Marek Nowocień

 

Polski Ruch Przyjaciół Indian wczoraj, dziś i jutro

 

Referat na sesję popularnonaukową "Indianie i Indianiści",

wygłoszony (ze skrótami) 19.01.2003 w Muzeum Etnograficznym w Warszawie

 

Część IV

 

Wyrażana czasem opinia, iż PSPI powstało głównie po to, by umożliwić organizację "Świetego Biegu - Europa '90" - i na tym jednym sukcesie swą zbiorową działalność w zasadzie zakończyło - jest daleko idącym uproszczeniem. Różne opinie na ten temat brać się mogą zarówno z nieznajomości późniejszej - niewątpliwie mniej spektakularnej - działalności Stowarzyszenia, jak i z różnic w ocenie, co stanowiło jego działalność statutową i programową, a co jedynie indywidualną aktywność jego członków, w większości uczestniczących także w działaniach całego Ruchu (czy też raczej - w działaniach wspólnie z innymi, niezrzeszonymi jego członkami). Jednym z większych przedsięwzięć zorganizowanych przy znacznym udziale członków PSPI był Festyn "Indianie - dzieciom" w Turku, zaplanowany z okazji Międzynarodowego Dnia Dziecka w 1992 roku. Festyn na stadionie, z tipi, występami zespołów "Hokka hey" i "Kurakas" oraz licznymi grami i zabawami dla dzieci, poprzedził koordynowany przez Zdzisława "Ranoresa" Wszołka tydzień spotkań i prelekcji dla dzieci w przedszkolach, szkołach, domach dziecka i domach kultury w Turku i okolicach (z udziałem m.in. Sat-Okha i Amancia Chiarri, studiującego, a następnie osiadłego w Polsce Indianina Kuna z Panamy). Rozmaitych imprez lokalnych o podobnym charakterze, choć mniejszej skali i rozgłosie, było i jest w historii PRPI i PSPI wiele.

Innym ważnym przedsięwzięciem koordynowanym przez działaczy PSPI były zorganizowane jesienią 1992 roku warszawskie obchody tzw. 500-lecia Kolonizacji Ameryki. Obchody te objęły zorganizowaną w Muzeum Niepodległości bezprecedensową wystawę eksponatów indiańskiego rzemiosła i dzieł sztuki ze zbiorów prywatnych uczestników PRPI, zatytułowaną "Kolumb, ty draniu!", wieczorny Apel Pamięci i poranną ceremonię Powitania Dnia z udziałem Sat-Okha, pokaz filmów i tańców indiańskich, sesję popularnonaukową, akcje protestacyjne i bieg wokół ambasad USA i Kanady oraz udział przedstawicieli Ruchu w poświęconych wystawie i losom Indian w minionym 500-leciu audycjach radiowych i telewizyjnych. Akcje i demonstracje na mniejszą skalę miały też miejsce w Poznaniu, Krakowie i Białymstoku (i były powtarzane w latach późniejszych jeszcze kilkakrotnie, zwykle koło 12 października). Fragmenty warszawskiej wystawy były później eksponowane w kilku innych miastach, nie zabrakło też innych, indywidualnych i grupowych przedsięwzięć lokalnych podejmowanych w związku z "500-leciem" przez członków PSPI i ich przyjaciół z Ruchu.

Warto przy tej okazji zauważyć, iż pomimo tego, że tak w PRPI, jak i w PSPI dominowały zawsze osoby i grupy interesujące się Indianami Ameryki Północnej, to zainteresowania i problemy związane z Indianami Ameryki Środkowej i Południowej były zawsze obecne i prezentowane w szerokiej gamie spraw będących obiektem uwagi polskich indianistów (choć z różnym niewątpliwie nasileniem). Najpowszechniejszym tego dowodem było i jest zainteresowanie sporej grupy indianistów muzyką andyjską (od uczestnictwa w koncertach i festiwalach folkowych, przez kontakty z wykonującymi ją w Polsce zespołami pochodzenia latynoskiego i rodzimego, po samodzielne próby wykonywania instrumentów i muzykowania na nich). W historii tak PRPI, jak i PSPI liczne są także przykłady różnych działań wspierających Indian z Amazonii, krajów andyjskich, czy meksykańskiego stanu Chiapas, Indianie z Panamy i Ameryki Pd. gościli na zlotach i innych imprezach PRPI, a kilkanaście co najmniej osób z Ruchu zdecydowało się na podjęcie studiów, a następnie na wyjazdy i badania naukowe na terenach Indian Ameryki Łacińskiej (lub nawet - na osiedlenie się tam na dłużej).

