Moje życie jest Tańcem Słońca

 

Przyszedł czas, bym wyraził w słowach swój osobisty testament - nie dlatego, bym planował umrzeć, ale dlatego, że planuję żyć.

Mija dwudziesty trzeci rok mojego uwięzienia za zbrodnię, której nie popełniłem. Mam pięćdziesiąt cztery lata. Jestem tu od trzydziestego pierwszego roku życia. Powiedziano mi, że muszę przeżyć dwa wyroki dożywotniego więzienia i jeszcze siedem lat, zanim wyjdę na wolność w roku dwa tysiące czterdziestym pierwszym. Będę miał wówczas dziewięćdziesiąt siedem lat. Nie sądzę, by mi się to udało.

Moje życie jest ciągnącą się agonią. Czuję się tak, jakbym już po stokroć odsiedział w więzieniu dożywocie. Ale za swój lud gotów jestem odsiedzieć ich jeszcze tysiąc. Jeśli nawet moje uwięzienie nie da nic poza uświadomieniem nieświadomej i nieczułej opinii publicznej o strasznych warunkach, w których nadal żyją Indianie, to moje cierpienie miało - i nadal ma - cel. Walka o przetrwanie mojego ludu inspiruje moją własną walkę o przetrwanie. Wszyscy musimy przetrwać.

Wiem, że nie jestem doskonałym mówcą i że jako człowiek mam wiele niedoskonałości. A jednak, jak uczyli mnie Starcy, mówienie jest moim podstawowym obowiązkiem, moim głównym zobowiązaniem wobec siebie i mojego ludu. Mówić to, co ma się w rozumie i w sercu - to Indiańska Droga. Po indiańsku to, co polityczne i duchowe jest jednym i tym samym. Nie można wierzyć w jedno, a czynić drugiego. To, w co wierzysz i to co robisz, jest tym samym. Po indiańsku, jeśli widzisz, jak cierpi twój lud, to pomaganie mu jest absolutną koniecznością. Nie jest to akt dobroczynności, czy pomocy społecznej; to akt duchowy, święty uczynek.

Nie mam przeprosin, tylko smutek. Nie mogę przepraszać za coś, czego nie zrobiłem. Ale mogę się smucić i smucę się. Każdego dnia, każdej godziny smucę się z powodu tych, którzy zginęli w strzelaninie w Oglala w 1975 roku i z powodu ich rodzin - z powodu rodzin agentów FBI Jacka Colera i Ronalda Williamsa oraz - tak - z powodu rodziny Joego Killsright Stuntza - 21-letniego dzielnego Indianina, którego śmierć od kuli w Oglala tego samego dnia, podobnie jak śmierć setek Indian w Pine Ridge w tamtym strasznym okresie, nie stała się nigdy przedmiotem śledztwa. Moje serce boleje, wspominając cierpienie i strach, na które narażonych było wówczas tak wielu moich ludzi, to samo cierpienie i strach, które tamtego dnia sprowadziły mnie wraz z innymi do Oglala - po to, by bronić bezbronnych.

Przepełnia mnie także bolesny smutek z powodu tego, co utraciła moja własna rodzina, ponieważ, w bardzo realny sposób, ja także umarłem tamtego dnia. Umarłem dla mojej rodziny, dla moich dzieci, dla moich wnuków, dla siebie samego. I już od blisko ćwierć wieku żyję ze swoją śmiercią.

Ci, którzy mnie tu umieścili i którzy mnie tu trzymają wiedząc o mojej niewinności mogą mieć ponurą satysfakcję z oczekiwanej nagrody - tego kim i czym są. To najstraszliwsza nagroda, jaką mógłbym sobie wyobrazić.

Ja wiem kim i czym ja sam jestem. Jestem Indianinem - Indianinem, który odważył się stanąć w obronie swego ludu. Jestem niewinnym człowiekiem, który nigdy nikogo nie zamordował, ani tego nie pragnął. I - tak - jestem Tancerzem Słońca. To także jest moja tożsamość. Jeśli mam cierpieć jako symbol mego ludu, to cierpię z dumą. Nigdy nie będę krzyczał.

Jeśli wy, ukochani agentów, którzy zginęli tamtego dnia na posiadłości Jumping Bulla, odczuwacie odrobinę satysfakcji z powodu tego, że tu jestem, to przynajmniej tyle mogę wam ofiarować, choć nie jestem winien ich krwi. Odczuwam waszą stratę jak swoją własną. Podobnie jak wy, codziennie, każdej godziny cierpię z powodu tej straty. Podobnie, jak moja rodzina. Znamy ten niepocieszony smutek. My Indianie rodzimy się, żyjemy i umieramy z niepocieszonym smutkiem. Od dwudziestu trzech lat wasze rodziny i moja dzielimy wspólny żal, więc jak moglibyśmy być nadal wrogami? Być może to od was i od nas może rozpocząć się uzdrawianie? Wy, rodziny agentów, z pewnością nie byliście winni tamtego dnia 1975 roku, podobnie jak moja rodzina, a jednak i wy i oni cierpieliście podobnie, bardziej nawet, niż ktokolwiek inny. Wygląda na to, że to niewinni płacą zawsze najwyższą cenę za niesprawiedliwość. Tak było przez całe moje życie.

