła na szybką ścieżkę legislacyjną, ugrzęzła na niej z powodu wątpliwości części kongresmanów.

Od działań społecznych nie odżegnuje się samo Muzeum, które - jak oświadczył jego dyrektor - choć jest "instytucją kulturalną", to liczy na to, że we współpracy z NMAI sami Indianie kłaść będą nacisk na najważniejsze dla nich sprawy. "Koncentrujemy się na tym, by tubylcze wspólnoty same się definiowały, same określały i same prezentowały" - powiedział.

Jak mówi Richard West, nie ma chyba w USA Indianina, który by o otwarciu Muzeum nie słyszał, a wielu z nich wybiera się do Waszyngtonu. Z pewnością nie zabraknie też gości z innych krajów i kontynentów. Dla Ceni Myles, mieszkającej w Connecticut Indianki Nawaho i Mohegan odpowiedzialnej za zespół przygotowujący Festiwal Pierwszych Narodów, to oczywiste, że dla tubylców żadne granice i podziały nie mają znaczenia. "To miejsce dla wszystkich Tubylców - miejsce, w którym dzielimy się i uczymy wzajemnie."

A to wszystko to dopiero początek. Nowy Świat Indian staje przed nami otworem.

Na podstawie prasy amerykańskiej i informacji z Internetu opracował Marek Nowocień

Więcej na temat NMAI można znaleźć w Internecie pod adresem www.americanindian.si.edu