Działalność Polskiego Stowarzyszenia Przyjaciół Indian ułatwiła w latach 90. wizyty szeregu indiańskich i pro-indiańskich działaczy w Polsce. Twórca "Świętych Biegów" i legendarny współzałożyciel Ruchu Indian Amerykańskich (AIM) Dennis Banks odwiedził nasz kraj także przy okazji Pokojowej Pielgrzymki z Oświęcimia do Hiroszimy w grudniu 1994 roku (poprowadził też wtedy pierwszy szałas potu w Warszawie). W 1991 roku gościliśmy na cyklu spotkań w Polsce innego z przywódców AIM i działaczy Komitetu Obrony Leonarda Peltiera (LPDC), Bobby'ego Castillo oraz znaną berlińską działaczkę na rzecz praw Indian Angelę Warsitz. Kilka razy przyjeżdżał do Polski (w tym na XVII Zlot w 1993 roku w Uniejowie) mieszkający w Szwecji koordynator indiańskiej organizacji pozarządowej IITC, panamski Indianin Kuna, Puksu Igualikinya. W 1996 i 1997 roku gościli w Polsce (przy okazji "Biegu Wolności") m.in. szef kanadyjskiego Komitetu Obrony Leonarda Peltiera (LPDC) Frank Dreaver, a także zaprzyjaźniony z ludźmi z PRPI od końca lat 90. lider wschodnioniemieckiej grupy "Indianer Heute" Bernd Damisch oraz wieloletni działacz i europejski koordynator Komitetu Obrony Leonarda Peltiera (LPDC), korsykanin Sylvain Duez-Alessandrini. Równie długa zapewne byłaby lista Indian, którzy do Polski nie dotarli, choć albo taki zamiar deklarowali, albo byli przez ludzi z PRPI do tego namawiani.

Okres świetności PSPI nie trwał długo. Słabe materialne podstawy działalności Stowarzyszenia, brak realistycznego programu i zgodnych z możliwościami form działania, a także wypalenie się energii części liderów i założycieli, błędy w kształtowaniu wizerunku PSPI i niewielki napływ nowych członków spowodowały, że w drugiej połowie lat 90. zbiorowe działania PSPI stopniowo zanikły. Dopiero ostatnio członkowie nowego pokolenia indianistów, zainteresowanych słabo dziś wykorzystywanymi możliwościami formalnego działania, podejmują starania na rzecz reaktywowania PSPI w nowocześniejszej i - być może - atrakcyjniejszej oraz wolnej od słabości i błędów poprzedników formule. Trwałość i skuteczność ich działań za wcześnie jest jeszcze oceniać, tym niemniej wydaje się oczywistym, iż Ruch jako całość mógłby tylko skorzystać z dostępności takich atrybutów sformalizowanej struktury, jak jakaś forma centrali czy biura, konto bankowe, legalna działalność gospodarcza i wydawnicza, adresy kontaktowe i osoby odpowiedzialne za administrację, prowadzenie baz danych oraz przygotowywanie i nadzorowanie realizacji długofalowych programów i projektów.

