Agata Wąsowska

 

Przyjaciel Indian w obliczu obecnych ich problemów

 

Po przeczytaniu artykułu pana Dariusza R. Kachlaka w letnim numerze "Tawacinu", postanowiłam i ja dołożyć swoją cegiełkę i napisać, co rozumiem przez pojęcie "przyjaciel Indian". Chcę też wyjaśnić swoje stanowisko wobec stosunku przyjaciela Indian do problemów, jakie napotykają ludy tubylcze na całym świecie. Co to znaczy w moim rozumieniu, Polki studiującej w USA, być przyjacielem Indian w Ameryce?

Przebywając na co dzień i od święta, przez trzy miesiące, siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę w sercu państwa Indian Nawaho w Window Rock, w stanie Arizona, miałam okazję obiektywnie spojrzeć na sytuację dzisiejszego przeciętnego Indianina. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że parę miesięcy to kropla w morzu, aby móc zapoznać się z tak obszernym tematem, ale nawet ten kilkumiesięczny pobyt dał mi pewien obraz (wizerunek) Indianina u progu XXI wieku w USA.

Podczas pobytu w rezerwacie mogłam równocześnie określić, jaki był stosunek Nawahów do mnie, kiedy mówiłam im, że jestem i chcę być ich przyjacielem. Zastanawiałam się nie raz, jak oni sami definiowali słowo przyjaciel i czy ich definicja jest zbieżna z moim rozumieniem tego słowa. Nigdy nie zapomnę zdziwionych twarzy niektórych Nawahów, gdy przedstawiając się, mówiłam, że jestem z Polski. Zdziwienie, a jednocześnie zainteresowanie i szacunek malowało się na ich twarzach. Jak Polka może mieć w ogóle jakiekolwiek pojęcie o byciu przyjacielem Indian? Zdziwienie było ogromne, że ktoś z tak odległego dla nich kraju Europy Wschodniej przyjechał zobaczyć, jak oni żyją, z jakimi problemami borykają się na co dzień. Każdy przeciętny Indianin był mile zaskoczony, że ktoś się nimi interesuje i chce przekazać światu pewne wiadomości o ich obecnym życiu codziennym, życiu ze wszystkimi plusami i minusami.

Mając także na uwadze wywiad z Markiem Maciołkiem, redaktorem naczelnym "Tawacinu", w tym samym numerze, w którym to Pan Maciołek zastrzegł sobie, że "Tawacin" jest nie tylko pismem przyjaciół Indian, ale pismem poruszającym tematy ludów tubylczych na całym świecie. Myślę, że można tutaj rozszerzyć pojęcie "przyjaciela Indian" na pojęcie "przyjaciela ludów tubylczych". Podzielam ten punkt widzenia redaktora, gdyż uważam, że problemy innych grup tubylczych na całym świecie są niewątpliwie zbieżne z problemami Indian.

Dla czystego zrozumienia moich myśli sądzę, że należy zacząć od zdefiniowania znaczenia słowa "przyjaciel" i wyjaśnić, co się z nim wiąże. Pozwolę sobie też zauważyć, że wielu ludzi kreując swój obraz Indianina, opiera się nadal -- niestety -- tylko na sentymencie przeczytanych linijek o Indianach, obejrzanych filmach (westernach), w których Indianie przedstawiani są bardzo subiektywnie, a przede wszystkim nieprawdziwie.

Oprócz tego wydaje mi się też, że zbyt często słowo "przyjaciel" używane jest bezmyślnie tylko dlatego, że ładnie brzmi. Tylko dlatego, że wzbudza ono sympatię i stwarza powierzchowne więzy braterstwa. Dla mnie osobiście słowo "przyjaciel" jest jednym ze słów o najgłębszym znaczeniu. Jest to słowo, które ja wypowiadam z szacunkiem.

