["TAWACIN" nr 42 (2/1998) ]

Roraima w ogniu

Roraima to najbardziej na północ wysunięty stan Brazylii, graniczący z Wenezuelą i Gujaną. Na obszarze o wielkości 2/3 powierzchni Polski trudno spotkać człowieka. Nikt nie wie, ilu ludzi przybywa tam co roku w poszukiwaniu szansy na życie z rolnictwa lub hodowli na bezdrzewnych sawannach i wydartych puszczy skrawkach ziemi, a tym bardziej - ilu myśliwych, poszukiwaczy złota i żyjących wciąż z dala od cywilizacji Indian kryje się w porastających znaczny obszar stanu wilgotnych lasach Amazonii. Choć wszystkich razem jest wciąż mniej, niż kilometrów kwadratowych w całym stanie, to z roku na rok przybywa ich tam coraz więcej, zakłócając naturalną równowagę ekologiczną, niszcząc odwieczną puszczę i dotychczasowy styl życia jej pierwotnych mieszkańców oraz przyczyniając się do klęsk żywiołowych, wobec których bezradna okazuje się cała potęga cywilizacji.

Około 55 % powierzchni stanu Roraima - to swoisty rekord wywalczony przez lata nacisków Indian i ich obrońców w kraju i na świecie - zajmują rezerwaty Indian, w tym jednego z najbardziej pierwotnych ludów Amazonii - liczącego około 9000 członków plemienia Janomami. Od lat zagraża mu niemal wszystko, co we współczesnej cywilizacji najgorsze - zniszczenie naturalnego środowiska i tradycyjnej kultury przez poszukiwaczy złota, drwali i koncerny górnicze, niesione przez wdzierających się siłą z zewnątrz a nieznane dotąd w izolowanych tubylczych społecznościach śmiertelne choroby i plagi społeczne, rządowa polityka osadnictwa i rozwoju na rozległych i stosunkowo bezludnych dotąd terenach Amazonii. Dodatkowo, chwiejną równowagę na sawannach Roraimy oraz w lasach i wioskach Janomami zniszczył w pierwszych miesiącach tego roku inny, nie mniej niszczycielski, żywioł - olbrzymi pożar o skali nie notowanej w historii całego kontynentu.

Globalne zmiany klimatyczne sprawiły, że przez pół roku w Roraimie nie spadła niemal ani jedna kropla deszczu. W połowie stycznia ogień, wykorzystywany tradycyjnie przez białych osadników (ale także przez Indian) do wypalania lasu pod przyszłe pola, wymknął się spod kontroli. Niszczące płomienie ogarnęły stopniowo - według różnych źródeł - od 1/4 do 2/3 powierzchni stanu. Większość zaczęła pustoszyć suche, bezdrzewne sawanny. Mniejsza część przeniosła się na wilgotną zwykle, lecz tym razem najsuchszą od ponad 30 lat puszczę. Jedna ze ścian ognia, rozciągająca się na około 220 kilometrów, wdarła się od strony sawanny na głębokość od 20 do 30 kilometrów na teren leśnego rezerwatu Janomami. Mimo ostrzeżeń specjalistów i ofert pomocy ze strony ONZ i innych organizacji, rząd Brazylii dłuższy czas bagatelizował problem i nie reagował na apele, rady i propozycje współpracy.

Podczas gdy ofiarą gigantycznego pożaru padało co najmniej 12000 sztuk bydła i 30 % zbiorów Roraimy o wartości ok. 40 mln dolarów, władze stanu tygodniami oczekiwały na decyzje ze stolicy o przeznaczeniu 2,4 mln dolarów na opłacenie oczekujących po drugiej stronie wenezuelskiej granicy śmigłowców ze sprzętem gaśniczym. Nielicznym walczącym z pożarami strażakom i żołnierzom (w całym stanie było ich początkowo zaledwie 80 a do dyspozycji mieli 6 wozów strażackich) brakowało doświadczenia, specjalistycznego sprzętu i gromadzonych z powietrza informacji o zmieniającej się błyskawicznie na skutek silnych wiatrów sytuacji. Ale przede wszystkim brakowało wody - szerokość oddzielającej strefę ognia od wiosek Janomami rzeki Mucajai skurczyła się ze 150 do 50 metrów. I przez kolejne tygodnie jedynymi chmurami na niebie pozostawały rozciągające się na przestrzeni ponad 300 km dymy pożarów.

