Susan Shown Harjo

Nasza wizja żyjącego muzeum

 

Nasza wizja muzeum Tubyców to po pierwsze - i zawsze - kwestia żywych ludzi, a nie przedmiotów i budynków.

To może dość dziwna myśl, jak na otwarcie Narodowego Muzeum Indian Amerykańskich w Waszyngtonie. Tam w świetle jupiterów znajdą się projekt, konstrukcja i rozmieszczenie przedmiotów w czymś, co my - liczni ojcowie sukcesu - obmyślaliśmy i wcielaliśmy w życie od lat sześćdziesiątych.

Jestem dumna z muzeum - szczególnie, że w jego postawie, godności i sile odnajduję losy mojej własnej rodziny i rodzin niezliczonych innych ludzi, których kocham. To dziecko ma wspaniałe geny.

Chciałbym, by wszyscy, którzy przyjdą pochwalić budynek i przedmioty, które mieści tak troskliwie, dostrzegali także i podziwiali życie, które stoi za, wokół i przed tym miejscem, tym pomnikiem.

A życie będzie bardzo widoczne na terenie muzeum i na całym National Mall przez cały tydzień otwarcia. Tysiące Tubylców gromadzą się, by stać się częścią tej historii - więcej niż kiedykolwiek od czasów wielkich świąt tubylczej kultury Anacostia przed wiekami.

Tubylcy wznoszą modlitwy na całej Półkuli - na naszej części Matki Ziemi. Trwają podróże, a każdy z przyjezdnych będzie reprezentować niezliczone pokolenia - minione i nienarodzone.

Przez tysiąclecia Tubylcy kwitli na tym obszarze - bogatym w lasy deszczowe, pola i drogi wodne - a potem nie przenieśli się nigdzie. Nie odeszli nigdzie i nie mieli spokojnego pożegnania.

My, ojcowie tego muzeum, pragneliśmy, by wszyscy jego goście pomyśleli choć przez chwilę o ludzkości i historii Anacostii i innych narodów, których imiona żyją w tej pięknej stolicy tylko na tabliczkach z nazwami miejsc.

Pragneliśmy, by to muzeum pomogło nauczyć obecnych i przyszłych decydentów refleksji nad losem Tubylców, którzy kiedyś tu mieli swój dom.

Pragnęliśmy, by to muzeum stanęło przed Kapitolem i stało tu przypominając całemu przemysłowi polityki, że ma popierać kroki w kierunku wspierania życia Tubylców i przeciwstawiać się tym, które idą w jakimkolwiek innym kierunku.

Mam ten przywilej bycia jedną z osób tworzących wizję całego systemu NMAI i rozwijających jego podstawy prawne. Zaczęło się to od koalicji utworzonej w Bear Butte w 1969 roku w celu zajmowania się niewłaściwym postępowaniem z naszymi zmarłymi i żyjącymi krewnymi w muzeach, ochrony naszych cmentarzy i innych świętych miejsc oraz w celu zyskania szacunku dla Tubylców w całym społeczeństwie.

Trwałe osiągnięcia tradycyjnych Tubylców - od zwrotu świętych miejsc i uchwalenia w latach 70. ustawy o wolności religijnej Indian amerykańskich po wypracowanie polityki repatriacji do Tubylczych Amerykanów w latach 80. - stanowią mocny fundament NMAI i jego nowego muzeum.

Byłam także uczestniczką procesu fizycznego kształtowania muzeum na terenie Mall począwszy od lat 80., kiedy to negocjowaliśmy jego powierzchnię, tworzyliśmy projekt ustawy o NMAI i zaczynaliśmy spotkania z duchowymi przywódcami, artystami i specjalistami od wspólnot, muzeów i techniki w celu zaprojektowania jego wnętrza i otoczenia w zgodzie z zasadami naszych kultur, funkcjonalności i estetyki.

W 1990 roku wybraliśmy pierwszego doskonałego dyrektora NMAI, mojego szejeńskiego brata, W. Richarda Westa juniora. W minionej dekadzie zabiegaliśmy o pomysły architektoniczne i wybraliśmy licznych projektantów, którzy przeprowadzili z Tubylcami wymagane prawem konsultacje.

Było przyjemnością obserwować, jak muzeum rodzi się i staje na własnych nogach. Ale, chociaż obserwowałam ten fizyczny rozwój wielokrotnie w każdym tygodniu od położenia kamienia węgielnego w 1999 roku do tego roku, to dla mnie ożyło ono dopiero w Dniu Ojca.

Szłam na wieczorny spacer z córką, Adrianne Shown Harjo, by zbadać postęp prac w naszym muzeum. Gdy zbliżałyśmy się do placu budowy, dostrzegłyśmy rój świetlików podążających za dużą białą wiewiórką na pniu drzewa. Muscogee uważają świetliki za dobry znak i były dobrym znakiem dla zdrowia mojego taty, Freelanda Douglasa.

Obeszłyśmy muzeum, obserwując owady i ptaki ucztujące na wodzie nowopowstałego stawiku. Była to chwila radości - patrzeć, jak żywe stworzenia akceptują budynek i nadają mu życie. Podobne odczucie miałam w połowie sierpnia, kiedy usłyszałam, że w otoczeniu muzeum wypuszczono 1000 biedronek.

Doświadczyłam tej radości raz jeszcze, na tydzień przed otwarciem, gdy obserwowałam Doktora Węża - ważkę siedzącą spokojnie na liściu w stawie. Jej skrzydła - para do zanoszenia modlitw i para dla duchów - spoczywały nieruchomo i nie ruszała się przez dłuższą chwilę. Czas spędzony z tym starożytnym pomocnikiem w modlitwach skłonił mnie z powrotem do myśli o celu, kontekście i sile muzeum.

Zgromadzimy się, by uhonorować wszystkie te narody tubylcze i ludzi, którzy nie przetrwali. Zbierzemy się, by reprezentować tych wszystkich, którzy przetrwali i zwiazany z tym cud. Zgromadzimy się, by zaznaczyć symboliczną obietnicę Ameryki, że nie zamierza powrócić do zamieszania przeszłości. Zbierzemy się, by celebrować osiągnięcia naszych przodków i naszych dzieci.

Zamierzam przejść od Zamku Smithsonian do budynku NMAI z moją córką i synem, Duke'm Rayem Harjo. Oni także poświęcali się i pracowali na rzecz tego dnia. Jak wszyscy Tubylcy, będziemy szli dla naszych przodków, którzy poświęcali się po to, byśmy mogli dożyć tego szczęśliwego dnia i powitać go w odpowiedni sposób.

 

Suzan Shown Harjo, Cheyenne i Hodulgee Muscogee, jest przewodniczącą Instytutu Gwiazdy Porannej (Morning Star Institute) w Waszyngtonie, D.C. oraz felietonistką "Indian Country Today". Tłumaczenie za uprzejmą zgodą Autorki - Marek Nowocień