Przyjaciel to ktoś, komu zależy na drugim człowieku może nawet bardziej niż na samym sobie. Przyjaciel to ten, kto potrafi utrzymać uczucia dla drugiej osoby czy problemu, zachowując pełną obiektywność. Przyjaciel to ten, kto potrafi swoje myśli i uczucia wypowiedzieć otwarcie ze wszystkimi bolączkami. Dlatego mówiąc, że jesteśmy przyjaciółmi Indian i ludów tubylczych, deklarujemy tym samym swoją serdeczność i troskę o sytuację, w jakiej znajdują się oni obecnie. Deklarujemy przede wszystkim bezwzględną prawdomówność.

Jak wynika z moich obserwacji, Indianie nie rezerwują sobie określenia "przyjaciel" tylko dla wybranych przez siebie osób. Ich przyjacielem może być dosłownie każdy, kto swoją działalnością, postępowaniem, wierzeniami i codziennym zachowaniem daje świadectwo, że to, co indiańskie (tubylcze) jest bliskie jego sercu. Może to być ktoś, dla kogo najważniejszą troską jest troska o ziemię, naturę, ochronę środowiska naturalnego. Czy też ktoś, kto darzy respektem starszych ludzi. Ktoś, dla kogo kodeks etyczny jest esencją życia.

Tak jak antropologowie-indianiści wierzą w to, co robią, oddając się swej pracy całym sobą, praca jest dla nich pasją życia, tak samo przyjaciele Indian wierzą, powinni wierzyć w moim mniemaniu, że słowo "przyjaciel" do czegoś zobowiązuje. Nie ogranicza się tylko do przeczytania kilku najsłynniejszych publikacji na temat czerwonoskórych czy pojechaniu raz na rok na pow wow. Bycie przyjacielem Indian (ludów tubylczych) moim zdaniem zobowiązuje przede wszystkim do szerzenia rzetelnej informacji na ich temat. Zobowiązuje do działania, bycia aktywnym w ich imieniu. Działaniu w szerokim tego słowa znaczeniu. Czy to działaniu na rzecz fundacji sponsorujących indiańskie dzieci w rezerwatowych szkołach podstawowych i liceach, czy chociażby (co może poniektórym wydać się nieco banalne) działaniu polegającym na rozdawaniu ulotek mówiących o sytuacji indiańskich matek samotnie wychowujących dzieci w rezerwatach. Czy też wreszcie na pracy wolontariatu na rzecz Indian (ludów tubylczych) w placówkach skupionych w rezerwatach i poza nimi. Dla mnie osobiście podstawą i kwintesencją bycia przyjacielem Indian (ludów tubylczych) jest służenie im moim rzetelnym słowem i piórem.

Oczywiście dla "białego" prawdziwego przyjaciela Indian zafascynowanie i zainteresowanie tubylczą kulturą pokrywa się jednocześnie z głębokim przeświadczeniem i wiarą, że wszelkie działania w ich imieniu mają zarówno dla nich, jak i dla nas głęboki sens. Sens zawarty w naszej działalności opartej na wartościach, według których oni żyją na co dzień i według których my, jako ich przyjaciele, żyjemy (staramy się żyć).

Niestety dla przeciętnego mieszkańca globu, i tu zgodzę się z Panem Kachlakiem, powołując się na jego artykuł "Czy Indianie mają w Polsce przyjaciół?", zafascynowanie jest bardzo często mylone lub co gorsza -- utożsamiane z zainteresowaniem wszystkim, co indiańskie (tubylcze).

Przebywając w środowisku Indian Nawaho, nie raz miałam okazję przekonać się, że w ich świadomości i rozumieniu słowo "przyjaciel" ma bardzo silne znaczenie. Bardzo często przyjaciel utożsamiany jest z bratem czy siostrą. Traktowany jest on (ona) jako członek rodziny. Darzy się go dużym zaufaniem i sympatią. Zapraszany jest on na różnego rodzaju rodzinne przyjęcia, zabawy, zebrania, spotkania towarzyskie, na których podejmuje się ważne dla rodziny i środowiska decyzje. Więzy przyjaźni są w wielu przypadkach więzami na całe życie, w doli i niedoli. Zwłaszcza w niedoli. To właśnie przyjaciel jest tym, na którego można liczyć, na którym można polegać w najtrudniejszych momentach, gdy wszystko inne wokół nas zawodzi. W momencie gdy cały świat obraca się do nas plecami, wtedy właśnie przyjaciel swoją obecnością, psychicznym wsparciem i dobrym słowem rozjaśnia nam nawet najciemniejsze strony naszego życia.

