Blackfire - Praha 23.08.2004

Photos Co. Robert Loco Kisała 2004

Właściwie wszystko wskazywało na to, że nie spotkamy się w tym roku. Najpierw usilne próby ściągnięcia poznanego przed dwoma laty nawajskiego zespołu rockowego do Polski. Później rozczarowanie jednak nieudanym przygotowaniem trasy. Praca przez całe wakacje z przerwą na Zlot i w najśmielszych jednak marzeniach - uśpione myśli o Blackfire w tym roku. Nagle jednak znad morza do Ząbkowic znalazł się transport (niech żyją Poznaniacy!!!!). Oczekiwanie na zebranie się grupy chętnej do wizyty w Pradze i już jesteśmy na Moście Karola, wspinamy się po Hradczanach. A wieczorem zaskoczenie i radość na twarzach członków zespołu. Nie zapowiadaliśmy naszej wizyty, po prostu przyjechaliśmy. Poprzedniego wieczora dziewczynom znad morza udało się autostopem dotrzeć na największy festiwal w Czechach do Trutnova. I niech mi nikt więcej nie mówi, że nie da się tego zrobić - wyjechać z Pomorza wieczorem i dojechać do Czech da się - jak się chce i trochę czasu się ma!

Bardzo ciepłe spotkanie w Rock Café w Pradze. Berta, Jeneda, Klee, Kleyson - znów uśmiech na twarzach i troska o każdego z nas osobno, i zaskoczenie na ich twarzach, i radość, i uśmiech. Swobodne rozmowy z dziewczynami z zespołu GAIA MESIAH - wspólnie występowali z BF. Ostra muzyka z ekologicznymi tekstami i udziałem indiańskiego gościa grającego na elektrycznym charango. Wreszcie to na co najbardziej czekaliśmy - występ gościa specjalnego - Blackfire! Jak zawsze na początku - pieśń z bębnem - modlitwa i hołd. Później już tylko dawka ogromnej energii ze sceny oraz od ludzi tańczących na sali. A sala - cała sala śpiewała refreny piosenek i tańczyła w zwariowanym tempie. Muzyka rzeczywiście nie zna granic. I sprawy o które walczą Indianie, są bliskie również naszym południowym sąsiadom - przynajmniej tak można wnioskować po ich żywych reakcjach. W końcu również pozdrowienia dla gości, którzy za zespołem przyjechali z różnych miejsc… w tym z Nowego Jorku (!) oraz… z Polski.

Po koncercie już prawie - jeszcze raz wyjście na scenę - a raczej zejście z niej na środek sali trzymając w rękach bęben. Pieśń wojowników z AIM. Nie wiem czy wiele osób wiedziało co to za pieśń. Ale śpiewała ją prawie cała sala. Z Mocą śpiewaliśmy razem. Ze łzami w oczach. Uścisk dłoni i nieukrywane wzruszenie. Są chwile w życiu, których nie da się w słowach wyrazić.

Trzeba wracać jednak do rzeczywistości, przed nami nocna droga Cienia do Domu. Nawajowie mówią, byśmy jeszcze poczekali - w końcu "indian time" ;-) Jeszcze paredziesiąt minut i jednak odjeżdżamy - uśmiechnięci i radośni spotkaniem, na kolejną wizytę w Polsce czekając….

Bluewind; 25.08.2004