Przy wszystkich słabościach, jakimi cechuje się każdy ruch nieformalny - także PRPI - nie brak wciąż nowych pomysłów na działalność indywidualną i zbiorową. W ostatnich latach często wręcz brak weekendu, w który gdzieś w Polsce nie odbywałaby się jakaś związana z Indianami (i nierzadko współorganizowana przez kogoś z Ruchu) impreza, wystawa, czy koncert. Od udziału indianistów w styczniowych akcjach Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jerzego Owsiaka i stałych od 8 lat zimowych spotkań przyjaciół Indian w Srebrnej Górze, przez wiosenne Dni Ziemi i spotkania w leśniczówce Prezesa PSPI, majówki w podkoszlińskim Lubiatowie (miejscu ostatniego zlotu i jednym z potencjalnych terenów pod wciąż niezrealizowane przyszłe centrum indianistyczne), letnie spotkania koło Międzygórza, nowe wakacyjne "indiańskie wioski" i obozy młodzieżowe, doroczne Zloty PRPI, tradycyjne spotkania "Takini" i sierpniowe fiesty w Gołuchowie, regionalne wrześniowe "pożegnania sezonu" i jesienne szałasy potu, październikowe dni Solidarności z Indianami, listopadowe wyścigi psich zaprzęgów, aż po grudniowe "indianistyczne wigilie" i wspólne noworoczne zabawy (a ostatnio także jesienne Pow wow i zimowe sesje naukowe) - kalendarze wielu polskich indianistów pełne są rozmaitych możliwości. Problemem pozostaje najczęściej czas i środki na realizację wybranych planów i marzeń. I gdzie tu czas na ciekawe filmy i pouczającą lekturę, na pracochłonne rzemiosło, próby zespołów, obfitą korespondencję i zagraniczne wyjazdy? Gdzie czas na naukę, pracę, rodzinę? To także codzienne dylematy wielu uczestników PRPI.

Ostatnie pięć-sześć lat to w Polskim Ruchu Przyjaciół Indian szereg nowych zjawisk i tendencji. W 1988 roku pamiętająca pierwsze zloty "chodząca encyklopedia PRPI" - Marek Cichomski z Kalisza zorganizował na kempingu w Gołuchowie pierwszą Indiańską Fiestę, która - jak dotąd - trwale i udanie wpisała się w kalendarz letnich imprez PRPI. Fiestę różni od zlotów jej bardziej kameralny charakter, spontaniczna i sympatyczna atmosfera przypisywana dotąd głównie dawnym spotkaniom indianistów oraz otwartość na kontakty z obcymi, licznie odwiedzającymi przyjezdnych mieszkańców gołuchowskiej "indiańskiej wioski". W tym samym roku zainicjowało działalność założone przez innego weterana Ruchu Krzysztofa Zawojskiego Stowarzyszenie Wspierania Tubylczych Amerykanów "Kondor". Postrzegany jako przykład grupy mocno sformalizowanej, scentralizowanej i nieco megalomańskiej, wałbrzyski "Kondor" jest jednak grupą dość skuteczną, "medialną" i aktywną w różnych dziedzinach działalności nie tylko we własnym regionie.

W tym samym okresie rosnące zarówno w mediach, jak i wśród nowego pokolenia młodzieży zainteresowanie Ruchem i jego zlotami skłania niektórych ludzi z Ruchu do łączenia swych zainteresowań z działaniami komercyjnymi. Na kolejnych zlotach szybko rozrasta się tzw. "ulica handlowa", pełna stoisk z najrozmaitszymi indiańskimi wyrobami, poszukiwanymi surowcami i fachową literaturą. Jednocześnie część uczestników Ruchu z większym dorobkiem i zdolnościami organizacyjnymi tworzy pierwsze w kraju "indiańskie wioski" (m.in. Mirosław Bogusz w okolicach Białegostoku, Jacek i Marek Gawrońscy w okolicach Wałcza, Anna i Aleksander Danylukowie koło Raciborza, Krzysztof Zawojski w Sudetach czy Sat-Okh z przyjaciółmi koło Tucholi).