Zarówno dla mnie, jak i dla Indian, o czym miałam okazję przekonać się, będąc na terenie rezerwatu Nawahów, przyjaciel to także ten, a może przede wszystkim ten, kto mówi prawdę. Nawet, a może zwłaszcza w momencie, gdy jest ona okrutna i trudno nam się z nią pogodzić. Uważam, że będąc przyjacielem Indian (ludów tubylczych) powinniśmy wszelkim drogami dążyć do ujawnienia prawdy o problemach, z jakimi borykają się oni obecnie. A prawda o ludach tubylczych, prawda o ich obecnej sytuacji, nie zawsze wychodzi na światło dzienne, nawet w tak wolnym, jeśli chodzi o swobodne wypowiadanie się, kraju jak USA. Z różnych względów, personalnych, politycznych czy jeszcze innych, nikt specjalnie (może za wyjątkiem antropologów czy zapalonych działaczy) nie chce, boi się czy co gorsza -- wstydzi się z różnych powodów mówić o obecnej sytuacji Indian (ludów tubylczych) na wszystkich kontynentach. Nie od dziś bowiem wiadomo, że sytuacja tubylców jest niewesoła. Najgorsze jest jednak to, że w czasach, gdy życie codzienne przeciętnego mieszkańca naszego globu staje się z dnia na dzień o wiele wygodniejsze i pod wieloma względami lepsze, sytuacja Indian przybiera odwrotny kurs.

Zdaję sobie jednocześnie sprawę, że o wiele łatwiej jest być przyjacielem Indian (ludów tubylczych) w USA niż w Polsce. Jest to łatwiejsze w Stanach Zjednoczonych głównie dlatego, że tubylców można praktycznie znaleźć w każdym amerykańskim stanie. Ponadto dostęp do wszelkiego rodzaju informacji, źródeł na ich temat jest o wiele bogatszy tutaj niż gdziekolwiek indziej na świecie. Poczynając od milionowych publikacji na ich temat, fundacji, organizacji, stowarzyszeń, towarzystw nieustannie działających na rzecz Indian, a kończąc na magazynach, czasopismach, stronach internetowych, stacjach telewizyjnych i radiowych.

Mając dostęp do tak niesamowitej ilości informacji, a przede wszystkim mając jednocześnie możliwość osobistego kontaktu w cztery oczy z szeroko pojętym "the other", myślę, że to właśnie do nas będących tutaj, na amerykańskim kontynencie, należy przekazywanie informacji na temat obecnych problemów Indian (ludów tubylczych). W tym bowiem, przynajmniej dla mnie, leży istota bycia ich przyjacielem.

Jedno, co na pewno w oczach Indian przedstawia nas jako ich przyjaciół i bardzo nas z nimi łączy, to troska o ziemię. Jeżeli zależy Ci (nam) na czystym środowisku, to jesteś na pewno przyjacielem Indian. Opierając się na wypowiedziach Indian Nawaho, największym wyzwaniem i problemem jednocześnie, który napotykają oni obecnie, jest oddalenie się od Matki Ziemi. Matki Ziemi, która była, jest i będzie matką niezależnie od jakichkolwiek zmian. Matki Ziemi obecnej we wszystkich kulturach tubylczych. Matki Ziemi, która podobnie jak ludy tubylcze poddała się szybkiemu rozwojowi cywilizacji, uprzemysłowieniu, kolonizacji. Dla Indian (ludów tubylczych), ziemia -- w szerszym pojęciu kula ziemska -- jest ich Matką. Jak twierdzą Nawahowie, od niej właśnie wszyscy pochodzimy, na niej się urodziliśmy. Od niej otrzymaliśmy dar życia. Dlatego codzienna troska o jej dobro, ochrona Matki Ziemi jest naszą odpowiedzialnością. Tak jak dbamy o siebie, tak samo powinniśmy o nią dbać. Kobiety tubylcze (w tym Indianki Nawaho) są wcieleniem Matki Ziemi. Według nich są one jej córkami, których obowiązkiem jest troska o swoją matkę, tak jak każda córka dba o swą matkę w codziennym życiu.

