Czy Indianie mają w Polsce przyjaciół?

Chciałbym niniejszym zainspirować do dyskusji na powyższy temat, jak również na każdy inny dotyczący Indian, Indianistów, Polskiego Ruchu i Stowarzyszenia Przyjaciół Indian, jak i pokrewnych spraw dotyczących głównego tematu tych stron. Uwagi krytyczne (serdecznie zapraszam), jak i pozytywne (mam nadzieję, że takie też będą...) proszę przesyłać na adres bluewind(at)indianie.eco.pl. Liczę na możliwość umieszczenia tutaj Waszych wypowiedzi.

Subiektywne bardzo rozmyślania autora strony.

Wiele osób z pewnością zastanawiało się, jak można zostać "przyjacielem Indian", wstąpić do Polskiego Ruchu - lub Stowarzyszenia Przyjaciół Indian, zostać członkiem jakiejś grupy działającej na rzecz Indian. Takie pytania były, są i mam nadzieję, że w dalszym ciągu będą. Warto byłoby się jednak zastanowić co to znaczy być "przyjacielem Indian", czy Indianie w ogóle potrzebują "przyjaciół", kim są "polscy Indianie", co kryje się pod stwierdzeniem "indianista"?

Przyjaciel Indian... brzmi dumnie, ale czy nie jest tylko pustym frazesem?

Czy mogę być przyjacielem dla kogoś, kogo zupełnie nie znam osobiście i istnieją małe szansę na osobiste spotkanie? Czy mogę być przyjacielem narodów, o których wiedzę czerpię jedynie z filmów, książek? Czy "przyjacielem" może być ktoś, kto mieszka tysiące kilometrów od miejsca mojego zamieszkania? Czy zajmowanie się - interesowanie się sztuką, literaturą, kulturą duchową i materialną, historią, współczesnością - stawia mnie w poczecie przyjaciół w stosunku do ludzi, którzy mają takie same problemy jak Ty i ja: uczą się, pracują, nie pracują, nie uczą się... Czy "przyjacielem" moim jest pijany Indianin wałęsający się gdzieś w zapadłym rezerwacie, nie mający centa przy duszy? Czy jest nim Indianin na pow wow tańczący stare tańce, sprzedający swoją kulturę na jarmarkach? Czy może ktoś z latynoskiego zespołu muzycznego grającego na warszawskiej Starówce "Hej sokoły" do ukraińskiej melodii... Czy on jest dla mnie przyjacielem?

Czy ja jestem "przyjacielem" kiedy jadę na Zlot PRPI i przez jakiś czas "czuję klimat" po spożyciu kilku piw i "wydarciu" kilku pieśni? Zakładam stroje imitowane Ich kulturą i zarabiam tańcząc przed publicznością... Czy jestem większym "przyjacielem" bo mieszkam w tipi, a inni nie... Czy jestem "przyjacielem" bo należę do Polskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Indian? (Ktoś mi kiedyś mądrze napisał, że "z Ruchu trzeba wyjść", podobnie może i ze Stowarzyszenia, może jest to tylko pewien etap...). Czy jestem "przyjacielem", bo przeczytałem kilka książek, obejrzałem "Tańczącego z Wilkami", prenumeruję Tawacin? Czy jestem "przyjacielem" bo takie sobie nadałem miano będąc w kręgu osób zainteresowanych tym, czym żyją /-li Indianie? Czy jestem zatem "przyjacielem" ...teoretycznym może?

Czy ONI chcieliby takiej przyjaźni?

Polski Przyjaciel Indian...(z szacunkiem dla wszystkich) - myślę, że wiele osób jednak jest Przyjaciółmi. Nie dla powyższych argumentów, których można by jeszcze wiele rzucić w twarz. Nie chodzi o oprawę, ale o to, co się naprawdę robi, samemu bądź z Przyjaciółmi - dla Indian. Czy można coś zrobić, czy Oni potrzebują naszej przyjaźni, pomocy?!