Niemal jak grzyby po deszczu powstają kolejne wakacyjne "obozy indiańskie" dla dzieci i młodzieży oraz zespoły folklorystyczne prezentujące indiańskie tańce, gry i zabawy na koncertach, festiwalach oraz zamkniętych imprezach dla biznesmenów (sztumskie zespoły "Stowarzyszenia Żółwi" i "Rainbow Moon", bębniarsko-śpiewacza grupa "Maka Sapa" ze Śląska, tancerze "Huu-ska Luta" z Torunia i "Catawba" z Wałbrzycha, grupy z Białegostoku, Oleśnicy, Jaworzna i inne, nierzadko powstające także spontanicznie). Na południu i północy kraju tworzą się pierwsze profesjonalne grupy pow-wow, obok przegrywanych od dawna kaset i płyt pojawiają się pierwsze rodzime nagrania z muzyką i pieśniami Indian, a jesienią 2002 r. śląska kapela "Maka Sapa" organizuje z pomocą toruńskiej grupy "Huu-ska Luta" pierwszy Ogólnopolski Festiwal Pow Wow w Katowicach (a w planach na kwiecień 2003 roku jest już kolejny, tym razem w Toruniu)

Profesjonalizują się znani w Ruchu wytwórcy tipi, łuków, bębnów, biżuterii i innych typowych dla indiańskich kultur wyrobów. Wśród uczestników PRPI są też artyści wykorzystujący w swej nie-indiańskiej zasadniczo twórczości indiańskie motywy i inspiracje (młodzieżowe kapele rockowe, tworzący w drewnie i kamieniu rzeźbiarze, ceramicy, witrażyści). Polscy tancerze (Jan i Leon Ratkowscy) i śpiewacy (Bartosz Stranz) występują za Oceanem na indiańskich pow wow a zdjęcia z naszych zlotów budzą już nie tylko zdziwienie, ale i swoistą zazdrość niektórych Indian z powodu zgromadzonego w Polsce bogactwa tipi, strojów i ozdób. Zdjęcia i slajdy Leszka Opioli, Macieja Szpringera, Andrzeja "Sjuksa" Rutkowskiego, czy Kamili Bieni trafiają do galerii i kolorowych magazynów. Tworzone z możliwie oryginalnych materiałów i oryginalnymi indiańskimi technikami repliki indiańskich dzieł sztuki i rzemiosła są coraz częściej przedmiotem nie tylko koleżeńskiej wymiany, ale trafiają także do krajowych butików oraz zagranicznych muzeów, galerii i prywatnych kolekcji. W planach indianistów są kolejne indiańskie skanseny, imprezy typu pow wow, produkcja wyrobów "na eksport" (specjalizują się w tym m.in. Andrzej Gussmann, Tomasz Jaworski, Anna Lipecka, Jacek Owczarzak, Robert Polechoński, Przemysław Sass, Bartosz Stranz, Tomasz Szwarc, Cyprian Świątek i Urszula Wszołek) a nawet pierwszy w Polsce internetowy sklep z indiańskimi produktami.

Rosnący popyt na wszystko co "indiańskie" zwiększa zainteresowanie ludzi z Ruchu działalnością pod własnym szyldem, na własne ryzyko i rachunek. Powoduje to coraz częściej naturalne skądinąd rozterki i konflikty interesów, jak również sytuacje, gdy jest się zmuszonym wybierać między prowadzeniem własnej "indiańskiej" firmy (lub zarabianiem w inny sposób na swe drogie indiańskie hobby), udziałem w kolejnym zlocie PRPI lub innej atrakcyjnej imprezie lokalnej, wyjazdem na zlot indianistów w którymś z krajów sąsiednich lub lotem do któregoś z krajów Ameryki. Problem nadmiaru bogactwa możliwości i konieczności podejmowania umiejętnych wyborów - oto nowe zjawisko, nieznane pokoleniom starszych polskich indianistów! Problem tym trudniejszy, iż - poza naturalnymi w tej sytuacji oskarżeniami o postępującą komercjalizację i niechęć do altruistycznych działań dla dobra wspólnego - stwarza on okazję do całkiem nowych, nie mniej poważnych podziałów, konfliktów, oskarżeń i zawiści wewnątrz coraz większego i coraz bardziej zróżnicowanego Ruchu.