W społeczeństwach tubylczych, według Nawahów, uczono z pokolenia na pokolenie, że prawo natury jest najwyższym prawem. Wyższym od wszelkich innych praw ustanawianych przez jakiekolwiek narody, państwa, władze polityczne czy -- jak to ma miejsce obecnie -- praw narzucanych przez przedstawicieli wielkich korporacji czy światowych banków. Indianie naiwnie, z czego teraz powoli zaczynają sobie zdawać sprawę, wierzyli, że ci, którzy będą żyli zgodnie z naturalnym prawem, będą jednocześnie żyli szczęśliwie w zgodzie i harmonii z Matką Ziemią. O jakże się mylili.

Wypowiedź jednej kobiety Nawaho mówi sama za siebie: "To, co się dzieje obecnie z kulą ziemską, z jej naturalnymi zasobami, to samo dokładnie dosięga ludy tubylcze. Rozejrzyjmy się wokół siebie. Czy nie jest to prawda w dzisiejszym świecie? Klęski żywiołowe nawiedzające nieustannie ziemię dosięgają równocześnie, a może przede wszystkim ludy tubylcze na całym świecie i to one są w tym wszystkim najbardziej poszkodowane" (Benita Begay).

Mówienie prawdy o ludach tubylczych, określanie siebie ich przyjacielem to także -- moim zdaniem -- uzmysłowienie sobie, że ponad 50 milionów ludzi żyjących obecnie na świecie, definiowanych jest jako ludy tubylcze. Począwszy od Maorysów w Nowej Zelandii, poprzez ludy Timoru Wschodniego, ludy Wara Wara w Australii, Indian obu Ameryk, a skończywszy na ludach zamieszkujących Tybet, Hawaje czy Nową Kaledonię. Wydaje mi się, że w obliczu tak wielkiej różnorodności i przede wszystkim w obliczu tak ogromnej liczby (która też przez niektórych jest z tych czy z innych powodów skrzętnie ukrywana), trudno nie mówić o problemach, z jakimi obecnie borykają się te ludy. To już nie są mniejszości etniczne, których problemy można zepchnąć na plan dalszy. Są to bardziej narody, zorganizowane grupy ludzkie, co prawda bez formalnych granic politycznych, ale odrębne kulturowo, z własnymi systemami politycznymi i ekonomicznymi, z własnymi władzami, językiem, terytorium, odrębną historią i kulturą.

Smutny jest jedynie fakt, że właśnie te narody tubylcze, mimo że stanowią one nie małą liczbę, nie mogą decydować o swoim losie. Sterowane są bowiem przez międzynarodowe koncerny, które teoretycznie, a co gorsza praktycznie, podejmują za nie wszystkie decyzje związane z ich przyszłością, w dowolnym miejscu świata. Wiadomo też nie od dziś, że podejście i nastawienie korporacji o wielomilionowym kapitale do problemów, takich jak ochrona środowiska, własność i prawa do ziemi, ochrona praw tubylczych, ochrona zasobów naturalnych, ochrona zasobów kulturowych, jest diametralnie inna od intencji ludów tubylczych zamieszkujących dany region od stuleci. Zastanawiające jest dla mnie tylko to, kto daje prawo takim korporacjom, jak Conoco, Shell, Exxon czy Bank Światowy, prawo do narzucania im swych reguł. Czy to, że dysponują one gigantycznymi sumami pieniędzy i to, że przez wszystkie ich projekty przemawiają zielone zera kolonizacji XXI wieku, daje im jakiekolwiek prawo do stanowienia o losach innych, którzy takowych pieniędzy nie posiadają? Nie sądzę.