Zmienił się w ostatnich latach obraz Indian w mentalności ludzi, wciąż jednak spotykać można stereotyp "czerwonoskórego dzikusa z wigwamu ze swoją squaw". Na szczęście osoby podające się za "przyjaciół Indian" zdecydowanie oponują w takich przypadkach. Od kilku lat istnieje dostęp do źródłowych tekstów historycznych, informacji o dzisiejszej sytuacji, wiele osób z naszego Kręgu miało osobisty kontakt z tubylczymi Amerykanami. Fakt sięgania do źródeł wydaje się być podstawą w dążeniu ku prawdzie, a co za tym idzie, do zwiększenia naszej wiarygodności w kwestii "przyjaźni". I nie bójmy się prawdy, Indianie to tacy sami ludzie jak i my, z podobnymi problemami, ułomnościami, radościami. I tak samo jak naszym przyjaciołom w kraju możemy pomagać, podobnie można pomagać samym Indianom. Istnieją oczywiście pewne przeszkody, ale...

Indianie walczą o swoje prawa, zamienili już dawno tomahawki na rzecz pióra i powszechnie obowiązujących praw. Często potrzebują w tej walce pomocy ze strony innych narodów, osób, chodzi tu przede wszystkim o pomoc moralną dla ich spraw. Fakt, często też materialną, lecz tego chyba nigdy nikomu dość...

Listy z poparciem w poszczególnych sprawach, petycje, to jedna z najpopularniejszych form działania na całym świecie. (niektórzy obawiają się złożenia swojego podpisu ze względu na późniejsze problemy ze strony ambasady USA np. w wydaniu wizy...) W erze komputerów jest to jeszcze bardziej ułatwione, bo wypełnione formularze można wysyłać bezpośrednio do zainteresowanych osób, instytucji. Obieg informacji jest bardzo szybki. Częste są akcje krótkotrwałe, okazyjne, jak np. zbiórka rzeczy dla dzieci indiańskich przed świętami na prezenty. Przekazaniem ich do rezerwatów zajmują się już dalej wyspecjalizowane grupy, które później informują nadawców o uśmiechu na twarzy dziecka gdzieś tam... Niektórzy z nas mają kontakt listowny z więźniami indiańskimi. Ludzie ci przez jakiś czas przebywają w odosobnieniu i z własnych doświadczeń wiem, że kontakt z kimś w kraju tak egzotycznym dla Indian, jak Polska, jest czymś, co pomaga przetrwać. W Ruchu są osoby korespondujące długi czas z więźniami skazanymi nawet na dożywocie lub śmierć... O czym piszą, pozostaje ich tajemnicą, wiadomo mi jednak, że są to naprawdę bardzo głębokie kontakty. Nierzadkie są też wyjazdy do krajów Ameryki i osobistych spotkań, przeżyć, doświadczeń - chwała za to, że dzielą się z nami te osoby swoimi spostrzeżeniami, wrażeniami.

Co jednak mogą robić ci, którzy nie mają takich możliwości? Co Ty i ja możemy zrobić? Szukać prawdy i nie bać się o niej mówić. W sposób szczery - jak w życiu - przyznawać, że Indianie są właśnie tacy jacy są. Przekazywać informacje potwierdzone tym, którzy będą je dobrze wykorzystywać, a nie obnosić się tylko ze swoją "indiańskością".

Na szczęście ukazuje się po polsku coraz więcej wartościowych pozycji traktujących o Indianach, coraz więcej jest też możliwości sprawdzenia pozyskanych informacji, są w Ruchu ludzie dysponujący ogromną wiedzą - trzeba tylko chcieć do nich dotrzeć i przekonać ich, że jest się na tyle wartościową osobą, że przekazaną wiedzę wykorzysta się najlepiej jak się będzie umiało... Nie jest sztuką pojechać raz w roku na Zlot, ale ważne jest to, co się ze Zlotu wyniesie, jakie kontakty i możliwości współpracy znajdzie się na cały rok do następnego Zlotu, lub na dłużej. (Tu paradoks - Zlot nie zawsze jest najlepszym miejscem do rozmów o Indianach, wiele osób przyjeżdża tam po roku ciężkiej pracy - dla siebie samych, a gdzieś tam również dla Indian. Zlot to często miejsce wypoczynku, od uczestników zależy jaką będzie miał formę - to jednak zdecydowanie odrębny duży temat.) Można nawiązywać kontakty z osobami zajmującymi się naprawdę profesjonalnie poszczególnymi dziedzinami życia różnych plemion. Naprawdę jest wiele osób posiadających szeroką wiedzę, przekazaną bezpośrednio od samych Indian.