Zasadniczo odmienną, ale również obecną w PRPI reakcją na rosnące zainteresowanie indianistami i ich spotkaniami ze strony przedstawicieli "białego" świata zewnętrznego (a także na rosnące zróżnicowanie wewnątrz samego Ruchu) jest zamykanie się części indianistów we własnych, dość zwartych, ale niezbyt licznych kręgach. Dotyczy to zwłaszcza części uczestników tzw. tradycyjnych stowarzyszeń, ze szczególnym upodobaniem poznających i odtwarzających samemu kulturę materialną, tradycje i obrzędy dawnych Indian z bardziej popularnych plemion (Lakotów, Szejenów, Indian Crow, czy Irokezów). Członkowie tych grup, od kilku już lat spotykający się także na oddzielnych przedzlotowych spotkaniach zwanych "Takini", z coraz większym trudem znoszą rosnącą ilość nowych zlotowiczów, sceptycznie czasem lub wręcz niechętnie, z ignorancją i wyższością odnoszących się do wyglądu i zachowań będących w mniejszości "przebierańców". Coraz trudniej też znoszą oni obecne w Ruchu od dawna głosy podważające sens i wartość tej formy zainteresowań. Nic więc dziwnego, że część osób związanych ze spotkaniami "Takini" zrezygnowała w roku ubiegłym z uczestnictwa w letnim zlocie, choć były i takie, które wolałyby nie rezygnować w przyszłości z żadnego z obu typów letnich spotkań.

Wśród starszych uczestników zlotów są też osoby, które na zlotach pojawiają się sporadycznie lub, chociaż nadal przyjeżdżają, to mniej lub bardziej krytycznie odnoszą się do chłodniejszych - czy też po prostu innych - stosunków międzyludzkich, nowych "nieżyciowych i niepotrzebnych" ich zdaniem zasad zlotowej etykiety i porządków narzucanych przez stosunkowo młodych i nie zawsze taktownych członków zlotowych służb porządkowych, zwłaszcza tzw. "indiańskiej policji". Widoczna alienacja zarówno części średniego pokolenia tzw. tradycjonalistów, jak i starszych zwolenników wczesnych tradycji "luźnych" zlotowych spotkań towarzyskich nie sprzyja co prawda utrzymywaniu wielopokoleniowej jednolitości i bogactwa różnorodności Ruchu, ale też nie może być powstrzymywana lub hamowana na siłę w żaden sztuczny sposób.

Jest nadzieją Ruchu, który przetrwał już niejedno podobne zawirowanie, iż przemiany tego typu następować będą na tyle wolno, iż nie zakłócą postrzeganej wciąż jako wartość ciągłości tradycji PRPI i nie zmienią w sposób gwałtowny i niekontrolowany jego specyfiki. Znaczącą rolę do odegrania mają tu zarówno członkowie ważnych z punktu widzenia całości Ruchu grup postrzegających się jako mniejszościowe i mających tendencje do usuwania się na jego margines, jak i rozumiejący wagę dbałości o ciągłość i zróżnicowanie tradycji liderzy grup i środowisk dominujących obecnie w Ruchu i na zlotach (w tym nie mogąca się od paru lat zdecydować na większą aktywność i sprecyzowanie swojej roli, a powołana poraz pierwszy na XIX Zlocie w 1995 roku w Prostyni tzw. Rada Zlotu).

