Wspomnienia po (i przy okazji) Sesji

Czekamy na Wasze przemyślenia....


Sesja....
Sesja zaczęła się dla mnie jeszcze w piątek, 17. stycznia, kiedy przyjechali do mnie pierwsi goście. Raczej było to prywatne spotkanie, ale tak właśnie wyglądają nasze, indianistyczne zjazdy - ludzie pojawiają się dużo wcześniej i dużo później wyjeżdżają, chcąc nacieszyć się nielicznymi dla większości, w roku, możliwościami spotkań z przyjaciółmi. Na twarzach pojawia się uśmiech,kiedy spotykamy dawno niewidziane osoby.

W sobotni poranek, po długo niezaśniętej nocy, pojechaliśmy w parę osób na warszawski cmentarz na Wólce Węglowej. Świeciło pięknie Słońce, szron iskrami pokrył ziemię, drzewa i krzewy, nad nami błękitne niebo - duchy nam sprzyjały. Oczywiście nikt nie pamiętał jaki numer ma kwatera gdzie leży Babcia. Na nic zdały się studiowania planu cmentarza. Ci, co kiedyś byli u Babci, wiele lat temu, jako wprawni indianiści kierowali się raczej intuicją jak znaleźć grób niż wyznacznikami białego człowieka. I znów się udało, bez problemu dotarliśmy na miejsce wskazane przez punkty orientacyjne w postaci słupów wysokiego napięcia. Prosty, ziemny grób. Po raz kolejny, gdy przy nim byłem, zrobiła na mnie wrażenie wierzba otulająca wbity w ziemię krzyż, a na nim zawieszone pióra oraz naszyjnik z muszelek. I oczywiście spokój, cisza, skupienie tego miejsca.

Parę osób przy grobie, wśród nich tylko dwie znające Babcię. Reszta to raczej młodzi - niektórzy nawet bardzo - indianiści, których przywiodła na to miejsce pamięć o Babci, szacunek. Kiedy tam staliśmy, niektórzy zapalili papierosy i położyli je na grobie obok Zawiniątka Ruchu. Nie były to co prawda "Sporty", które Babcia paliła ponad 20 lat temu, ale... tytoń to tytoń. W międzyczasie dotarły jeszcze 3 osoby, w sumie było nas ponad 10 razem. Jak przyjęło się podczas ważnych indianistycznych spotkań, zapaliliśmy szałwię, przez chwilę postaliśmy w milczeniu... Mogę się jedynie domyślać uczuć Tego Który Biega, kiedy opuszczaliśmy tamto miejsce. Zresztą jeszcze kilka razy podczas sesji widać było, że pomimo upływających od odejścia Babci lat - żyje ona wciąż w osobach, które Ją znały. Nam, którzy nie poznali Jej, pozostaje jedynie pamięć w tych co Ją poznali, szacunek dla osoby której przecież nie znaliśmy, ale dzięki której wielu z nas prawdopodobnie dzisiaj jest w Ruchu.

Po wizycie na cmentarzu szybka herbata u mnie w domu i już spieszymy na sesję do Muzeum Etnograficznego. Na miejscu oczywiście powitania z dawno niewidzianymi znajomymi. Znów dziwne uczucia - zobaczyć ludzi znanych głównie ze zlotów i w zlotowych strojach "terenowych", a teraz, w muzeum, kulturalnie ubranych, w strojach zdecydowanie niecodziennych (?) dla indianistów ;)

Sesja poświęcona pamięci Indiańskiej Babci, Stefanii Antoniewicz, rozpoczęła się wspomnieniami na Jej temat. Na samym początku wystąpił wnuk Babci - Janek, opowiadając o atmosferze w domu, wspominając o wizytach młodych ludzi na warszawskim Żoliborzu. Następnie głos zabrali "wnukowie" Babci, czyli ci, którzy Babcię odwiedzali i dzięki którym my, młodsze pokolenie indianistów, często zawdzięczamy nasze istnienie w Ruchu. Nie można było nie odczuć wzruszenia w słowach osób opowiadających o Babci. Listy z 60. i 70. lat kierowane do Babci przez samych Indian jak i przez Polaków mieszkających na Wyspie Żółwia mogły pomóc choć trochę w zrozumieniu ówczesnych problemów - tak samych Indian, jak i ludzi tutaj w Polsce, którzy interesowali się nimi. Babcia była wówczas jedynym źródłem informacji. Wielu z młodych indianistów nie zdaje sobie sprawy, jak trudno było o informacje w czasach bez internetu i maili, kiedy prawie każdy papierowy list "stamtąd" był otwarty (przez "imperialistyczną" pocztę amerykańską?) i uszkodzony, ale docierał do Polski. Sam wiem ile radości sprawia otrzymywanie listów papierowych, nie tylko od Indian.

