Zlot, że aż wstyd..

 XXXI Zlot PRPI – impreza wyczekiwana, jak myślę, przez większość indianistów z pewną dozą obawy ale i wielkiej ciekawości. Chyba większość z nas, jadących na Zlot, choć przez chwile zastanawiała się jak to będzie, czy ktokolwiek przyjedzie, czy będę tylko ja i Gawron? Kto wybierze to a kto tamto? Co się będzie działo, jeśli w ogóle cokolwiek, i jak to wszystko będzie generalnie wyglądało?.. Na wszystkie te pytania znam już odpowiedzi i musze szczerze powiedzieć, że się rozczarowałam, bo nie sprawdził się żaden z moich czarnych scenariuszy i tak właściwie nie mam za bardzo na co narzekać. Zlot był cudowny od deski do deski..aż wstyd. Ludzi kupa, tipi multum, namiotów jeszcze więcej.. Obecność niektórych ludzi zaskakiwała muszę przyznać. Poza tym, po raz kolejny udowodniliśmy i sobie i innym, że potrafimy sobie zapełnić czas, nawet, jeśli jest to jakaś takaś faktoriowa dyskoteka. Działo się tyle, że niektóre spotkania, niekoniecznie kompatybilne jeśli chodzi o ich głośność, musiały odbywać się w tym samym czasie. Działo się tyle, nawet jeśli nieoficjalnie na „prywatnych imieninach”, że człowiek żałował, że nie może się rozdwoić. I wreszcie działo się tyle, że nie wystarczyło nam czasu na zorganizowanie „gry w patyczki”.. Może przyszły Zlot spełni moje oczekiwania i będzie się choć trochę nic nie działo, żebyśmy mogli sobie swobodnie pograć.

Coroczne już, można by rzec, stające się tradycją spotkania dotyczące Indian leśnych, Apaczerii, koncerty Sacha Runy czy spotkania Czerwonych Sukienek to wspaniała sprawa, w której uczestniczyłam mniej lub bardziej aktywnie, i za którą chciałabym serdecznie podziękować wszystkim inicjatorom. Jednak myślę, że ten Zlot zapisze się w mojej pamięci jako pasmo SPONTANICZNYCH imprez organizowanych na mniejszą lub większą skalę.. Pow Wow z muzyką puszczaną z samochodu „Rozklekotanego Lestera” (kto oglądał Znaki Dymne ten wie), rounddanco-twostepy przy Głównym o 2 nad ranem, Taniec Przyjaźni czy chociażby bardzo mini warsztaty śpiewackie i nauka robienia kolczyków w pochmurne dni. Działo się, działo..Wstyd.

Jak w każdej relacji, po wylaniu z siebie żalu i okazaniu rozczarowania, nadchodzi czas na podziękowania.. Dziękuję wszystkim, którzy mimo wszystko zdecydowali się pojawić. Dziękuję wszystkim, którzy zdecydowali się coś zorganizować, w tym Organizatorowi za umożliwienie nam spotkania się;). Dziękuję rodzinie, przyjaciołom i znajomym za ciepło serc, kawy i zupy z psa. Dziękuję strażnikom za ciepło Ognia. Dziękuję wszystkim Soul Sisters i czasem Brothers za śpiewanie do rana (i przepraszam wszystkich poszkodowanych). Dziękuję wszystkim, którzy zechcieli podzielić się ze mną wiedzą muzyczną, rękodzielniczą czy historyczną. Dziękuję też z całego serca pracownikom faktorii, ludziom o ogromnych sercach, za wrzątek, który sprzedawali nam bez szemrania za każdym razem kiedy palce były zbyt skostniałe z zimna a drewno zbyt mokre, żeby rozpalić ogień. Jednym słowem dziękuję wszystkim, dzięki którym ten Zlot był tak udany i cudowny, że aż wstyd. WSTYD.

Fea