Koniec lat. 90. to także zasadnicze zmiany w kontaktach części ludzi z Ruchu z zagranicą. Uczestnicy Ruchu przestali niemal wyjeżdżać na indiańskie biegi i europejskie konferencje grup poparcia i organizacji międzynarodowych (Genewa, Wiedeń), coraz liczniej odwiedzają natomiast np. zloty niemieckich indianistów, przywożąc z nich zarówno prestiżowe zdobycze materialne, jak i nowe wzorce organizacyjne. Związani z PRPI studenci (a także pierwsi doktoranci) zaczynają uczestniczyć w badaniach terenowych prowadzonych przez polskie uczelnie w indiańskich rejonach Ameryki Południowej i Środkowej (Boliwia, Peru, Ekwador, Meksyk) oraz coraz liczniej odwiedzać indiańskie skupiska w USA i Kanadzie. Także w kraju ludzie z Ruchu coraz częściej pojawiają się nie tylko w charakterze słuchaczy, ale także dyskutantów i prelegentów na kolejnych krajowych Konferencjach Amerykanistycznych na UAM w Poznaniu (choć nie wykorzystali jeszcze w sposób znaczący Międzynarodowego Kongresu Amerykanistycznego w Warszawie w 2000 roku).

Obok indiańskich działaczy i biegaczy w Polsce zaczynają się pojawiać także indiańscy artyści. W 1997 roku na zaproszenie PRPI przyjechał do nas złożony głownie z kanadyjskich Indian rockowy zespół "Eagle & Hawk" (dali m.in. duży koncert w Wałbrzychu organizowany przez Beatę Skwarską i Krzysztofa Zawojskiego), a w roku 2002 bardzo dobre wrażenie pozostawiły spotkania i najpierw krakowskie (zorganizowane dzięki Jagnie Cyganik), a potem czeskie koncerty grupy punkowej "Blackfire" z plemienia Nawahów i jej drugiego oblicza - typowo tradycyjnego indiańskiego zespołu, złożonego z muzyków, tancerzy, działaczy społecznych i artystów z tradycyjnej nawajskiej rodziny Benally. Czasem w porę, a czasem za późno dowiadujemy się także - i informujemy wzajemnie - o koncertach i odczytach goszczących coraz częściej u nas innych tubylczych artystów, pisarzy i poetów (np. goszczącej kilka lat temu w Krakowie Joy Harjo). Niewykorzystany jeszcze - bo mało znany jeszcze - potencjał to Indianie i ich badacze o częściowo polskich korzeniach lub związkach rodzinnych.

Niemal każda kolejna indiańska wizyta powoduje w Ruchu pewne ożywienie, czasem - nowe kierunki i obiekty zainteresowania, a czasem pewne kontrowersje i ożywienie intelektualne. Spore zainteresowanie, ale i pewna wewnętrzna dyskusja w PRPI, towarzyszyła ostatnio spotkaniom z Jamesem Robideau, bojownikiem AIM, działaczem społecznym, prelegentem i nauczycielem lakockich tradycji, zaproszonym po raz pierwszy do Polski wspólnie przez PRPI i Amnesty International latem 2001 roku i trzykrotnie później przyjeżdżającym na spotkania i warsztaty z zaprzyjaźnionymi ludźmi z PRPI. To właśnie Jamesowi Robideau Ruch zawdzięcza drugi - obok Zlotowego Wampumu - symbol jedności i tradycji polskich przyjaciół Indian - Zawiniątko przygotowane i ofiarowane Ruchowi podczas pierwszej wizyty Jamesa Robideau. Zawiniątko to towarzyszy odtąd wielu ważnym spotkaniom i wydarzeniom w Ruchu (w tym także i warszawskiej sesji).