Po części wspomnieniowej, o obecnej sytuacji Tubylczych Amerykanów, związkach z Polakami i indianistami mówiła pani profesor Ewa Nowicka. Ona też zaczęła swoją wypowiedź nawiązując do Babci, z którą się znały. W wypowiedzi pani Profesor nie zabrakło, po raz kolejny, również miłych słów pod adresem Ruchu.

Dariusz Pohl przeniósł słuchaczy w magiczny świat mitów i legend o Iktomim - lakockim chochliku-psotniku, zarazem o tyle ważnej postaci również być może dla nas, ponieważ nauczał między innymi, iż "to ludzie są równi zwierzętom, one były tu pierwsze; to one tyle nam dają, nie my im. Zwierzęta to nasi starsi bracia". ( w trakcie wykładu wtargnął na salę pewien osobnik, wydaje się uosobienie Iktomiego, twierdząc, że jest Indianinem i... jako Iktomi po chwili grzecznie opuścił salę)

Prelekcję Macieja Szpringera o znaczeniu i przebiegu ceremonii szałasu potów u plemion Sioux Indian Równin północno-amerykańskich, uatrakcyjnił swoją wiedzą i humorem przybyły z rezerwatu Czarnych Stóp w Montanie, Bartek "Źródło" Stranz. Informacje o szałasie potu z pewnością były znane większości obecnych na sali. Jednak dzięki osobistym spostrzeżeniom i doświadczeniom Źródła, wykład przerodził się w widowiskowe i akustyczne przeżycie, które na pewno rozbawiło jak również skupiło słuchaczy.

Nie zważając na głód, pomijając przewidziane przerwy i starając się nadgonić przegadany miło czas, o pośmiertnych wierzeniach wśród Tubylczych Amerykanów opowiadał autor znakomitej książki o życiu rodzinnym "Za ścianą wigwamu", Marek Hyjek. Jego przekrojowe przedstawienie tradycji i wierzeń związanych ze śmiercią bez wątpienia zachęciło do zakupu książki jak i do późniejszej dyskusji. Mogłaby ona trwać bez wątpienia znacznie dłużej, program sesji przewidywał jednak kolejny punkt programu, występ tanecznej grupy pow-wow Huu-ska-luta z Torunia.

Pokaz kilku tańców pow-wow przeplatany opowieściami o nich, jak również informacje o najbliższym, XXVII już Zlocie PRPI, zakończyły oficjalnie pierwszy dzień sesji. Większość uczestników spotkania wzięła udział we wspólnym tańcu, nie bacząc na pojawiające się czasem między nami różnice w poglądach na oblicze i formy działania Ruchu. Jak podkreślał Darek Lipecki, taniec może nas zjednoczyć, możemy wspólnie robić wiele wartościowych rzeczy, których przejawem może być również taniec, a w tamtej chwili - cała sesja.

Sobotni wieczór to prywatne spotkania znajomych w domach, rozmowy toczące się po raz kolejny do późnej nocy - a raczej do wczesnych godzin rannych. Nawet tam, gdzie było mało miejsca dla kilkunastu na raz osób, znalazła się ciepła kawa czy herbata i po prostu "zmianowe" odwiedziny.

Nic więc dziwnego, że niedzielny poranek rozpoczął się silnym opóźnieniem w programie, który ulegał modyfikacjom w zależności od pojawiania się kolejnych prelegentów. Cały czas jednak na sali byli słuchacze, w miarę budzenia się, przybywało ich coraz więcej.

Szybki pokaz slajdów z pierwszych zlotów przeniósł nasze myśli ku zdecydowanie niekrótkim tym razem zwierzeniom NowoCienia Marka nad Polskim Ruchem Przyjaciół Indian - wczoraj i dziś. Jacy byliśmy, jacy jesteśmy, jacy będziemy - wiele z tych pytań zadajemy sobie od lat, często bezskutecznie szukając odpowiedzi. Obraz naszego Ruchu, zlotów, spotkań i form działalności, zapoczątkowanych w Polsce w 70. latach, zmieniał się wraz z rozwojem poszczególnych osób - swego rodzaju "liderów" w Ruchu. Dzisiejsze spory, często z błahych powodów, wydaje się - nie mają głębszych podstaw. Można przychylić się do tezy Marka, że "uczestnicy PRPI gotowi są co prawda zrobić dla Indian wszystko, ale nie zawsze i nie ze wszystkimi." Pozostaje na pewno osobista praca i zaangażowanie. Wyniki można przedstawić na sesji, tak jak zrobili to Bartek Hlebowicz w swoim referacie o współczesnych potomkach Oneidów i Delawarów i Stasia Stachniewicz w wykładzie nt. działalności Projektu Yaya - Mama w Boliwii, przeplatanym pokazem slajdów. Oboje, młodzi pasjonaci, zajmują się od lat dość wąską specjalizacją a swoje badawcze osiągnięcia prezentują na sesjach taka jak nasza bądź w publikacjach naukowych. Widać jednak, że ich pasja to również sposób na życie.