Ci, którzy nie mieli osobistego szczęścia przebywać pośród Indian, mogą czerpać informacje ze źródeł ogólnie dostępnych na rynku: przede wszystkim kwartalnik TAWACIN - były (nie wiedzieć czemu?!) przegląd Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, coraz bardziej wiarygodne książki, lokalne wydawnictwa krajowych indianistów.

Najbardziej jednak pomocnym w zdobywaniu bieżących informacji pozostaje na razie internet, głównie oczywiście w języku angielskim. Bardzo pozytywnym zjawiskiem jest powstanie kilku polskojęzycznych stron traktujących o Indianach. Są to strony tworzone przez polskich przyjaciół Indian - o samych Indianach wczoraj i dzisiaj, ale też o nas - czyli właśnie o INDIANISTACH. Indianista, człowiek zainteresowany Indianami... Osobiście zakładam, że indianiści to ludzie kierujących się w życiu wartościami innymi niż współczesny konsumpcjonizm, dla których ważniejsze jest wschłuchanie się w szum wiatru niż w ogłuszające dźwięki ulicy, dla których ważniejsze jest spotkanie z Przyjaciółmi - podobnymi sobie ludźmi - nie zważając na kilkaset kilometrów w pociągu dla dwóch dni razem. I nie zawsze musimy rozmawiać o Indianach, nie zawsze jest na to czas i miejsce. Będąc kiedyś na takim spotkaniu, miałem nie raz możliwość dostrzeżenia różnicy pomiędzy fascynacją odmienną kulturą, a szczerą wiarą w to co się robi. Nie ukrywajmy, że w naszym Kręgu nie jedno piwo się wypiło... Ale będąc w piwiarni nie śpiewa się indiańskich pieśni...! Uważając się za przyjaciela Indian doskonale o tym wiemy, dziwi mnie zachowanie osób podających się za "przyjaciół", którzy nie zwracają uwagi na takie "szczegóły". Na takim prostym przykładzie widać, dla kogo indiańskość jest czymś głębszym, a kto traktuje to jak dobrą zabawę przy piwie...

Wydaje się, że należałoby oddzielić "zafascynowanych" od "zainteresowanych". Ale kolejne podziały niczego nie zmienią, może lepiej byłoby zweryfikować swoje podejście do pewnych spraw i przyznać, że fajnie jest pojechać na imprezę indiańską, bo jest tam fajny klimat, ale poza tym nic więcej mnie tam nie bawi... Bo w sumie niektórzy są nawiedzonymi przyjaciółmi Indian, a Ciebie może nie bawią tacy "nawiedzeni"? Niestety na spotkaniach coraz więcej jest osób postronnych, zupełnie nie związanych ani z Ruchem Przyjaciół Indian, a tym bardziej z jakąkolwiek działającą grupą. Ruch jest nieformalną organizacją, jak każdą organizację i tę tworzą ludzie - ale jak bardzo są oni związani z samymi Indianami, z ich życiem, wartościami, które można by od nich czerpać? Dziś chyba często odbiega to od podstawowych założeń przyświecających lat temu X osobom tworzącym Ruch i zakładającym Polskie Stowarzyszenie Przyjaciół Indian. Może warto byłoby odświeżyć pewne myśli, popatrzeć z innej perspektywy na swoje postępowanie, zweryfikować swoje zainteresowania i pojechać na imprezę indianistyczną jako widz, a nie jako uczestnik nie mający nic wspólnego z Kręgiem?