Ważnym już, a niewątpliwie jeszcze ważniejszym w przyszłości zjawiskiem ostatnich lat jest rosnąca obecność polskich przyjaciół Indian w internecie. Przestaliśmy być wyłącznie biernymi odbiorcami treści umieszczanych na stronach www przez innych. Coraz więcej polskich indianistów nie wyobraża sobie życia i działalności bez elektronicznej skrzynki pocztowej, dostępu do sieci i telefonu komórkowego. Nie jest to jeszcze dobro powszechnie dostępnie i sporo czasu upłynie zanim wszyscy nauczymy się z niego sprawnie i optymalnie korzystać. Ale już dziś w sieci istnieje ponad 30 polskich stron grupowych i domowych, poświęconych Indianom i ich miłośnikom, i z każdym miesiącem pojawiać się mogą nowe. Dariusz Kachlak i Marek Nowocień - współgospodarze powstałego latem 2001 roku z połączenia ich prywatnych stron portalu www.indianie.eco.pl, prezentującego najpełniej w sieci Polski Ruch Przyjaciół Indian - odnotowują systematycznie ponad tysiąc odsłon ich portalu miesięcznie i stały wzrost zainteresowania zarówno ich stroną, jak i zamieszczanymi na niej informacjami z życia PRPI. Spore grono indianistów związanych z informatyką daje nadzieje na inne podobne inicjatywy.

Szersza niż kiedykolwiek obecność polskich indianistów tak w tradycyjnych, jak i w elektronicznych mediach sprzyja nie tylko łatwiejszemu dostępowi do propagowanej przez ludzi z Ruchu wiedzy o Indianach, ale także i do upowszechniania się w społeczeństwie świadomości istnienia środowiska ludzi zainteresowanych Indianami i coraz lepiej ich znających. Stwarza to okazję zarówno do łatwiejszego trafiania do Ruchu kolejnych osób o zbliżonych zainteresowaniach, jak i do łatwiejszego wykorzystywania wiedzy i umiejętności czołowych przedstawicieli Ruchu przez osoby, organizacje, firmy i instytucje poszukujące kontaktu z takimi czy innymi "specjalistami od Indian". Uczestnicy Ruchu mają dzięki temu rosnące możliwości występowania nie tylko w roli barwnej atrakcji podczas rozmaitych imprez masowych, ale także jako doradcy i konsultanci ich organizatorów, tłumacze i recenzenci publikacji o tematyce indiańskiej, pośrednicy w kontaktach z innymi znawcami Indian i samymi Indianami, czy wreszcie - samodzielni, coraz bardziej profesjonalni i profesjonalnie traktowani inicjatorzy i organizatorzy różnych przedsięwzięć edukacyjnych, kulturalnych czy rozrywkowych. Przykładami tego typu możliwości mogą być choćby: programy telewizyjne z udziałem indianistów, liczne internetowe prośby o konsultacje i rozmaite indiańskie kontakty, czy różne formy zaangażowania uczestników ruchu w organizację planowanego na wrzesień 2003 roku, a poświęconego tym razem kulturze Indian Ameryki Północnej, Festynu Archeologicznego w Biskupinie.

W większości krajów Europy, tak na zachodzie, jak i na wschodzie, istnieją najróżniejsze indianistyczne kluby hobbystyczne, grupy i stowarzyszenia wspierające Indian, zespoły folklorystyczne, koła przyjaciół, a nawet opierające się na indiańskich religiach i nauczycielach sekty. O wielu słyszeliśmy, z paroma utrzymujemy bliższe lub dalsze kontakty, a z niektórymi ich członkami nawet bywamy zaprzyjaźnieni. Jak wynika z naszych własnych obserwacji, potwierdzanych przez prowadzone ostatnio obiektywne badania naukowe (German Dziebiel, były rosyjski indianista ze Stanfort University w USA), nigdzie w Europie nie istnieje jednak Ruch podobny do naszego. Nie ma w żadnym innym kraju tak trwałego, choć nieformalnego w swej istocie, środowiska indianistów o zasięgu ogólnokrajowym. Nie ma w Europie żadnej innej podobnej do PRPI grupy o tak dużym, mimo sporego zróżnicowania wewnętrznego, stopniu samoidentyfikacji. Polski fenomen? Na to wygląda.

