[ "TAWACIN 1 (45) wiosna 1999 ]

 

Zwierzenia Cienia

 

73. Piętnaście lat - i czterdzieści pięć numerów - temu, jesienią 1985 roku, ukazał się pierwszy numer pisemka z tajemniczym słowem "Tawacin" na okładce. Byliśmy z niego dumni w stopniu nieproporcjonalnym do jego zawartości. Ale bylismy tez pełni niepewności, za cel marzeń stawiając sobie wydanie choćby trzech numerów pisma i pobicie tym samym ówczesnego krajowego "rekordu". Nasze plany nie były zbyt dalekosiężne, a odkrycie przez Niedźwiedzia, że uwieczniony na pierwszej okładce szejeński wódz to jeden z większych indiańskich pechowców, uznaliśmy za nienajlepszą wróżbę na przyszłość. Pisaliśmy co prawda w tekście redakcyjnym o nadziejach na realizację "marzenia nas wszystkich - prawdziwego, wartościowego i atrakcyjnego pisma o sprawach tubylczych Amerykanów, ich przyjaciół w Polsce i na świecie", ale było to bardziej magiczne zaklinanie przyszłości, niz oparte na realiach nadzieje.

74. Choć każdy z trójki "starych" redaktorów "Tawacinu" (Wiesław Karnabal, Marek Maciołek i Marek Nowocień) inaczej ocenia minione lata i odmiennie widzi swą przyszłą rolę w poszerzającym się zespole jego twórców, to co do jednego jesteśmy zgodni - przebyliśmy daleką drogę. I chociaż nie zawsze wystarcza nam wytrwałości i konsekwencji, to do spełnienia naszych marzeń związanych z "Tawacinem" bliżej nam dziś niż kiedykolwiek. Mamy też świadomość tego, że tworzymy pismo zasadniczo różniące się od tamtych pierwszych, mało dziś przez kogo pamiętanych numerów. Czasami w nas samych, a czasami w rozmowach z tymi nielicznymi, którzy znają nasz kwartalnik od lat, budzi się żal za "tamtymi" pierwszymi "Tawacinami". Wiemy jednak, że zbyt wiele zmieniło się u Indian, wokół nas wszystkich i w każdym z nas z osobna, by Pismo Przyjaciół Indian mogło funkcjonować bez zmian.

75. Bardzo niewiele z tamtego pierwszego numeru mogłoby się ukazać we współczesnym "Tawacinie". Wyjście z pismem do szerszego kręgu odbiorców wymusiło stopniową rezygnację z tekstów zrozumiałych tylko dla wąskiej grupy "wtajemniczonych". Musiały więc zniknąć szersze opisy niewielkich indianistycznych spotkań o towarzyskim po części charakterze, adresowane indywidualnie do ludzi z Ruchu informacje, aluzje i życzenia oraz zbyt osobiste w tonie polemiki (tych zresztą zawsze staraliśmy się unikać). Część powielanych niegdyś na ksero grafik i ilustracji nie nadaje się do druku po prostu ze względu na zbyt kiepską jakość. Większość tych samych ilustracji, ale także i tłumaczeń, nie ukazałaby się dziś również z innego powodu. Otóż od dłuższego już czasu "Tawacin" - bodaj jako jedyny indianistyczny periodyk w Polsce - stara się, by wszystkie przyjmowane do druku materiały publikować w zgodzie z przepisami o prawach autorskich. Niestety, z rozmaitych przyczyn nie jest to zadanie łatwe. Nierzadko bywamy zmuszeni do rezygnacji z jakiegoś interesującego tekstu, często miewamy kłopoty z uzyskaniem wymarzonych ilustracji - wybaczcie. Liczymy, że z czasem ta nasza trudna, lecz świadoma decyzja, wpłynie pozytywnie na opinię pisma u potencjalnych autorów, podniesie rangę i prestiż całego środowiska, i opłaci się ostatecznie "Tawacinowi" i jego czytelnikom. Poza tym, po prostu nie chcemy okradać lub oszukiwać Indian.

76. Podejmując decyzję o ostatecznej zawartości każdego kolejnego numeru (a zazwyczaj jest tak, że materiałów do druku jest zbyt dużo) musimy często przesuwać do późniejszych numerów - a bywa, że i odrzucać ostatecznie - niektóre teksty. To na naszym Naczelnym spoczywa zwykle bolesny ciężar poinformowania o tym zawiedzionych autorów. Im bardziej płodni - a mniej przewidywalni i punktualni - są redaktorzy i współpracownicy "Tawacinu" - tym częściej bywają narażeni na rozczarowania (o czym nie raz mogłem się przekonać na własnej skórze). Przygotowywane zwykle z poświęceniem i za darmo materiały, nie zawsze pasują do charakteru czy koncepcji danego numeru. Bywa, że spieramy się z autorami o sposób przekładu, objętość tekstu czy styl. Miewamy też wątpliwości, czy publikowanie znanych nawet, lecz nie cieszących się dobrą opinią Indian autorów (na przykład niektórych białych historyków), nie utrudni nam w przyszłości współpracy z i tak trudnymi do pozyskania tubylczymi twórcami i naukowcami. Dlatego pomyślałem ostatnio, czy nie czas na utworzenie przy "Tawacinie" jakiegoś doradczego ciała, rodzaju Rady Starszych, o możliwie wielokulturowym i interdyscyplinarnym charakterze. Wszak zbliżająca się "pięćdziesiątka" zobowiązuje...