"Polscy Indianie" - jak mówią o sobie niektórzy, to w rzeczywistości po prostu osoby bardzo blisko związane z Ruchem (aczkolwiek nie zawsze), dla których sprawa indiańska nie jest czymś od Zlotu do Zlotu, dla których Indianie są jedną z najważniejszych spraw w życiu - bo dzięki nim ukształtował się ich charakter, bo dzięki nim zdobyli wiedzę o sobie samych. Nigdy nie będziemy Indianami - bo urodziliśmy się Polakami (na przykład). Ale możemy wiele zrobić, by być ich Przyjaciółmi - trzeba tylko znaleźć na to sposób, a jest ich coraz więcej. Od Indianistów - Przyjaciół Indian - zależy w dużym stopniu obraz samych Indian - bardzo często jesteśmy z nimi identyfikowani i wstyd, kiedy niektórzy z nas swoim zachowaniem przeczą Drodze Prawdy. Spoczywa na nas swego rodzaju odpowiedzialność za obraz nas samych - ale przede wszystkim - Indian. Jeżeli mówimy o sobie "Przyjaciel Indian", to my powinniśmy się odpowiednio zachowywać w pewnych sytuacjach, to my powinniśmy mieć rzetelną wiedzę, to my powinniśmy być ostoją dla prawd i wartości przypisywanych Im, to my powinniśmy też łamać stereotypy na pewne tematy, to my jesteśmy tutaj najważniejsi w przekazywaniu prawdy - stamtąd - tutaj.

Indianie są często zaskoczeni bardzo, że istnieje gdzieś tam w Europie taki sobie Ruch... i nie raz spotkałem się ze słowami podziwu dla naszej pracy. Dlatego powinniśmy dbać o nasz wizerunek i z dumą móc stwierdzić, że "Tak, jestem Przyjacielem Indian, bo Oni uważają mnie za Przyjaciela", a niech to nie będą tylko słowa określające garstkę ludzi prawdziwie oddanych sprawie i ogrom osób podających się za przyjaciół.

Jeśli jesteś moim Przyjacielem, łączy nas wspólna sprawa, dlaczego na Zlocie nie umiesz mi powiedzieć "Witaj", dlaczego dziwisz się, że pozdrawiam Cię kiedy nawet się nie znamy? Czy taki drobiazg kosztuje Cię zbyt wiele, mój Przyjacielu?

Dziękuję Temu-Który-Jest za moich Przyjaciół w Duchu Indiańskim tutaj, pokonujących wiele przeciwności by jednak zachować i przekazywać swoją wiedzę. Dziękuję tym, którzy w ciężkich chwilach wskazywali gdzie i jak szukać oparcia, którzy sami, nie wiedząc nawet o tym wiele razy, oparciem mi byli. Dziękuję, że spotykamy się niezbyt często, ale wspólnie rozumiemy Śpiew Wiatru i Ciszę pośród Wiosny i Lata, Jesieni i Zimy. Dziękuję Tobie, który nieznajomy rękę do mnie wyciągasz w pozdrowieniu na Zlocie. Dziękuję wreszcie i Tym, którzy są Tam, za wszystko, co przez Nich się stało. I wreszcie - na końcu, lecz nie na ostatku - dziękuję Wam Przyjaciele, którzy jesteście ze mną.

Powiedziałem.

Darek R. Kachlak, Warszawa nocą w maju roku 2000.

Po przeczytaniu tych słów, pewna bardzo bliska mi Osoba, stwierdziła, że w moim przypadku na "przyjaźni" do Indian się nie kończy... Tak, z czasem bywa, że jest to coś więcej, co czerpie źródła z Ich kultury, wierzeń, nauk, coś co tworzy dużą część mnie i nie da się tego wydrzeć. Myślę, że nie jestem odosobniony w tym odczuciu...

Powyższy tekst ukazał się także drukiem w kwartalniku TAWACIN nr 2 [50] lato 2000

POLEMIKA do artykułu