Choć i jako Ruch, i jako indywidualni indianiści mamy wiele słabości i wad, to generalnie uważamy się za pewien wzór do naśladowania i chętnie skupiamy się na naszych zaletach i osiągnięciach, nierzadko przypisując sobie sukcesy, zdobycze i umiejętności innych, jednostkom - sukcesy grupowe, a grupom - osiągnięcia indywidualne. Chętnie powracamy do upiększanych nierzadko wydarzeń i klimatów z przeszłości, miast koncentrować się na nowych zadaniach, wyzwaniach i rozwoju. Jakże często, powielając tak naprawdę jedynie obce wzory, skupiamy się na sobie samych i głosimy własną wyższość i oryginalność, zapominając jednocześnie o Indianach i o wyznawanych kiedyś - lub tylko od święta i na pokaz - ideałach. Jakże często wreszcie własną - nierzadko przecież krętą - "indiańską ścieżkę" uważamy za jedynie słuszną "Ścieżkę Piękna" i narzucamy ją innym. Parafrazując pewną zasłyszaną niedawno przez mnie opinię można by powiedzieć, iż ludzie z Ruchu są co prawda gotowi zrobić dla Indian wszystko, ale nie zawsze i nie ze wszystkimi.

Czy Polski Ruch Przyjaciół Indian oprze się zmianom niesionym przez XXI wiek? A jeśli tak, to w którą stronę będzie ewoluował? Co straci, a co zyska? Czy doroczne zloty PRPI pozostaną świętem i swoistym dowodem jedności, siły i dojrzałości Ruchu, czy będą się nadal rozrastać w stronę masowych imprez o ludycznym i komercyjnym charakterze, czy nie ulegną stopniowej marginalizacji i rozbiciu na szereg mniejszych spotkań o różnorodnym charakterze? Czy w ogóle tak dawni, jak i współcześni Indianie nie przestaną być atrakcyjnym obiektem zainteresowań kolejnych pokoleń młodzieży? Czy nadal istnieć będą w naszym kraju ludzie gotowi nazywać siebie przyjaciółmi Indian i swego prawa do tego zobowiązującego wszak określenia dowodzić? Czy samym Indianom zależeć będzie na istnieniu takich ludzi i tego nietypowego w skali świata zjawiska? Czy my z nimi, i my sami między sobą, będziemy się rozumieć i szanować na tyle, by nadal zależało nam na byciu cząstką Polskiego Ruchu Przyjaciół Indian? Nikt nie da dziś gwarancji, że na wszystkie te pytania istnieje wyłącznie twierdząca i optymistyczna odpowiedź. Ale to, jaka ona ostatecznie będzie, w znacznym - największym bodaj - stopniu zależy od samych uczestników Ruchu.

Rozmaite indiańskie tradycje i nasza polska rzeczywistość, współcześni Indianie i różne korzenie ich polskich przyjaciół - żyjemy w kręgu wzajemnych powiązań i zależności, o których istnieniu pewnie wielu z nas nigdy by nie pomyślało - lub myślało inaczej i znacznie później - gdyby nie obiekt naszych zainteresowań, pasji i badań. "Mitakuje Oyasin" w języku lakotów oznacza - "Jesteśmy jednością", lub "Wszyscy jesteśmy spokrewnieni". Jakże inny byłby nasz świat, gdyby nie 500 tubylczoamerykańskich narodów i gdyby nie miliony mieszkańców drugiej półkuli - pierwotnych gospodarzy Świata, który dla wielu z nas pozostaje równie Nowy, zagadkowy i fascynujący, jak dla naszych europejskich przodków przed z górą pięciuset laty. Jakże inny byłby nasz świat, gdyby nie Oni. Jakże inne byłoby życie każdego z nas - niezależnie od tego, czy i jak kiedykolwiek interesowaliśmy się Indianami. Coraz więcej ludzi zdaje sobie z tego sprawę - od ponad ćwierć wieku także dzięki Polskiemu Ruchowi Przyjaciół Indian.

Ząbkowice Śl., grudzień 2002 - styczeń 2003

 

Pokaż część I * Pokaż część II * Pokaż część III * Początek części IV

...wszelkie uwagi, komentarze i uzupełnienia mile widzianie...

Text Co. Marek Nowocień (Cień) 2003