Podobnie jak poprzedniego dnia, przewidziane przerwy zostały skrócone albo wręcz zrezygnowano z nich. A że sesja trwała i trwała, co poniektórym zaczął wreszcie doskwierać głód. Z tego też głównie powodu ominął mnie wykład autora książek "Quebec 1759" i "Big Hole 1877", Jarosława Wojtczaka, o genezie wojen indiańskich na Wielkich Równinach. Dobrze jednak, że można było kupić te książki i poczytać później w zaciszu domowym.

Udało mi się jednak dotrzeć na spotkanie ze Źródełkiem, jednym z "nas", człowiekiem z Ruchu, który parę lat temu brał udział w Świętym Biegu w USA i został tam odnajdując - jak na razie - swoje miejsce wśród Czarnych Stóp. Widać było, że Źródło nie przygotował żadnego referatu, mówił prosto z głowy. Może powinienem napisać - z serca raczej. Po prostu - najwięcej dowiemy się zawsze od kogoś, kto ma bezpośredni kontakt z Tubylczymi Amerykanami, żyje z nimi, dzieli problemy i radości. Cieszę się, że spędziliśmy ze Źródłem trochę czasu, dla wielu jedynym źródłem informacji z pierwszej ręki.

Musieliśmy się jednak trzymać w miarę programu. Pokaz filmu dokumentalnego z 1922 r. "Nanook of the North" o Inuitach właściwie zakończył sesję. Po filmie zostało jeszcze trochę czasu na kolejne, archiwalne slajdy i opowieści o zlotach.

Dzięki staraniom Piotra z Zabrza, Ani z Warszawy i niżej podpisanego, udało się przygotować płytę CD z audycją z udziałem Babci z 1980 roku. Rozdano ją głównie rodzinie Babci i prelegentom, ale jeśli ktoś był czujny, mógł również ją otrzymać. (nadal do nabycia - szczegóły: Bluewind - 0691 326 312; bluewind@indianie.eco.pl ) Sala, w której odbywała się sesja ozdobiona była replikami indiańskiego rękodzieła wypożyczonymi przez osoby z Ruchu. Na ścianach wisiały obok siebie zdjęcia ze zlotów naszych indianistów oraz zdjęcia samych Indian, niewiele się w sumie różniące jakością wykonywanych strojów. Wydaje się, że wszystkim towarzyszył dobry humor i serdeczność w rozmowach. Widać to było nawet po dwóch panach, którzy weszli na sesję pokazując przy wejściu jakieś tajne papiery ;)

Szkoda, że te dwa dni minęły tak szybko. Niedzielny wieczór u mnie w domu to kolejne rozmowy i prywatne spotkania, tym razem ze Źródłem, Gdynią; spotkanie z lakocką Fajką podarowaną Ruchowi przez Wichapi Wicasa i Fajką Blackfoot przywiezioną przez Źródło oraz z Zawiniątkiem. Zostanie ono w najbliższym czasie uzupełnione o to, co z kraju Czarnych Stóp przywiózł Bartek.

W poniedziałek, już po sesji i jeszcze prawie całym dniu rozmów i zajadania się słodyczami (wszak przez weekend prawie nic nie jedliśmy siedząc na wykładach ;) ) mój dom nagle opustoszał. To dobrze mieć Przyjaciół i nawet jeśli się długo nie widzimy, umiemy spontanicznie rozmawiać. Jeszcze tylko działań potrzeba. Ale i na to czas przyjdzie znów, na razie zima... ale wiosna już coraz bliżej :)


Cieszę się, że sesja się odbyła. Na pewno słowa uznania za organizację należą się Arkowi Kilanowskiemu i jego pomocnikom. Merytorycznie, prelegenci byli dobrze przygotowani a ich referaty ciekawe. Być może wielu indianistom niektóre tematy były jednak dość dobrze znane. Można było wtedy porozmawiać z innymi, którzy akurat dawali odpocząć swoim uszom. I te spotkania i rozmowy poza salą konferencyjną były równie ważne jak same wykłady. Być może paru osobom właśnie te nieoficjalne rozmowy, w ciągu dnia, w nocy, najbardziej wbiły się w pamięć i te zapamiętają z sesji.

Cieszyłem się widząc na nowo dawno niewidziane twarze, a za których brakowało mi na ostatnich zlotach i spotkaniach.

Cieszyłem się mogąc podać rękę osobom, z którymi prawie poróżniły nas pewne sprawy, wcześniej nie było możliwości bezpośredniego porozmawiania, a przy okazji sesji - można się było spotkać i wszystko wyjaśnić.

Cieszę się, że miałem możliwość wziąć udział w kolejnej sesji Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian, być częścią już historii tego Ruchu poprzez podobne sesje sprzed lat i mając nadzieję na nie jedno jeszcze takie i coraz lepsze spotkania.

BlueWind


Czekamy na Wasze przemyślenia....
Wróć do innych relacji i uwag po sesji