Czirokeska prawniczka ginie w Iraku

 

Był 9 marca 2004 roku. Na drodze koło miejscowości al Hillah 50 km na południe od Bagdadu ginie w zasadzce dwoje Amerykanów i ich tłumacz. Jednym z cywilów jest 33 letnia prawniczka z Tulsy w stanie Oklahoma, Indianka z tamtejszego plemienia Czirokezów, Fern Holland. Jeszcze jedna śmierć w wojnie, której oficjalnie nie ma już od roku. Śmierć tragiczna, niepotrzebna, paradoksalna.

Fern Holland nie była żołnierzem. Nie była nawet wojskowym doradcą. Nie była też uzbrojona, nie zamierzała nikogo krzywdzić. Była młodą kobietą pełną życia, ideałów i współczucia dla bliźnich. Chciała bronić sprawiedliwości i praw człowieka. Zgodnie ze swoimi przekonaniami i wykształceniem chciała uczyć innych jak bronić swoich praw. Brutalne życie sprawiło, że nie potrafiła obronić samej siebie. Stała się pierwszym cywilnym amerykańskim współpracownikiem Tymczasowej Rady Zarządzajączej, poległym w irackim konflikcie.

Była kobietą piękną, odważną, mądrą i inteligentną, wiedzącą czego pragnie od życia i umiejącą to osiągać. Swoją wiedzą i umiejętnościami pragnęła dzielić się z irackimi kobietami, uwalnianymi właśnie z podwójnej tyranii - politycznego reżimu i kulturowo-religijnych ograniczeń. Jako członkini etnicznej mniejszości, która pokonała liczne bariery i odniosła życiowy sukces - miała im wiele do zaoferowania. W Iraku otwierała ośrodki pomocy dla kobiet, organizowała konferencje, pomagała tworzyć pierwszą konstytucję tego kraju. Troszczyła się, by w trudnym i skomplikowanym procesie tworzenia nowej demokracji irackie kobiety nie zostały zapomniane. Była dumna z tego, że nowa konstytucja Iraku gwarantuje kobietom 25% miejsc w nowym rządzie. Choć chciała więcej i chciała by wszyscy o tym wiedzieli. "Gdziekolwiek pojechała - wspominał jej kolega Stephen Rodolf - wnosiła światło tam, gdzie była ciemność."

Wychowała się w małym miasteczku Miami w północno-wschodniej Oklahomie. W 1996 roku ukończyła prawo na Uniwersytecie Tulsa i wkrótce stała się znana jako twarda negocjatorka. Ale młoda Indianka z Oklahomy miała też inne ambicje i w 2000 roku dołączyła do Korpusu Pokoju i wyjechała do Namibii. Później kilkakrotnie powracała do Afryki Zachodniej, by odkrywać i ujawniać zbrodnie na kobietach i dzieciach, popełniane w tamtejszych obozach dla uchodźców oraz zakładać tam ośrodki pomocy prawnej dla ofiar konfliktów etnicznych i politycznych. Kiedy prezydent Bush ogłosił koniec wojny w Iraku uznała, że może tam być potrzebna. I dla jakże wielu - była. Ale - paradoksalnie - przez niektórych, myślących inaczej niż ona, była też uważana za wysłanniczkę obcego, wrogiego mocarstwa, za szczególnie perfidną, bo działającą na tyłach, po cywilnemu, częstkę sił okupacyjnych. Była inna, obca, dlatego miała zginąć. Dlatego zginęła.

Podczas ceremonii pogrzebowej w Tulsa przedstawiciele US Army wręczyli rodzinie Fern medal Obrony Wolności, cywilny odpowiednik orderu Szkarłatnego Serca, którym pośmiertnie odznaczono Holland. Wodz Czirokezów Chad Smith nazwał poległą "kobietą-wojownikiem Czirokezów", która zginęła w walce za swoje przekonania. Powiedział też, że na pogrzeb przyprowadził swoje dzieci, "by mogły poznać prawdziwą bohaterkę". Przyjaciele Holland przestrzegali obecnych, by nie poddawali się zgorzknieniu lub rządzy odwetu, "bo nie tego pragnęłaby Fern".

Podsumowując podejście swojej przyjaciółki do życia, prawnik Joseph Green zacytował słowa prezydenta Kennedy'ego: "Za każdym razem, gdy ktoś staje w obronie ideałów, lub występuje przeciwko niesprawiedliwości, upuszcza kropelkę nadziei. Łącząc się z milionów ośródków energii, kropelki te tworzą prąd, który potrafi obalić najpotężniejsze mury prześladowania i oporu. Fern - dodał Green - była naszą kropelką."

"Fern żyła życiem, które wszystkim nam zapewniło lepszy świat" - powiedziała podczas ceremonii pogrzebowej Sandra Riley, asystentka Sekretarza Obrony. Ale choć Fern Holland, czirokeska prawniczka z Oklahomy zginęła robiąc dokładnie to, czego pragnęła, to z jej śmiercią trudno się pogodzić.

 

Marek Nowocień