- Mamo, zobacz, tipi- słyszę cichy głos Briana. Odwracam głowę. Ogromna łąka a na niej błyszczące w słońcu, śnieżnobiałe tipi. Czuję jak serce zwalnia rytm. Oczy Briana wyrażają tylko niemy zachwyt. Rzadko zdarza mi się widzieć taki wyraz twarzy u mojego syna. Ada nie mówi nic, patrzy. To też nietypowe dla niej zachowanie. Wjeżdżamy na teren obozu- pachnie drewnem i czymś tak bliskim a nieznanym jednocześnie. Właściwie nikogo tu nie znam. Rozpoczyna się ceremonia otwarcia. Nie uczestniczymy w niej-trzeba zatroszczyć się o nocleg. Rozbijamy namiot i wsłuchujemy się w głos bębna. Śpiew niesie się w powietrzu. Nie mamy siły walczyć z tą "willą z basenem", jesteśmy zmęczeni całodzienną podróżą i upałem

Zawijamy się w śpiwory, zasypiamy wsłuchani w śpiew.

Dni wśród tipi to dni spokoju. Gubię gdzieś rozpęd wielkiego miasta, zastygam. Przyglądam się twarzom, obserwuję. Nie wszystko mi się podoba, nie wszystko rozumiem, ale nie przyjechałam tu oceniać. Może to kwestia mentalności a może moich wyobrażeń na temat tradycji, nie wiem. Słońce tak pięknie świeci, wolę czuć bezpieczeństwo i spokój letniego popołudnia. Przymykam oczy.....tak dawno nie miałam w sobie takich uczuć. Nie boję się o dzieci, które pobiegły własnymi drogami. Wiem, ze w tym miejscu nie spotka ich żadna krzywda. Patrzę na uśmiechnięte oczy Gorącej Wody, patrzę na łagodnego olbrzyma Zranionego w Czoło. Jak mam teraz wrócić do wielkiego miasta? Jak żyć, z tym co mam w sercu?

Noce. Och, noce wypełnione śpiewem, pulsujące rytmem bicia serca Matki Ziemi - jak pięknie to nazwał David. Iskry ognia ulatywały do gwiazd i nie wiedziałam już, czy ja jestem w niebie czy może niebo pochyliło się nad tą maleńką osadą. Nie słyszałam wtedy pijanych odgłosów faktorii ani ukraińskiej piosenki ludowej dobiegającej z tipi. Nie obchodziła mnie faza pieśni patriotycznych, bo siedziałam przy ognisku i gwiazdy były nade mną i gwiazdy były we mnie. Dzieci zawinięte w śpiwory spały tak spokojnie.

Chcę to napisać, chcę choć nie wiem, ile osób to przeczyta. Może nikt z tych ludzi, do których chcę to powiedzieć. Chcę podziękować za coś co ważnego zrobili, a o czym może nawet nie wiedzą. Victorio, chcę podziękować za to, że tak bardzo serio potraktował naiwne pytanie mojego syna i tak bardzo rzeczowo odpowiedział na nie. Nie wiem, czy zdaje sobie sprawę co znaczy dla dziesięciolatka jasna i poważna odpowiedź kogoś TAKIEGO jak on. Pewnie nawet nie pamięta takiego zdarzenia. Ale Brian pamięta i ja pamiętam.

Kruk, wzór doskonałości dla małego Strażnika Ognia. Widziałam jak Brian obserwował każdy jego gest. Widziałam szczęście w oczach dziecka, bo zostało zauważone, dopuszczone do czegoś niezwykłego, potraktowane serio.

I Gorąca Woda. Albo raczej Gorące Serce. Człowiek dzielący się z innymi wszystkim co posiada. A posiada tak wiele: ciepłe oczy, życzliwość, zrozumienie i akceptację. No i gorącą wodę oczywiście. Brian do dziś maluje obrazki, na których siedzi w Kręgu przed ogniskiem razem z Gorącą Wodą. On jest jednym z najcieplejszych ludzi jakich poznałam w swoim życiu.

Muzyka to coś absolutnego, doskonałego. Kiedy słuchałam muzyki, przestawałam istnieć.

Moja dusza rozpadała się na atomy i podążałam za rytmem bębna do dalekich miejsc, których istnienia nie podejrzewałam. Nie miało znaczenia, czy były to wieczorne śpiewanki z Winet, czy śpiewali faceci z Maka Sapa Wicasa. Po prostu odlatywałam. Ja dalej kocham Pink Floyd i Mozarta, ale muzyka Indian to połączenie prozy życia z niezmierną duchowością i nie ma w sobie nic z patosu czy rutyny. Nie znajduję lepszego słowa niż to, ze ta muzyka JEST.

Zawiniątko. Przykro mi o tym pisać. Czułam wtedy zdziwienie i rozczarowanie, bo na pytanie, kto czytał coś o Jamesie, tylko ja i Radek podnieśliśmy ręce. Nie chce mi się tego komentować. Nie po raz pierwszy wtedy zauważyłam, że być tradycjonalistą, może oznaczać tylko, noszenie dużej ilości gadżetów na sobie, bo w tych kategoriach tylko tak można nazwać pięknie wyszywane paciorkami indiańskie ubrania czy ozdoby.

Nie rozumiem, jak można mówić o sobie: "Jestem tradycjonalistą" i pić piwo.

Nie rozumiem jak można nie być na spotkaniu z medicineman jakim jest James albo nie zadać sobie trudu poczytania o jego wizycie w Polsce. Ja nic nie wiem o byciu tradycjonalistą ale wiem, że mój przyjaciel David, stuprocentowy Lakota, jak mówi sam o sobie, nie pije, nie ćpa, nawet nie pali. Jest tradycjonalistą a jedyną tego oznaką są jego długie włosy. Więc ja już nie wiem, na czym polega bycie tradycjonalistą, ale chyba wolę zaufać w tych sprawach Davidowi. Nie chcę nikogo oceniać, to nie moje życie, ani nie moja sprawa, ale chyba wolę nosić zwykłe trampki i spodenki zamiast ozdób i pomagać Darkowi wysyłać zabawki i ciuchy do Południowej Dakoty a o tradycji uczyć się od Davida.

Z miłością, Kasia