Do pogrążonych wciąż w żalu rodzin Colera i Williamsa ślę moje modlitwy, jeśli je odbierzecie. Mam nadzieję, że tak. To modlitwy całego ludu, nie tylko moje własne. Mamy wielu własnych zmarłych, za których powinniśmy się modlić i dołączamy nasze modlitwy żałobne do waszych. Niech nasz wspólny żal stanie się nasza więzią. Oświadczam wam z pełnym przekonaniem, że gdybym mógł zapobiec temu, co wydarzyło się tamtego dnia, wasi bliscy nie zginęliby. Sam zginąłbym, zanim pozwoliłbym, by to się stało. I z pewnością nigdy nie pociągnąłem za spust, który to spowodował. Niech Stwórca zgładzi mnie w tej chwili, jeśli kłamię. Nie wiem, jak moja obecność tutaj, oderwanego od moich wnuków, mogłaby wynagrodzić waszą stratę. Przysięgam wam, jestem winien jedynie bycia Indianinem. I dlatego tu jestem.

Bycie tym, kim jestem, bycie tym, kim wy jesteście - to Grzech Pierwotny.

Bez wątpienia, moje imię znajdzie się już wkrótce na liście naszych indiańskich zmarłych. Znajdę się przynajmniej w dobrym towarzystwie - bo nie było lepszych, milszych, dzielniejszych, mądrzejszych i bardziej wartościowych mężczyzn i kobiet na tej ziemi od tych, którzy zginęli dlatego, że byli Indianami.

Nasi zmarli wciąż do nas przychodzą, długi rząd zmarłych, wciąż rosnący, nigdy nie kończący się. Wymienienie wszystkich ich imion byłoby niemożliwe, bowiem ogromna większość zginęła nieznana, niezidentyfikowana. Tak, apel poległych Indian winien zostać wykrzyczany, winien być obwołany ze szczytu każdego wzgórza, by przerwać straszliwą ciszę, która usiłuje wymazać fakt, że kiedykolwiek istnieliśmy.

Chciałbym zobaczyć czerwoną ścianę podobną do czarnej ściany Pomnika Wojny Wietnamskiej. Tak, tu w samym centrum Waszyngtonu. A na tej czerwonej ścianie - zabarwionej żywą krwią naszych ludzi (a z chęcią byłbym pierwszym, który ofiarowałby swoją krew) - winny znaleźć się imiona wszystkich Indian, którzy zginęli dlatego, że byli Indianami. Byłby wielokrotnie dłuższy od Pomnika Wietnamskiego, który upamiętnia śmierć mniej niż 60000 dzielnych zagubionych dusz. Liczba naszych dzielnych zagubionych dusz sięga wielu milionów, a każda z nich pozostaje niespokojna po dziś dzień.

Tak, głosy Sitting Bulla i Crazy Horse'a, Buddy'ego Lamonta i Franka Clearwatera, Joego Stuntza i Dallasa Thundershilda, Wesleya Bad Heart Bulla i Raymonda Yellow Thundera, Bobby Garcii i Anny Mae Aquash... tych i tak wielu innych. Ich ciche głosy wołają nas i domagają się wysłuchania.

Ludzie często pytają mnie, kim byłem, lub jestem, w AIM - Ruchu Indian Amerykańskich. Wymaga to wyjaśnienia.

AIM nie jest organizacją. AIM, o czym wyraźnie mówi jego nazwa, jest ruchem. W ramach tego ruchu organizacje przychodzą i odchodzą. Żadna osoba ani szczególna grupa osób nie kieruje Ruchem. Nie należy mieszać AIM z żadną konkretną osobą lub osobami kroczącymi pod jego sztandarem - niezależnie od tego jak bardzo na to zasługiwały, lub nie zasługiwały. AIM to Ludzie. AIM będzie tu, kiedy nie będzie już żył żaden z nas. AIM w każdym pokoleniu wyłoni nowych liderów. Crazy Horse należał do AIM. Sitting Bull należał do AIM. Wciąż do nas należą, a my należymy do nich. Oni są z nami.

Jeszcze jedna rzecz na temat AIM. W AIM nie ma zwolenników. Wszyscy jesteśmy przywódcami. Każdy z nas jest jednoosobową armią, działającą na rzecz przetrwania naszych ludzi i Ziemi, naszej Matki. To nie jest retoryka. To zobowiązanie. Oto, kim jesteśmy.

Tak, każdy z nas może być jednoosobową armią. Jeden dobry mężczyzna, lub jedna dobra kobieta mogą zmienić świat, mogą odepchnąć zło, a ich praca może być znakiem dla milionów, dla miliardów. Czy jesteś tym mężczyzną lub tą kobietą? Jeśli tak, niech Wielki Duch cię błogosławi. Jeśli nie, dlaczego nie? Każdy z nas musi być taką osobą. To zmieni świat z dnia na dzień. To byłby cud, tak, ale cud w naszej mocy, w naszej uzdrawiającej mocy.

Leonard Peltier

Fragmenty książki Leonarda Peltiera "Prison Writings: My Life Is My Sun Dance" (Zapiski więzienne: moje życie jest Tańcem Słońca) St. Martins Press 1999, 256 stron, ISSN 0312203543, przełożył Marek Nowocień

Książka jest do nabycia m.in. w "Tawacinie", internetowej księgarni Amazon.com (cena wraz wysyłką do Polski - ok. 22 USD) lub w Komitecie Obrony Leonarda Peltiera (Leonard Peltier Defense Committee, P.O. Box 583, Lawrence, KS 66044, tel.: 785-842-5774 fax: 785-842-5796, e-maillpdc@idir.net). Dochody ze sprzedaży książki za pośrednictwem LPDC przeznaczane są na Fundację Obrony Leonarda Peltiera.