Może warto w tym momencie przytoczyć parę danych statystycznych, które ukażą najlepszy obraz obecnej sytuacji Indian (ludów tubylczych). Oto garść wyrywkowych faktów:

- ponad milion ludów tubylczych obecnie przesiedlana jest z zajmowanych przez siebie terenów, w większości z terenów lasów tropikalnych. Tylko dlatego, że właśnie na tych terenach, zajmowanych przez grupy tubylcze od stuleci, przeprowadzane są obecnie wielomiliardowe projekty budowy dróg, nowych osiedli mieszkaniowych, autostrad itp. Projekty kierowane przykładowo przez Bank Światowy, tak jak ma to miejsce w Indiach (projekt Narmada) w Chinach czy w Kanadzie.

- tylko 50% z pozostałych tubylczych ziem jest obecnie zalesionych w USA i w Kanadzie.

- do 2/3 zasobów naturalnych uranu, siarki, węgla, ropy naftowej znajdujących się na ziemiach, należących do ludów tubylczych (najczęściej na terenach sztucznie wyznaczonych rezerwatów), ludy tubylcze nie mają żadnego dostępu ani prawa.

- zatrważająco nieproporcjonalny i niepokojący z jednej strony rozwój terenów wokół rezerwatów, a z drugiej zastój, rozwój wtórny czy wreszcie brak jakiegokolwiek rozwoju na terenach zamieszkanych przez tubylców.

- galopujące wycinanie lasów w Brazylii amazońskiej --1 akr [0,4 ha] co 9 sekund, w Kanadzie i na Syberii -- 1 akr co 12 sekund.

- co roku wymiera jeden tubylczy lud z amazońskiej dżungli.

- ponad 120 ton radioaktywnych odpadów, pozostawionych przez kopalnie uranu w Kanadzie, co wystarczyłoby bez problemu na zbudowanie autostrady biegnącej wzdłuż całej Kanady.

- w wyniku uprzemysłowienia i postępu technologii wzrastająca w przerażającym tempie liczba indiańskich kobiet Inuit żyjących wokół Zatoki Hudsona mających, jak to się obecnie stwierdza, największe na świecie zanieczyszczenie mleka w piersiach.

Ktoś może powiedzieć, że są to tylko dane wyrywkowe i jest w nich niewiele prawdy. Osobiście jednak uważam, że nawet tylko takie dane dają obraz tego, co dzieje się obecnie na świecie, tego, co dzieje się z ludami tubylczymi. Przerażające w tym wszystkim jest to, że te wyrywkowe dane są tylko wierzchołkiem góry lodowej. Lecz nawet łapią (przynajmniej powinny łapać) za serce prawdziwego przyjaciela Indian (ludów tubylczych). Aż strach pomyśleć, jak maluje się prawdziwy obraz obecnej sytuacji ludów tubylczych na wszystkich kontynentach. Dlatego też uważam, że w obliczu takiej sytuacji nie możemy już dłużej milczeć. Nie możemy milczeć na temat eksploatacji, wykorzystywania i degradacji Indian (ludów tubylczych) pod każdym względem. Począwszy od "kolonizacji" ich samych, a także ich terenów, na których żyli od stuleci i żyją po dzień dzisiejszy, a skończywszy na ich asymilacji i akulturacji. Nie możemy pozwolić, żeby problemy ludów tubylczych nadal nazywane były problemami mniejszości, żeby były nadal spychane na plan dalszy. Musimy całym sobą oddać się wyzwaniu bycia przyjacielem Indian, co jest nie lada wyzwaniem dla nas samych u progu XXI wieku.

Wszyscy jesteśmy przecież mieszkańcami ziemi i chcąc nie chcąc, musimy o nią dbać w trosce o nasze przyszłe pokolenia. Nie możemy się poddać. Stąd prawdziwy przyjaciel Indian był, nadal jest i będzie potrzebny. Przyjaciel, który poważnie traktuje sens tego słowa, był, jest i będzie na wagę złota tak długo, jak to "złoto" nie przysłoni mu wartości prawdziwej przyjaźni.