Działający wśród Janomami katoliccy misjonarze ostrzegali, że z powodu pożarów i niskiego stanu rzek pomoc żywnościowa i medyczna nie jest w stanie docierać do indiańskich wiosek odciętych przez ogień od pól i tradycyjnych terenów łowieckich oraz nękanych wzmożoną ilością zachorowań na malarię. Zagrożona została także egzystencja i źródła utrzymania tysięcy członków plemion Macuxi, Wapixana i Taurepangi, uprawiających maniok na ogarniętych płomieniami sawannach Roraimy. Zdaniem brazylijskich ekologów główną przyczyną pożarów i innych zniszczeń Amazonii jest krótkowzroczna rządowa polityka popierania rozwoju osadnictwa. Zdjęcia satelitarne wykazały, że w 1995 roku, kiedy w Amazonii wycięto obszar o powierzchni Belgii, ponad 70 % wylesień związanych było z nowym osadnictwem.

Zdaniem brazylijskiego politologa dra Vernona Vavriny "rząd znalazł się w sytuacji przypominającej czasy Dzikiego Zachodu w Stanach Zjednoczonych. Ale dziś wiemy, że świat jest pełen powiązań. Ludzie wypalają puszczę, co może powodować wzrost temperatury i mieć w rezultacie dramatyczny wpływ na inne części świata." Przepisy wymagają od właścicieli ziemskich w Amazonii ochrony 80 % powierzchni leśnych a rząd wstrzymał wydawanie licencji na wycinanie mahoniu i innych zagrożonych gatunków drzew. Ale że nad przestrzeganiem prawa na liczącym 5 milionów km kwadratowych obszarze Amazonii czuwa ledwie 300 inspektorów, rządowe regulacje pozostają martwymi zapisami bez konsekwencji dla znacznej większości łamiących je z niewiedzy, biedy lub chęci zysku Brazylijczyków. I ogromne tereny płoną nadal.

Zdecydowane na wszystko władze zgodziły się na skorzystanie z pomocy indiańskich szamanów, którzy podjęli się próby sprowadzenia deszczu. Ponieważ sami Janomami nie doświadczyli nigdy takiego kataklizmu, ich szamani nie znali specjalnych sposobów na ugaszenie pożaru. Improwizując, próbowali rytuałów stosowanych zwykle do uzdrawiania chorych. Przyjęli też pomoc szamanów Kajapów z rejonu Xingu w centralnej Amazonii, sprowadzonych specjalnym rządowym samolotem. Pod koniec marca grupa szamanów zebranych w odległej wiosce Demini wprowadziła się w trans, wdychając halucynogenną korę, tańcząc i śpiewając, by nawiązać kontakt ze światem duchów. Pierwszy rytuał był prośbą o wiatr mający rozgonić zatrważający Indian dym. Drugi miał powstrzymać ogień a trzeci - sprowadzić deszcz nad Demini. Te same obrzędy powtórzono następnie w intencji pozostałych mieszkańców Roraimy.

"Wysłaliśmy duchy deszczu do wiosek Apiau i Catrimani" - wspominał potem Davi Kopenawa Janomami, jeden z nielicznych przedstawicieli plemienia, którzy poznali świat zewnętrzny. 29 marca odprawiono kolejną ceremonię w intencji oczyszczenia powietrza i bezpiecznego lotu Daviego na spotkanie z władzami w Brasilii. Wieczorem 30 i nad ranem 31 marca na dużą częścią Roraimy rozpadało się. "Oczyściliśmy niebo, by samolot mógł wylądować. Sprawiliśmy, że spadł deszcz" - mówił Davi Yanomami po powrocie ze stolicy. "Przy pomocy leków, śpiewów i tańca powstrzymaliśmy ogień. Duchy szamanów ocaliły puszczę. Znowu będzie mokra." Zdaniem rzecznika straży pożarnej całe plemię Janomami udzieliło "istotnej pomocy" w walce z pożarem.

Tymczasem z powodu suszy i zniszczenia środowiska w dziewięciu brazylijskich stanach głoduje już ponad 10 mln osób. Carlos Pereira Monteiro, szef oddelegowanego do Roraimy kontyngentu ONZ, nazwał pożary "katastrofą ekologiczną bez precedensu na całej planecie". Badający od lat pożary w Amazonii amerykański ekspert David Nepstad ostrzega, że "jest to początek zjawisk, które staną się coraz powszechniejsze". Specjalna komisja brazylijskiego Kongresu rozpoczęła śledztwo mające ustalić winnych skandalicznych zaniedbań i opóźnień podczas akcji ratunkowej. "To smutne, że dopiero po zwróceniu uwagi na problem przez międzynarodową opinię publiczną ... rząd podjął stosowne kroki" - przyznał członek komisji, brazylijski deputowany Jose Sarney Filho. Warto pamiętać, że w sprawach dotyczących życia amazońskich Indian stało się tak nie po raz pierwszy - i niestety zapewne nie ostatni.

Oprac. Cień

 


Powrót na początek strony

Powrót do spisu treści

Powrót do strony głównej