[ TAWACIN 3 (51) jesień 2000 ]

Jestem intruzem!

 

Prawo międzynarodowe uznało, że nie ma przedawnienia dla "zbrodni przeciw ludzkości", Oficjalnie oznacza to, że tropić się będzie i karać ludobójców, którzy gdzieś jeszcze przeżyli w ukryciu, a ich złoczyńców nie zaniecha się piętnować w przyszłości. To prawo winno więc piętnować w historii świata wszystkie popełnione zbrodnie ludobójstwa. Omija się je wszakże tam, gdzie oskarżonymi są zwycięzcy...

Zdałem sobie sprawę, że hitlerowskie "Drang nach Osten" i "Lebensraum" to dokładnie to samo w stosunku do nas, Słowian, co "Manifest Destiny" i "przestrzeń życiowa" w stosunku do Indian; że nas we Wrześniu 1939 zmiażdżyła również "wyższa militarnie cywilizacja"; że Słowian, Żydów i Cyganów hitlerowcy tępili tak, jak Hiszpanie, Portugalczycy, Holendrzy, Anglicy i Amerykanie tępili Indian; i że Hitler - wg Allana Bullocka - z podziwem wyrażał się o skuteczności głodzenia i stosowania nowoczesnej broni w eksterminacji tubylców Stanów Zjednoczonych, a koncept "rezerwatu" posłużył zorganizowaniu obozu koncentracyjnego.

Prawda o podboju Ameryki, którą można wysupłać z materiałów źródłowych, jest porażająca nawet wtedy, gdy o nim piszą zdobywcy. Lecz kiedy pozna się to samo w opinii podbitych, kiedy się sobie zda sprawę, że najbardziej "zhumanizowane" spojrzenie Europejczyka jest przeważnie zaprawione wyższością i pychą, wtedy dopiero ogrom dokonanego zła przygniata nas zupełnie. Współcześni jednak rzadko chcą o tym pamiętać. To są dla nich rzeczy przebrzmiałe.

- What are you reading (Co czytasz?) - zadała mi pytanie pewna amerykańska "inteligentka", gdy w pracy, korzystając z telefonicznej ciszy, zagłębiłem się w lekturę. - Oh, this is something about Indians, "Red King's Rebellion" exactly, the story o f a New England War..." (Ach, to coś o Indianach, dokładnie, "Powstanie Czerwonego Króla", historia pewnej wojny w Nowej Anglii...) Nie dokończyłem, bowiem rozmówczyni zakrzyknęła z ironią w głosie: Who's reading today about Indians! (Kto dziś czyta o Indianach!"). Inny mój rozmówca, rodak, podsumował dyskusję w sposób bardziej wyrafinowany: - "To było wieki temu. Nie moi rodzice mordowali Indian, dlaczego mam się tym teraz przejmować. Stało się, trudno. Takie jest życie. Myśmy wybili do nogi Jaćwięgów, czy przez to mam teraz zakładać pokutna włosiennicę i się biczować?" Mój interlokutor, jak widać historycznie oczytany, wiedział o Jaćwięgach. Ale porównania użył kiepskiego, nie biorąc pod uwagę faktu, że to Jaćwięgowie stałymi napadami i grabieżami ziem polskich sami sprowokowali bezlitosną pacyfikację, dokonaną zresztą rękami Krzyżaków w XIII wieku. Los zgotowany Indianom obu Ameryk nie był wszak rewanżem za ich napady na kraje Europy... Amerykanin, który powiada, że nie jest odpowiedzialny za zbrodnie przodków, tylko pozornie się rozgrzesza, bo "spokój niewinności" czyni go nieczułym na kontynuację polityki zagłady w czasach naszych. Grek, Polak czy Czech, zapominając o losie Indian i przyjmując rezydenturę amerykańską, korzysta z "faktów dokonanych", akceptuje historyczne ludobójstwo, które otwarło mu drogę "do raju". Cóż bowiem czynią oni wszyscy, by zakazać masowej sterylizacji kobiet indiańskich dokonywanej w 70. latach naszego wieku? Jak przeciwstawiają się polityce rabunku resztek ziem tubylczych, pod pretekstem eksploatacji surowców mineralnych? Co uczynili przeciw umorzeniu śledztwa w sprawie licznych mordów na Indianach w Dakocie Południowej? Nasz spokój sumienia jest ignorancją i pragnieniem zapomnienia ohydnej przeszłości. Indianie - w tym kontekście - uważani są za "wymarłe dinozaury". Ale oni żyją i nie zamierzają być "znikającą rasą".

Profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego, Wendell H. Oswalt, wydał w latach 60. książkę pod "dobroduszno-nostalgicznym" tytułem: This land was theirs (To była ich ziemia). Nie, nie, ta ziemia jest ziemią Indian w dalszym ciągu. Nie ma takiej moralności, nie ma takiego prawa w "cywilizowanym" świecie, które sankcjonowałyby przemoc i ludobójstwo.

Więc kiedy uczestniczę w indiańskim pow wow, kiedy rozmawiam z zaprzyjaźnionymi Indianami, mimo że są dla mnie mili, gdzieś głęboko czuję ból i wstyd. Jestem intruzem na ich ziemi. l mam tylko nadzieję, że zaangażowanie w odsłonięcie okrutnej prawdy moim rodakom złagodzi moją winę korzystania z nikczemnego "faktu dokonanego".

Andrzej J.R. Wala

(Felieton dla "Teraz", 18 lutego 2000)